Wieczny pokój: przeczytaj fragment powieści science fiction Haldemana
Mamy dla was do przeczytania początek powieści Joe Haldemana - jednego z klasyków science fiction. Zobaczcie czego możecie się spodziewać po Wiecznym pokoju.


Oczywiście już od dziewięciu dni studiowaliśmy plan bitwy i nasze rozkazy. Mieliśmy kontynuować działania na obszarze Scoville’a i w typowy sposób utrudniać życie przeciwnikowi w lasach deszczowych Kostaryki. Nie było to szczególnie niebezpieczne zadanie, raczej budzące niesmak, jak bicie słabszego, gdyż rebelianci nie mieli niczego choć w przybliżeniu podobnego do żołnierzyków.
Ralph głośno wyraził swoje niezadowolenie. Siedzieliśmy przy długim stole, pijąc kawę lub herbatę.
— Nie lubię przesady — rzekł. — Tamta dwójka na drzewie ostatnim razem…
— Paskudna sprawa — przyznała Sara.
— Och, właściwie to było samobójstwo — powiedział Mel. Upił łyk kawy i spojrzał na nas, marszcząc brwi. — Pewnie byśmy ich nie zauważyli, gdyby nie otworzyły ognia.
— Niepokoi cię, że to były jeszcze dzieci? — spytałem Ralpha. — Jasne. A ciebie nie? — Potarł szczecinę na brodzie. — Dwie dziewczynki.
— Dziewczynki z pistoletami maszynowymi — przypomniała Karen, a Claude energicznie pokiwał głową.
Doszli do nas razem przed około rokiem i byli kochankami.
— Ja też się nad tym zastanawiałem — przyznałem. — Co by było, gdybyśmy wiedzieli, że to małe dziewczynki?
Miały po około dziesięć lat i ukrywały się w domku na drzewie.
— Zanim zaczęły strzelać czy później? — zapytał Mel.
— Niechby i później — odparła Candi. — Jakie szkody można wyrządzić pistoletem maszynowym?
— Mnie uszkodziły bardzo skutecznie! — zauważył Mel.
Stracił oko i receptory węchowe. — Dobrze wiedziały, w co celować.
— Wielka mi strata — powiedziała Candi. — Miałeś części zapasowe.
— Ja odczuwałem ją jako wielką.
— Wiem. Byłem tam.
Kiedy wysiada sensor, właściwie nie czujesz bólu. Uczucie jest równie silne jak ból, ale nie ma słów, żeby je opisać.
— Nie sądzę, byśmy musieli je zabijać, gdyby były na otwartej przestrzeni — zauważył Claude. — Gdybyśmy widzieli, że to tylko dzieci, do tego słabo uzbrojone. Tyle że, do diabła, równie dobrze mogli to być wyszkoleni terroryści mogący rąbnąć w nas głowicą jądrową.
— W Kostaryce? — zdziwiła się Candi.
— To się zdarza — powiedziała Karen.
W ciągu ostatnich trzech lat taka sytuacja zdarzyła się raz. Nikt nie wiedział, skąd rebelianci wzięli pocisk nuklearny. Kosztowało ich to dwa miasta: to, w którym zamieniono w parę żołnierzyki, oraz to, które zniszczyliśmy w odwecie.
— Tak, tak — mruknęła Candi i w tych dwóch słowach usłyszałem wszystko, czego nie powiedziała głośno: że wystrzelony w nas pocisk nuklearny zniszczyłby tylko dziesięć maszyn. Natomiast gdy Mel podpalił domek na drzewie, usmażył żywcem dwie dziewczynki, pewnie za małe, by zdawały sobie sprawę, co robią.
Kiedy byliśmy połączeni, zawsze wyczuwałem w umyśle Candi poboczny prąd. Była dobrą operatorką, ale często się zastanawiałem, dlaczego nie przydzielono jej jakiegoś innego zadania. Była zbyt empatyczna i z pewnością się załamie, zanim zdąży przejść do cywila.
Może jednak miała pełnić w naszym plutonie rolę zbiorowego sumienia. Nikt na naszym szczeblu wtajemniczenia nie miał pojęcia, w jaki sposób wybiera się operatorów, i tylko się domyślaliśmy, dlaczego przydzielono nas właśnie do tego plutonu. Reprezentowaliśmy cały wachlarz poziomów agresji, od Candi do Mela. Nie było jednak wśród nas żadnego Scoville’a. Nikogo, kto czerpałby ponurą przyjemność z zabijania. Ponadto pluton Scoville’a częściej brał udział w akcjach niż mój, co bynajmniej nie było przypadkowe. Ci z oddziałów pościgowobojowych zdecydowanie lepiej pasowali do rzezi. Tak więc kiedy Wielki Komputer w Niebiesiech decyduje o rozdziale misji, plutonowi Scoville’a przypada zabijanie, a mojemu rekonesans.
Szczególnie narzekają na to Mel i Claude. Potwierdzone trafienie oznaczało kolejny krok do awansu, jeśli nie zawodowego, to przynajmniej finansowego, jakiego nie zapewniały okresowe testy sprawnościowe. Ludzie Scoville’a mieli wyniki, więc średnio otrzymywali o dwadzieścia pięć procent wyższy żołd niż moi ludzie. Tylko na co mogli go wydać? Odkładać, żeby wykupić się z wojska?
— Czyli mamy załatwić ciężarówki — rzekł Mel. — Samochody i ciężarówki.
— No właśnie — przytaknąłem. — Może nawet czołg, jeśli dopisze ci szczęście.
Satelity zauważyły ślady w podczerwieni świadczące o tym, że rebelianci znów otrzymali dostawę małych niewykrywalnych ciężarówek, prawdopodobnie samobieżnych lub zdalnie kierowanych. Jedno z osiągnięć technologii, dzięki którym ta wojna nie przerodziła się w masakrę.
Podejrzewam, że gdyby potrwała dostatecznie długo, przeciwnik także zaopatrzyłby się w żołnierzyki. Wówczas osiągnęlibyśmy szczyt (tylko nie wiem czego): maszyny wartości dziesięciu milionów dolarów zmieniałyby się w złom, podczas gdy ich operatorzy siedzieliby setki kilometrów od pola bitwy, skupieni w swych klimatyzowanych jaskiniach.
Pisywano już o tym, o wojnie ukierunkowanej na zniszczenia materialne, a nie na unicestwianie życia. Jednak zawsze łat wiej było stworzyć nowe życie niż nowe bogactwa. A walka ekonomiczna toczy się według od dawna ustalonych reguł, na niwie politycznej i nie tylko, równie często między wrogami, jak i przyjaciółmi.
No cóż, co może o tym wiedzieć fizyk? Moja nauka ma reguły i prawa, które zdają się odnosić do rzeczywistości. Ekonomia opisuje rzeczywistość post factum, lecz nie nadaje się do prognozowania. Nikt nie przewidział nanofaktur.
Głośnik kazał nam wsiadać na koń. Dziewięć dni tropienia ciężarówek.
Źródło: Rebis



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1979, kończy 46 lat
ur. 1989, kończy 36 lat
ur. 1958, kończy 67 lat
ur. 1965, kończy 60 lat
ur. 1976, kończy 49 lat

Lekkie TOP 10
