Czarna Owca
3
– Wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego był taki nieprzyjemny – mówi Ester parę dni później, gdy przeglądają fotki różnych nawiedzonych domów. – Nawet nie zdążyłyśmy zrobić żadnego zdjęcia. Może trzeba pojechać tam jeszcze raz.
Svala ma trochę inny pogląd. „Nieprzyjemny” to niewłaściwe określenie.
Do tej pory się nie wypowiedziała w tej sprawie. Nie rozpoznała go jako konkretnego człowieka, zresztą nieważne, bo chodzi o ten sam typ. Może ździebko wyżej od tego przegrywa Plastpedera, jej byłego ojczyma, który pozował na prawdziwego gangstera.
Plastpeder był troglodytą, a gdyby, za przeproszeniem, użyć porównania z wymarłymi rasami, to ten gość był neandertalczykiem. Zlecającym mu zadania. Kiedyś, poprawia się zaraz w myślach. Bo wprawdzie tamto ścierwo zostało wyeliminowane, nie znaczy to jednak, że nie ma ich więcej. Na liście Svali wciąż figurują niezałatwione nazwiska i sprawy. Osoby, które bezpośrednio albo pośrednio przyczyniły się do śmierci jej mamy. Svala odkreśla rzędy przy linijce, kolumny oznacza krzyżykami. Z pięciu ewentualnych kolumn istotne są dwie: „Żyje” i „Nie żyje”.
Neandertalczykami rządzą inni. Małpoludy, marynarki klubowe, sygnety. Najwyżej stoją garniturowcy. Zintegrowani ze społeczeństwem, bo dzięki swoim pieniądzom mogli wskoczyć do pociągu zmierzającego ku industrialnej przyszłości.
Zasiadają w różnych panelach i wypowiadają się w gazetach o znaczeniu merytokracji. Mając na myśli, że mniejszości, czyli rdzenne narody, ekolodzy i inni dogmatyczni aktywiści nie powinni przeszkadzać tym, którzy wiedzą, w jaki sposób powinna rozwijać się Szwecja.
I w tym momencie pojawia się pomysł Svali. Opowiada o dronie, który Lisbeth Salander przysłała jej pod choinkę z dołączonym pozdrowieniem:
Od ciotki dla Svali. Przydaje się do śledzenia.
Svala opowiada, że zdjęcia robione z góry są naprawdę cool, zwłaszcza w zapadającym zmierzchu, i Ester połyka haczyk.
– Mogłabym pewnie zacytować coś z innych artykułów na temat sanatorium. Albo zadzwonić do Eliny.
– Eliny Bang?
– Właśnie, do wróżki z Ensamträsk, sama się tak nazwała. Niezłe pseudo artystyczne.
Tym razem wjeżdżają na leśną drogę parę kilometrów na zachód od sanatorium. Zamiar jest taki, aby je obejść, a potem wdrapać się na pobliską górkę.
– Mam nadzieję, że będzie to warte naszego wysiłku. Bo chyba wypróbowałaś wcześniej ten dron? – pyta Ester, gdy sapiąc, wchodzi pod górę.
Owszem, wypróbowała, ale tylko na podwórku przed domem. Kilka kwestii domaga się wyjaśnienia, a przecież artykuł ma się ukazać już następnego dnia. Ze skały jest widok na budynek sanatorium, to warunek, aby dron reagował na polecenia. Bo rozbije się, jeśli kontakt się urwie.
Poza tym sytuacja wygląda korzystnie. Ostatnie promienie słońca tworzą coś w rodzaju złotej kopuły nad dachem budynku, podczas gdy czerń ziemi będzie się odcinać jak upiorny cień. Svala mogłaby opowiedzieć co nieco o obecności zmarłych i energii, która nigdy nie opuszcza uniwersum, ale daje sobie z tym spokój. Aż tak dobrze się nie znają z Ester.
Dron startuje. Brzęczący insekt leci w stronę celu.
Svala kieruje tak, by okrążył szybko gmach i wrócił na skałę.
Obecność zmarłych to jedno. Gorsi są żyjący.
Gdy Ester proponuje, żeby zejść i podejść do budynku, Svala odmawia. Opuszczone budynki nie miewają kamer monitoringu ani krat za zabitymi oknami. Tutaj na pewno są ludzie.
– Muszę wracać do domu, obiecałam nakarmić psy. Moi wujowie wychodzą wieczorem.
Wracają do Gasskas i potem do Björkavan. Svala zachodzi do psiarni i zabiera Kallaka do swego pokoju. Największego i najbardziej złaknionego pieszczot. Pies układa się u jej nóg. Svala przenosi zdjęcia z pamięci USB do laptopa. Wybiera dwa do publikacji i wrzuca do Photoshopa.
Z dołu nie było widać okien w dachu. Ostrość jest dość kiepska i dopiero w powiększeniu da się dostrzec sylwetki ludzi.
Zamyka laptop. Przez chwilę siedzi, tylko patrząc przez okno na podwórko. Życie Svali stało się pod wieloma względami lepsze. Od jesieni mieszka u swoich wujów, w domu rodzinnym Mamamärty. Dostała jej pokój i jej łóżko. Nocą wychodzi popatrzeć na gwiazdy, na zorzę polarną, księżyc i przelotne ruchome cienie nad podwórkiem. Nie ma czego się bać, za to jest wiele tęsknot.
Z początku czerpała z tego jakąś pociechę. Ona wołała, Mamamärta odpowiadała. Teraz jest odwrotnie. Svala najczęściej nie odpowiada. Mamamärta to żałoba, którą należy konsumować po kawałeczku, bo łatwo się udławić.
Zrobiło się późno, ale Ester nie śpi i od razu odbiera, jakby czekała na jej telefon.
– Jakość fotografii jest niestety zbyt kiepska – mówi Svala. – Będziesz musiała skorzystać ze zdjęć z domeny publicznej.
Słychać, że Ester pisze. Svala pyta ją, co takiego.
– To jakaś chora sprawa, ale sanatorium jest własnością Mimer Mining.
Svala pyta, co to za jedni.
Słychać stuk klawiszy, Ester odpowiada dopiero po chwili.
– To spółka matka Sveagruv AB, która ma zgodę na próbne odwierty przy nowej kopalni. Jeśli wysadzimy ich w powietrze, to może nic nie wyjdzie z ich planów.
Źródło: Czarna Owca