Czarna Owca
2
Czyj to pomysł?
Svali, i to z paru powodów.
Pierwszy to Ester Södergran, która jest nowa w redakcji „Gaskassen” i szuka jakiejś ciekawostki. Drugi powód jest taki, że Svala Hirak odbywa w redakcji szkolną obowiązkową praktykę orientacji zawodowej i stara się jej pomóc. A trzeci to ten, że Lisbeth Salander przysłała jej drona pod choinkę.
– Znasz jakieś fajne opuszczone domy? – pyta Ester. – Mogłybyśmy na sobotę napisać reportaż o nawiedzonych miejscach.
– Opuszczonych domów jest pewnie sporo, ale nie wiem, czy w nich akurat straszy – mówi Svala.
Sporządzają listę i wybierają te najbardziej widowiskowe. W gminie takiej jak Gasskas jest sporo niezamieszkanych domów. Większość z nich to budy z płyt wiórowych albo drewniane chaty, które stoją puste z różnych przyczyn. Na przykład właściciel nie ma spadkobierców albo jest między nimi spór, lub też dom jest położony przy ruchliwej drodze, co kiedyś było praktyczne, ale przez co dziś nie da się go sprzedać nawet Holendrom.
Ostatni dom na liście to sanatorium.
Jak wszystkie sanatoria, leży na uboczu, ładnie położone wysoko nad jeziorem.
„W odróżnieniu od Sandträsk, gdzie podobną działalność prowadzono niemal pół wieku, obejmując nią prawie 30 000 osób, sanatorium w Gasskas zajmuje raczej nieznaczące miejsce w historii szwedzkiej medycyny”.
Svala googluje i potem czyta głośno.
„Sanatorium z miejscami dla trzydzieściorga pacjentów zbudowano w 1945 roku głównie po to, by odciążyć Sandträsk przyjmujące uchodźców chorych na gruźlicę. W 1963 roku ostatni pacjenci zostali przeniesieni gdzie indziej. Następnie budynek służył między innymi jako placówka leczenia uzależnień, a podczas wojny w byłej Jugosławii jako ośrodek dla uchodźców. Od przeszło kilkunastu lat stoi pusty. Obecnie, w związku z odludnym położeniem obiektu i jego kiepskim stanem, rozważana jest jego rozbiórka”.
– To musi być sprzed grudnia dwa tysiące dwudziestego pierwszego, bo potem podobno został sprzedany. Jedziemy tam. Jeśli okaże się, że ktoś tam jest, to bardzo dobrze. Może będą wiedzieli, czy straszy – mówi Ester, nie podnosząc się sprzed komputera. Nie przestaje pisać.
Svala patrzy na poważny profil Ester, która jakby zastygła w jakiejś myśli i zawiesiła wzrok daleko za ścianami pokoju.
Podczas paru tygodni praktyki Svali zrodziła się między nimi przyjaźń. Ona jest dla mnie jak siostra, myśli Svala. Starsza siostra, z którą można pogadać i pożartować. Słucha i odpowiada, nie szydząc ani nie pouczając, jak inni dorośli. Wieczorem potrafi przysłać esemesa z pytaniem, co Svala porabia. I uczy ją, dzieląc się tym, co umie.
Svala wręcz zasysa to wszystko. Wymyśla tytuły i składa wstępy do artykułów. Łowi słowa pasujące do ciasnego formatu tekstu.
– O rany, wiesz co, Svala, ja raczej potrafię pisać, ale ty… ty jesteś po prostu artystką słowa! – wykrzykuje Ester.
Jednak najbardziej Svala syci się czym innym. Kiedy Ester mówi:
– O, cholera, spójrz na to zdjęcie, które ci zrobiłam, czy ty masz pojęcie, jaka jesteś ładna?
W poczwarce, która wkrótce przeobrazi się w motyla, coś się wtedy budzi.
W tym, jak sama siebie postrzega, i w tym, jak patrzą na nią inni, nastąpiła zmiana. Przestała być niewidzialna.
Zgodnie ze wskazówkami GPS jadą przez wsie, brzegiem jezior i przez góry, wreszcie docierają do kresu drogi.
Jest nawet tablica. Właściwie dwie. Jedna starsza z nazwą miejscowości, druga nowocześniejsza informuje gości, że to teren prywatny pod nadzorem kamer. W uzupełnieniu drogę przegradza szlaban.
– Co robimy? – odzywa się Svala.
– Parkujemy i idziemy tam.
Dziedziniec z reprezentacyjnym niegdyś gazonem okolonym żywopłotem z jarzębiny i z fontanną sprawia wrażenie równie zapuszczonego jak budynek. Nie ma pojazdów ani ludzi, żadnych oznak, że coś się tutaj dzieje. Stara brzoza złamana przez zimę. Tak samo maszt. W zacienionych miejscach wciąż utrzymują się zaspy śniegu.
– Ani żywej duszy – zauważa Svala.
– Za to więcej komarów – stwierdza Ester, machając rękami.
Svala pozwala jednemu siedzieć na swoim ramieniu, aż się napije do syta.
– Teraz budzą się samice, które przezimowały – mówi. – Na pewno są głodne.
– Całe szczęście, że są przyjaciele zwierząt, na których mogą żerować – odpowiada Ester, zabijając kilka kolejnych owadów.
Szarpią zamknięte drzwi, obchodzą budynki gospodarcze, ale i tam nie udaje im się wejść. Chwilami wydaje się, jakby ze środka dochodziły jakieś odgłosy, lecz kiedy przystają, żeby posłuchać, dobiegają ich uszu jedynie normalne dźwięki przyrody.
Idą dalej na tyły budynku. Okna na parterze zostały zabite płytami wiórowymi. Tu i ówdzie odpada tynk.
– Trudno szukać duchów, kiedy nie można się do nich dostać. Pewnie musimy się poddać, chyba że znajdziemy kogoś, kto nam otworzy – mówi Ester i nagle staje jak wryta. – Słyszysz, to samochód, prawda? Może nie powinni nas zobaczyć. To w końcu teren prywatny.
Biegną w stronę lasu i przystają dopiero po dotarciu do miejsca, gdzie prywatna droga przechodzi w publiczną.
Zza drzew widać samochód redakcyjny. Obok niego stoi mężczyzna i rozmawia przez telefon.
W gruncie rzeczy nie ma w tej sytuacji nic dziwnego. Ester przeskakuje rów i podchodzi do mężczyzny.
– Hej, chce pan, żebym przestawiła auto?! – woła.
Svala nie słyszy odpowiedzi. Stojąc za drzewem, czeka, aż tamten się oddali.
Źródło: Czarna Owca