Na długo przed swoją oficjalną światową premierą film Joker wzbudzał liczne kontrowersje - najwięcej głosów krytyki na tym polu wiązało się ze sposobem ekspozycji ekranowej przemocy, która zdaniem przynajmniej części recenzentów mogła popchnąć niektórych widzów w stronę haniebnych czynów. Wygląda jednak na to, że w produkcji Todda Phillipsa dostrzega się również inne mankamenty jeśli chodzi o nawiązania do realnego świata. Ceniona i wielokrotnie nagradzana publicystka amerykańskiego tygodnika Time, Beandrea July, uważa, że w opowieści "czarne kobiety są obecne, ale ich nie widać" - to właśnie tym zdaniem jej tekst jest promowany w mediach społecznościowych magazynu.
Dziennikarka stara się dowodzić, że w Jokerze ukazano de facto jedynie pięć postaci granych przez czarnoskórych aktorów i aktorki, przy czym każda z nich została przedstawiona w specyficzny sposób - z drugiego planu miałyby one jedynie przyczyniać się do nakreślania odwołań do choroby psychicznej Arthura Flecka. Jak pisze July:
Publicystka broni choćby postawy pracowniczki opieki socjalnej, która jej zdaniem chce pomóc protagoniście, rysując przed nim szerszy pejzaż społecznej perspektywy - to ona przypomina o zamykaniu szpitali, jednak widz, podążając za umysłem Flecka, odniesie jedynie wrażenie, że kobieta źle wykonuje swoją pracę. Podobnie jest z pasażerką autobusu, która "po prostu broni swojego syna", lecz zostaje wykorzystana jako przykład odrzucania Flecka w społeczeństwie. July skłania się również ku opinii, że Joker ostatecznie zabił i Sophie Dummond, i pracowniczkę szpitala Arkham w końcowej scenie filmu.
Na koniec wpisu publicystka pyta:
Jak ujawnia z kolei sam Phillips, kluczowa dla filmu sekwencja, ta, w której Fleck po zabiciu trzech napastników z metra tańczy w łazience, pierwotnie wyglądała zupełnie inaczej. Początkowo wyglądający na skruszonego Arthur miał gorączkowo próbować ukryć swoją broń, wymiotować i zmywać makijaż. Posłuchajcie sami:
Źródło: Time / zdjęcie główne: Warner Bros.