Wszystko jest iluzją: przeczytaj opowiadanie klasyka science fiction
W dniu premiery zbioru Wszystko jest iluzją mamy dla was opowiadanie jednego z klasyków science fiction - Henry'ego Kuttnera.
W dniu premiery zbioru Wszystko jest iluzją mamy dla was opowiadanie jednego z klasyków science fiction - Henry'ego Kuttnera.

No cóż, gadał i gadał, aż w końcu pojęliśmy, o co w tym wszystkim chodzi. Najwidoczniej jakieś klany wojowały w Europie, więc powinniśmy naoliwić nasze pukawki, na wypadek gdy by zrobili się niesforni i zaczęli strzelać do nas. Na zdrowy rozum, powiedziała mama, wszyscy powinniśmy wstąpić do wojska.
- Nie możecie — powiedział nauczyciel czerwony jak burak. — Tylko Huet został powołany.
- Równie dobrze mogliby powołać niemowlaka — warknął tata. — Saunk to jeszcze niedorostek.
- Ma ukończone dwadzieścia jeden lat. A pan jest za stary, panie Hogben.
Tata ruszył na nauczyciela, ale mama pospiesznie go przy trzymała.
- Uspokój się — warknęła, więc usłuchał, mamrocząc coś pod nosem. — Już nie jesteś młodym kogucikiem.
- A właściwie ile pan ma lat, panie Hogben? — spytał nauczyciel.
- Straciłem rachubę w osiemdziesiątym siódmym — od rzekł po namyśle tata.
- Ja mam sto trzy — zachichotał wuj Aylmer, ale wszyscy w Piney wiedzą, jaki z niego łgarz.
Nauczyciel zacisnął powieki i dziwnym głosem rzekł:
- Prezydent Stanów Zjednoczonych zatwierdził powszechną mobilizację mężczyzn w wieku od dwudziestu jeden do trzydziestu pięciu lat. Huet ma odbyć roczną służbę wojskową, chyba że zostanie z niej zwolniony.
- Jest kurduplem — rzekł z zazdrością tata. — Nie wezmą go.
Mama jednak się namyślała.
- Musisz zrobić to, czego żąda prezydent, Saunk. Teraz siądź z nauczycielem i staraj się zrozumieć, czego chce.
Zrobiłem, co mi kazała, i zaczęliśmy wypełniać ten dokument, który przysłał mi prezydent. Niesporo nam szło, bo wuj Aylmer ciągle przerywał, ale w końcu nauczyciel wyrwał mu dzbanek i przełknął trochę samogonu.
- Błee! — prychnął, oblewając się potem. — Rozpaczliwe sytuacje wymagają rozpaczliwych środków. Zobaczmy, Saunk. Jakie masz dochody?
- Raz dostałem od starego Langlanda parę portek za kwartę berbeluchy — odrzekłem po namyśle.
Prask! — Mama walnęła mnie w głowę miotłą.
- A skąd ją wziąłeś? Ukradłeś ją z bimbrowni?
- O rany, nie, mamo — powiedziałem, uchylając się przed następnym ciosem. — Wuj Aylmer dał mi ją, żebym nie mówił, jak…
- Zamknij dziób! — wrzasnął wuj Aylmer, kopiąc mnie w goleń.
- Dochody! — powiedział, a właściwie krzyknął nauczy ciel. — Gotówka! Pieniądze!
- W maju znalazłem dziesięć centów — przypomniałem sobie.
Nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak szybko wyszedł z siebie. Jednak odpuściłem mu, bo nauczyciel jest tu obcy, a kiedy wy pił jeszcze trochę berbeluchy, poczuł się lepiej. W każdym razie zabrał ten papier i powiedział, że sam się nim zajmie. I nie mu siałem nic więcej robić, aż pewnego dnia nauczyciel powiedział mi, że muszę iść na komisję poborową.
Wszystko trochę mi się miesza w pamięci, ale nagle znalazłem się w jakimś pomieszczeniu z wujem Aylmerem i kilkoma nie znanymi mi mężczyznami. Dziwnie gadali. Kazali mi zdjąć ubranie i wejść do sąsiedniego pokoju, co zrobiłem, a tam ja kiś pokurcz wrzasnął coś o niedźwiedziu i wybiegł, zostawiając otwarte drzwi. Rozejrzałem się, ale nigdzie nie widziałem żadnego niedźwiedzia.
No to zaczekałem, aż wrócił z jakimś dużym facetem, który śmiał się od ucha do ucha.
- W porządku, doktorze — powiedział. — To nie niedźwiedź.
Według dokumentów to jest Huet Hogben.
- Strasznie… hm… włochaty — wykrztusił pokurcz.
- Nie goliłem się od tygodnia — wyjaśniłem. — Zarzynaliśmy świnie i brzytwa się gdzieś zapodziała. Poza tym wcale nie jestem włochaty. Powinien pan zobaczyć tatę. Ma futro jak jedno z tych stworzeń, które nauczyciel nazywa jakami.
Doktor opukiwał moją pierś, ale niczego nie czułem. Po chwili orzekł:
- Zdrów jak ryba. Podnieś te hantle, Hogben.
Pokazał mi leżący na podłodze kawałek żelaza z uchwytem, więc spróbowałem zważyć to w ręku. Było lżejsze, niż wyglądało, jakoś tak wyśliznęło mi się z dłoni i rąbnęło w ścianę. Osy pał się tynk.
- Wielkie nieba! — rzucił doktor.
- O rany, przykro mi — powiedziałem, na co on rzekł:
- Będzie ci jeszcze bardziej przykro, kiedy rozpoczniesz szkolenie i zaczniesz wykonywać rozkazy sierżanta. Jak znam sierżantów, przesiedzisz cały ten czas w pace.
Nagle wybuchło zamieszanie, bo wuj Aymler się dowiedział, że go nie powołają, więc odpiął drewnianą nogę i zaczął ich nią okładać. W końcu unieruchomiłem go, starając się nie słuchać, co mówi — bo nie były to słowa odpowiednie dla uszu takiego dorastającego chłopca jak ja — i przywiązałem go do muła, po czym klepnąwszy zwierzę w zad, odesłałem do domu. Jeszcze tylko przez chwilę widziałem głowę wuja Aylmera podskakującą pod brzuchem muła i słyszałem płynący z jego ust po tok przekleństw, od których biednemu zwierzęciu zjeżyła się sierść. Potem zauważyłem, że wszyscy na ulicy się na mnie gapią, i przypomniałem sobie, że nic na sobie nie mam. Jeszcze nigdy nie byłem tak zawstydzony.
Nauczyciel mówi, że jeśli dzieje się coś, o czym nie chce my mówić, to trzeba umieścić rząd gwiazdek na papierze. Ja nie umiem pisać, więc wyręcza mnie kolega i to on nakreśli te gwiazdki.
* * * * * * * * * * * * * * * * * *
Wszystkie one oznaczają, że znów się ubrałem, potem by ło mnóstwo ceregieli, ale w końcu znalazłem się w obozie jako prawdziwy żołnierz. Jednak doktor nie mówił prawdy, gdy po wiedział, że cały ten czas przesiedzę w pace. Mama zawsze mi powtarzała, żebym słuchał rozkazów — przynajmniej dopóki nie dorosnę — więc słuchałem.
Czasem ludzie wściekali się bez żadnego powodu, na przy kład kiedy poszliśmy na strzelnicę i po wywaleniu dziury w środku mojej tarczy wywaliłem dziury w środku wszystkich innych tarcz. Potem strasznie wydziwiali, kiedy wyciąłem dziury w butach, bo nie mieściły mi się palce, albo gdy nadepnąłem jednemu takiemu na twarz — chociaż to był wypadek. Potknąłem się, a on sam się podłożył. Bo dokuczał mojemu kumplowi i uderzył mnie w nos, kiedy kazałem mu przestać, więc odwieźli go do szpitala, a mnie wsadzili do paki.
Mój kumpel nazywał się Jimmy Mack i był niewiarygodnie wykształcony. Niski i chudy, ledwie ważył dość, by wzięli go do wojska, więc chyba trzymaliśmy się razem, bo obaj byliśmy kurduplami. Powiedział, że jego dziadek jest bardziej uczony niż on. Dziadek Eliphalet Mack, tak się nazywał, wynajdywał różne rzeczy. Wszyscy uważali go za wariata, ale Jimmy mówił, że wcale nie jest szalony. Pracował nad czymś, dzięki czemu samoloty miały lepiej latać. Jimmy nazywał to coś stopem.
Najwyraźniej zrobiony z tego czegoś samolot mógł być strasznie duży i zabierać dość paliwa, żeby dolecieć strasznie daleko. Tylko że dziadek Mack jeszcze nie wynalazł tego stopu, bo wciąż coś wysadzał w powietrze. Mieszkał niedaleko obozu i raz odwiedziliśmy go na przepustce, ale wysadził nas tylko troszkę, gdy próbował nam pokazać, jak działa ten jego wynalazek. Zostawiliśmy go popłakującego i rozczesującego wąsy, które lekko sobie osmalił, ale Jimmy twierdził, że dziadek jesz cze dopnie swego.
Obóz znajdował się w pobliżu lasu, więc ilekroć miałem oka zję, wymykałem się do niego pilnować interesu. To była moja prywatna sprawa, więc nie mówiłem o tym nawet Jimmy’emu. I przez to wpadłem w tarapaty. Pewnego dnia zaprowadzili mnie do pokoju pełnego oficerów i zaczęli zadawać jakieś niezrozumiałe dla mnie pytania.
Major chyba mnie lubił, ale był wściekły. Wciąż wymachiwał kawałkiem zmiętego papieru i gapił się na mnie.
- Szeregowy Hogben! — wypalił nagle. — Gdzie byliście dziś po południu?
- O rany, majorze. Ja tylko poszedłem się przejść.
- Poza obozem?
- No… tak jest — przyznałem, nie chcąc kłamać.
- Złamałeś regulamin. I to nie po raz pierwszy. Kilkakrotnie widziano, jak szedłeś do lasu.
- Ja po prostu lubię przechadzki po wzgórzach, panie ma jorze.
Jakiś oficer z białymi wąsami wydał taki odgłos, jakby się zakrztusił, i tak też na mnie spojrzał.
- Spodziewasz się, że w to uwierzymy? — zapytał.
- O rany, ja naprawdę lubię przechadzki — powiedziałem.
- Nie dlatego chodziłeś na wzgórza. Jak wyjaśnić ten świstek, który oficer znalazł w twojej kieszeni podczas inspekcji?
Major pokazał mi nadpalony kawałek papieru.
- Znalazłem go — wyjaśniłem. — Dzisiaj, kiedy byłem na wzgórzach. Trzepotał na wietrze, więc go podniosłem.
- Wiesz, co jest na nim napisane?
- Niezbyt dobrze umiem czytać. Pomyślałem, że poproszę Jimmy’ego, żeby mi to przeczytał.
- Jimmy’ego? — spytał ten wąsaty, a major rzekł:
- Szeregowy Mack. Jest poza wszelkimi podejrzeniami.
- Nikt nie jest! Szczególnie że ta zaszyfrowana wiadomość zawiera mapkę z położeniem obozu oraz informacje o… no, informacje.
- Niech pan posłucha, pułkowniku — rzekł major. — Szeregowy Hogben nie jest szpiegiem, jestem tego pewny. Myślę, że ktoś był na wzgórzach, obserwując obóz i nasze manewry, kiedy nadszedł Hogben i go spłoszył. Szpieg próbował spalić mapkę, ale zanim zdążył to zrobić, porwał ją wiatr.
- To trochę naciągane, majorze — warknął pułkownik.
- Nasze manewry nie były tajne, panie pułkowniku. Dla czego szpieg miałby…
- Oni są dokładni — powiedział pułkownik, a ja zacząłem się zastanawiać, kim są ci „oni”. — Działają jak maszyny. Dba ją o każdy szczegół. Nawet jeśli wydaje się nieistotny. Nie możemy ryzykować, że szpieg będzie krążył po obozie. Szeregowy Hogben, jesteście aresztowani.
- Do czasu dokładnego zbadania sprawy — dodał przyjaźnie major, ale ja pokręciłem głową.
- Czy to nie może zaczekać do jutra, panie majorze? Jim my i ja dostaliśmy przepustkę i mamy odwiedzić jego dziadka. Napisał, że już ukończył pracę nad tym swoim wynalazkiem i chce go nam pokazać.
- Twoja przepustka zostaje cofnięta — warknął pułkownik. — Z kim się spotykałeś w lesie?
- Z nikim. Panie pułkowniku, obiecałem Jimmy’emu, że z nim pójdę, a mama mi mówiła, żebym zawsze dotrzymywał obietnic.
- Do paki! — powiedział pułkownik strasznie głośno i dyżurny oficer zabrał mnie tam, bardzo przygnębionego.
Wkrótce dowiedziałem się, że Jimmy już opuścił obóz i że zostawił mi wiadomość, żebym do niego dołączył. Pewnie nie wiedział, że siedzę w pace.
Źródło: Rebis



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 53 lat
ur. 1978, kończy 47 lat
ur. 1979, kończy 46 lat
ur. 1952, kończy 73 lat
ur. 1988, kończy 37 lat

