David Simon: „Kamera stała obok jego grobu” – wywiad z producentem seriali HBO „Kto się odważy” i „Prawo ulicy”
O swoim nowym serialu, piosenkach Bruce'a Springsteena i zielonym swetrze opowiada David Simon, producent i scenarzysta kultowych seriali HBO.
O swoim nowym serialu, piosenkach Bruce'a Springsteena i zielonym swetrze opowiada David Simon, producent i scenarzysta kultowych seriali HBO.
Serial "Show Me A Hero" od dziś (17 sierpnia) można oglądać na antenie HBO - premiera o 22.00. Pierwszy odcinek bezpłatnie dostępny jest także na platformie HBO GO.
Czytaj także: David Simon w Polsce na zaproszenie HBO
Z Davidem Simonem, producentem i scenarzystą serialu, rozmawia Kamil Śmiałkowski
KAMIL ŚMIAŁKOWSKI: "Kto się odważy" to przede wszystkim historia prawnicza. O przepisach, karach, sądach, miejskich urzędnikach. Jak udało się znaleźć ciekawy sposób, by pokazać to na ekranie?
DAVID SIMON: Mam nadzieję, że się udało. Po pierwsze, to autentyczna historia, więc nie mogliśmy tu zbyt odchodzić od faktów. Można tę opowieść traktować jako metaforę, ale to przede wszystkim prawda. Tak było. Naprawdę był młody polityk, który został burmistrzem, a potem okazało się, w co się wpakował. I musi podjąć decyzję. I decyduje się postąpić słusznie. I jak to bywa w życiu (a nie w hollywoodzkich filmach), w efekcie zamiast dostać jakąś nagrodę, zostaje ukarany. To trzon naszej opowieści, a potem dopiero obudowujemy ją wszystkim dookoła - okolicznościami, opowieścią o dynamice rasizmu w Stanach Zjednoczonych. Wszystko zgodnie z książką i faktami.
Jak długo pracował pan nad tym projektem?
Rozmawialiśmy o tym z HBO przez piętnaście lat, najpierw jednak zdarzyło nam się „The Wire”, byliśmy więc trochę zajęci. Potem miała miejsce wojna w Iraku i kręciliśmy „Generation Kill”. No a potem zdarzyła się Katrina i w efekcie zajęliśmy się serialem „Treme”. I tak ten projekt nam się przesuwał, ale byliśmy wciąż pewni tego, że chcemy go zrealizować. Bo przecież mijały lata, a problem rasizmu w Ameryce wcale nie mijał. W Stanach wciąż buzuje – nie ma roku bez jakichś rasistowskich ekscesów. To, co zdarzyło się w Ferguson, Charleston, Baltimore... Wciąż warto opowiedzieć tę historię ludziom. Aktualnie tuż obok Yonkers mają miejsce dokładnie takie same protesty jak te, o których opowiadamy. Dekady później - taka sama sprawa, te same argumenty, ta sama nienawiść. Nic się nie zmienia.
Jak dużo jest w tej opowieści dokładnie odwzorowanych wydarzeń i postaci?
Całość trwa sześć godzin – oryginalnego materiału mieliśmy na znacznie więcej, więc raczej ścinaliśmy w wielu miejscach, niż dopisywaliśmy jakiekolwiek własne wątki. To wszystko autentyczne postacie, autentyczne wydarzenia. Czasem niektóre kumulowaliśmy – było kilka kolejnych odwołań, kłótni z sądem, bójek, a my robiliśmy z nich jedną. Czasem dwie, trzy postacie łączyliśmy w jedną, bo lepiej pokazywała którąś z postaw, ale nic nie dopisywaliśmy. Oczywiście są sceny, w których musieliśmy napisać dialogi, bo nie ma ich nigdzie zapisanych w dokumentacji. Czasem tworzyliśmy je na podstawie wspomnień rozmawiających, w niektórych przypadkach nikt dziś już nie żyje. Ale to cała nasza inwencja.
Czy żona pierwowzoru głównego bohatera, Nicka Wasicsko, była obecna na planie?
Tak, bardzo nam pomogła. Znamy się od piętnastu lat. Gromadziliśmy materiały do tego serialu przez cały ten czas. Przede wszystkim to serial oparty na książce – i to naprawdę świetna opowieść, ale od początku pracowaliśmy nad własną dokumentacją. Jeśli chcesz myśleć dialogami, scenami, chcesz zobaczyć to we własnej wyobraźni – wtedy książka to za mało. Musisz spotkać się z jej bohaterami, poznać ich, usłyszeć, zobaczyć. Sceny z Mary Dorman (graną przez Catherine Keener) mogłem lepiej napisać, bo spotkałem się z nią kilka razy przed jej śmiercią. Raz spędziliśmy razem cały dzień i do dziś słyszę sposób, w jaki mówiła, widzę, jak się zachowywała. To dzięki temu ta postać jest tak wiarygodna.
A na ile prawdziwe jest to, co widzimy? Kręciliście to dokładnie tam, gdzie się wydarzało?
W tak wielu miejscach, jak to było możliwe. To prawdziwe Yonkers - ich ratusz, ulice, domy. Oczywiście niektóre miejsca zmieniły się przez te lata, co zwłaszcza było widać przy zdjęciach lotniczych. W naszym serialu wiele z budynków widocznych z samolotu musiało więc poznikać dzięki magii efektów specjalnych. Niektóre miejsca, w których rozgrywa się akcja - budynki czy parki - już dziś nie istnieją. Szukaliśmy więc podobnych, by jak najbardziej zbliżyć się do realiów tej opowieści. Kilka scen kręciliśmy więc w nowojorskim Bronksie, bo tamte widoki najbardziej przypominały stare Yonkers. Tam kręciliśmy chociażby budynek sądu. W ostatnim odcinku serialu pokazujemy zresztą zdjęcia prawdziwych bohaterów tej historii. Ciekawie to wyszło.
[video-browser playlist="737665" suggest=""]
Serial zaczyna się sceną na cmentarzu, gdy Nick odwiedza grób ojca. Jego konflikt z nieżyjącym ojcem stanowi jeden z ważnych elementów opowieści. To też było oparte na faktach?
Oczywiście nie wiemy, jak często odwiedzał ten grób, ale wiemy, że tam bywał. I miał poważny problem z dziedzictwem swego ojca. To również kręciliśmy na autentycznym cmentarzu. Tam, gdzie leży ojciec Nicka. Co ciekawe, tam tuż obok, rząd dalej jest grób samego Nicka. Właściwie widać go na naszych zdjęciach, jeśli wie się, o który grób chodzi. W jednych z innych ujęć kamera stała dokładnie obok jego grobu... Mam mnóstwo takich dziwnych, czasem lekko mrocznych czy dziwacznych anegdot o powiązaniach między autentycznymi postaciami, miejscami, wydarzeniami a naszym serialem. Zielony sweter, który Isaac miał tego dnia na planie, to prawdziwy sweter Nicka. Wdowa dała go Oscarowi, by w tej scenie w nim właśnie wystąpił. Z grobu Nicka i jego ojca widać ratusz, w którym dzieje się większość akcji. To znaczy dziś już nie, drzewa urosły i zasłaniają widok, ale wtedy można było stamtąd wszystko zobaczyć. U nas w filmie również, bo przycięliśmy drzewa efektami specjalnymi.
W pierwszym odcinku jest sporo piosenek Bruce'a Springsteena. Uważa pan, że to właściwa muzyka dla tej fabuły?
To najlepsza muzyka dla Nicka. Te piosenki pojawiają się wtedy, gdy to on ma kontrolę nad tym, co słyszymy. Słucha taśmy w samochodzie, puszcza piosenkę w szafie grającej. To on używa Springsteena. Próbowaliśmy wielu rzeczy jako motywu muzycznego Nicka; ja początkowo myślałem o soulu z lat 60., ale dopiero gdy puściliśmy Springsteena, to te piosenki w realiach okolic Nowego Jorku przełomu lat 70. i 80. zadziałały. Gdy jesteś młodym białym politykiem i wyobrażasz sobie siebie samego jako bohatera, to właśnie ta muzyka jest idealnym dopełnieniem twego autowizerunku. Populizm Springsteena świetnie tu pasuje.
Skąd takie pomysły obsadowe? Skąd Oscar Isaac?
Oscar podobał nam się od początku i jemu też spodobała się ta opowieść. Poczuł, że ma w tej fabule coś do zagrania. Bo przecież nie wybrał nas dla pieniędzy. Po kwadransie byliśmy dogadani i trzeba przyznać, że chyba trafiliśmy po prostu we właściwy moment jego kariery. Po „Inside Llewyn Davis” zaczął dostawać chyba wszelkie możliwe propozycje ról. Ale zagrał u nas, a teraz... Za chwilę będzie w „Gwiezdnych Wojnach”, w „X-Men”. To świetny aktor.
A skąd w obsadzie Winona Ryder?
Zaprosiliśmy ją. Okazało się, że jest fanką „The Wire”. Chciała coś zrobić w telewizji z HBO, z nami. Pokazaliśmy jej postać Vinni Restiano i spodobała jej się. Powiedziałem, że chętnie zrobi coś innego niż zwykle, że w końcu po to jest aktorką. Stwierdziła, że to już czas zagrać kogoś zupełnie innego, normalniejszego, z prawdziwego świata. Podobnie udało nam się namówić Alfreda Molinę. To trochę jak kula śniegowa. Każdą kolejną osobę łatwiej namówić, gdy można powiedzieć: "mamy już tego, tego, mamy tą". I w efekcie mamy teraz ich wszystkich. Gdy już skomplementowaliśmy obsadę – spojrzałem i stwierdziłem, że mamy tu niezły zestaw gwiazd. I to utalentowanych.
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat