Wszystko jest iluzją: przeczytaj opowiadanie klasyka science fiction
W dniu premiery zbioru Wszystko jest iluzją mamy dla was opowiadanie jednego z klasyków science fiction - Henry'ego Kuttnera.
W dniu premiery zbioru Wszystko jest iluzją mamy dla was opowiadanie jednego z klasyków science fiction - Henry'ego Kuttnera.

Zostało ich trzech, ale strzelali tak zapamiętale, że dwaj opróżnili magazynki. Trzeci wypalił do mnie, gdy na niego ruszyłem, i kula ześliznęła mi się po żebrach. Użyłem strategii: przetoczyłem się po śniegu i złapałem go za nogi.
Pozostali już nadbiegali, chcąc mnie wykończyć, ale ja wstałem, trzymając schwytanego za nogi, tak że zwisał głową w dół, dopóki nie zakręciłem nim w powietrzu. Wrzasnął i wypuścił pistolet. Stanąłem w rozkroku i kręciłem nim młynka, zamierzając jak maczugą powalić Kurta oraz tego drugiego. I udało mi się to. Potem go puściłem i przeleciał przez parów, po czym odbił się od jednego z wielkich głazów. Znikł mi z oczu i już nie dawał znaku życia.
Kurt podniósł się i pobiegł w kierunku jaskini, ale ten drugi obracał się i próbował we mnie wycelować. Nie było czasu, by mu to grzecznie wyperswadować, więc z impetem skoczyłem mu na brzuch. Pomimo to nie chciał wypuścić z ręki pukawki, ale zrobił to, gdy troszkę go podeptałem.
- Ach! — jęknął. — Der Blitzkrieg!
To były jego ostatnie słowa.
Kurt już był w jaskini, kiedy go dogoniłem. Pochylony wpychał do kieszeni jakieś papiery, ale obrócił się i strzelił do mnie, okropnie pudłując. Ja nie miałem broni i nie chciało mi się żadnej szukać, więc się nachyliłem i zgarnąłem pecynę śniegu. Rzuciłem nią w Kurta na moment przed tym, jak jedna z jego kul trafiła mnie w ramię i zdrętwiała mi cała lewa ręka. Mam jednak dobre oko — nawet mama to przyznaje — i śnieżka rozprysła się na twarzy Kurta. Sądząc po jego reakcji, musiało w niej być trochę ziemi.
Podbiegłem i spróbowałem wyrwać mu broń, ale nie chciał jej oddać. Kopnął mnie w goleń, co zawsze doprowadza mnie do szału. Trzymając go za nadgarstek, zacząłem tłuc nim o ściany. Po chwili przestał krzyczeć, mocno poturbowany, a kiedy go puściłem, przeleciał w powietrzu przez wylot jaskini i zatrzymał się dopiero na pniu sosny na drugim brzegu strumienia. Potem stoczył się do niego i już się nie odezwał.
Trochę krwawiłem, ale — do licha — miałem jeszcze coś do zrobienia. Wyciągnąłem tych czterech z parowu i zawlokłem z powrotem tam, gdzie zostawiłem dziadka Eliphaleta. Wziąłem ze sobą dzban samogonu i rozwiązawszy dziadka, uraczyłem go nim, czekając, aż ochłonie. Wtedy na zbocze chwiejnie wszedł Jimmy, prowadząc małą armię z pułkownikiem i majorem na czele, więc musiałem schować dzban pod krzakiem.
Potem tyle się działo, że niewiele z tego pamiętam, ale w końcu znów byłem w namiocie z Jimmym, leżałem na mojej pryczy i leniwie poruszałem palcami stóp. Śmiać mi się chciało z tego, jak certolili się z moim ramieniem, z tych wszystkich bandaży i leków. Mama nałożyłaby na ranę maść, wlała mi do gardła galon samogonu i zdzieliła mnie za pakowanie się w tarapaty. Tylko że wcale nie wpakowałem się w tarapaty. Wprost przeciwnie, jak wyjaśnił mi Jimmy.
- To byli szpiedzy, agenci obcego państwa, Saunk — powie dział, paląc papierosa i zdejmując buty. — Założę się, że dostaniesz za to medal.
- Do licha, ja tylko pilnowałem tego, co moje — stwierdziłem.
Popatrzył na mnie ze zdziwieniem, ale mówił dalej:
- Ten stop dziadka jest naprawdę dobry. Jutro pułkownik wysyła dziadka do Waszyngtonu, gdzie przekaże dowództwu dokumentację wynalazku. A dzięki tobie nie zdobyli go ci nie godziwi szpiedzy, Saunk. To był najodważniejszy czyn, jaki widziałem w życiu.
- Po prostu nie mogłem pozwolić im wejść do tej jaskini — po tych słowach się zamknąłem, bo już i tak za dużo mieliłem ozorem. Jednak Jimmy wyglądał na zdziwionego i tak długo nękał mnie pytaniami, że w końcu musiałem się przyznać, ale kazałem mu przysiąc, że zachowa to w tajemnicy. — Jak myślisz, skąd biorę samogon? Nie przysyłają mi go z Kentucky. Mam bimbrownię.
Jimmy’emu opadła szczęka.
- Chyba nie mówisz o…
- Mówię. Jest w tej jaskini. Tylko się nie wygadaj, bo nie do staniesz ani łyczka. A to cholernie dobry samogon. Wuj Aylmer pokazał mi, jak go robić.
Jimmy zaśmiewał się do rozpuku, ale w końcu spoważniał.
- No dobrze, Saunk. Masz w lesie nielegalną gorzelnię. Nie pisnę o tym słowa. Jednak i tak jesteś bohaterem. Przecież złapałeś tych szpiegów, prawda?
- Do licha — powiedziałem. — Myślałem, że to celnicy.
przełożył Zbigniew A. Królicki
Źródło: Rebis



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 53 lat
ur. 1978, kończy 47 lat
ur. 1979, kończy 46 lat
ur. 1952, kończy 73 lat
ur. 1988, kończy 37 lat

