Janusz Majewski: Wielki wpływ muzyki – wywiad
O pracy nad muzycznym filmem Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy i jego kulisach opowiada nam reżyser, Janusz Majewski.
O pracy nad muzycznym filmem Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy i jego kulisach opowiada nam reżyser, Janusz Majewski.
Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy to najnowszy film Janusza Majewskiego, powstały na podstawie powieści autorstwa Włodzimierza Kowalewskiego. Poznajemy w nim Fabiana, który po latach emigracji wraca do Polski, by spełnić swoje największe marzenie - założyć big band. Na szczęście odnajduje ludzi, którzy mogą mu w tym pomóc, i pokazuje, jak wielki wpływ na życie może mieć muzyka, a najbardziej przekonuje się o tym jego siostra.
ANNA MITROWSKA: Fabuła pana najnowszego filmu dzieje się za czasów pańskiej młodości. Czy ta zbieżność miała jakiś wpływ na tworzenie Excentryków?
JANUSZ MAJEWSKI: Excentrycy by zapewne nie powstali, gdybym nie poznał jako młody człowiek tej muzyki, nie pokochał jej. Pewnie przeczytałbym tylko tę książkę, która jest warta przeczytania, ale nie przyszłoby mi do głowy, by stworzyć z niej film. Zapewne tak samo byłoby w przypadku, gdyby główny bohater uprawiał inny gatunek muzyczny – nie zainteresowałbym się wtedy tym tematem aż tak bardzo. Ale ponieważ Excentrycy dotyczą właśnie jazzu, który pokochałem w latach tuż po wojnie, gdy zetknąłem się z nim w Krakowie jako chłopiec przed maturą, to nie było innego wyjścia.
Stworzył też pan Opus Jazz – krótki dokument na temat jazzu, w latach 60.
Tak, bo to też był hołd dla tej muzyki, a także dla muzyków, którzy ją wykonywali – to byli moi koledzy, zaprzyjaźnieni od lat. Zrobiliśmy więc ten dokument, by ludzie zobaczyli, jak powstaje takie nagranie, zwłaszcza że jest to muzyka częściowo improwizowana, co ją odróżnia od muzyki klasycznej. W Excentrykach co prawda mamy do czynienia z muzyką graną przez big band, w którym już nie ma miejsca na aż takie improwizacje jak w małym zespole, jednakże nawet tutaj można znaleźć małe improwizowane fragmenty połączone z muzyką napisaną, zaaranżowaną itd. Oczywiście to utwory, które - można powiedzieć - są już pewnym standardem dla jazzu, grane od kilkudziesięciu lat. Wciąż jednak żyją, bo kolejne pokolenia wykonawców wracają do tych podstawowych tematów i je na nowo interpretują.
Jak ocenia pan wpływ jazzu zarówno na swoje życie zawodowe, jak i prywatne?
Jak już wspomniałem - jest wielki. Duży wpływ miał na pewno w skali prywatnej, domowej, jednakże zawodowo… Nigdy nie zostałem muzykiem, ale w filmach wykorzystywałem tę muzykę albo tych kompozytorów, którzy byli z nią związani. Weźmy jeden z moich filmów w ogóle niezwiązanych z jazzem, czyli Lekcja martwego języka, której akcja miała miejsce pod koniec I wojny światowej. Mimo że w tamtych czasach jazz był jeszcze w powijakach, w dodatku nieznany na całym świecie, to i tak sięgnąłem po człowieka związanego z tą muzyką, Andrzeja Gołębicza, który napisał mi piękną muzykę do tego filmu, wspominaną do dziś. Wyróżniała się na tle tego, co komponowano wtedy do filmów, została nagrodzona na festiwalu – wtedy jeszcze odbywającym się w Gdańsku. Gdzie się dało, to wracałem do tej muzyki.
Przejdźmy może do filmów. Wiele z pana dzieł uważa się za filmy gatunkowe, czego dobrym przykładem jest Sprawa Gorgonowej. Wielu uważa ją za film sądowy. I tu moje pytanie – czy łatwo jest zrobić film gatunkowy w Polsce? I czy teraz, po nakręceniu Excentryków, uważa pan, że jest łatwiej nakręcić film gatunkowy?
Może o tyle było łatwiej, że wtedy nikt nie mówił o filmach gatunkowych. My po prostu takich pojęć nie znaliśmy i ja też się za to nie zabierałem. Dopiero później widownia, krytycy zakwalifikowali ten film jako gatunkowy. Czyli jaki? Pewnie kryminalny albo sądowy, psychologiczny, komediowy… Wszystko można włożyć do jakiejś szufladki. Rozumiem, że pani uważa, być może słusznie, iż film artystyczny można zrobić łatwiej, bo go trudno zakwalifikować do jakiegoś gatunku. Być może. Gatunkowość oznacza jakąś dyscyplinę, twórca musi się liczyć z wymogami gatunku, aby sprostać im i trzymać się jakichś konkretnych założeń. W wypadku takiego filmu autorskiego, który łamie zasady, jest łatwiej, bo nikt nie zarzuci autorowi, że łamie jakieś zasady.
Bardziej miałam na myśli to, że w Polsce mamy pewne ulubione gatunki. Jest to komedia, wspomniany przez pana kryminał, historyczne – epopeje lub biograficzne. Excentrycy do żadnego z tych gatunków nie mogą zostać przypisani, oni się wyłamują z tego schematu. To film o muzyce, oczywiście bardzo optymistyczny, ale tego gatunku w Polsce dawno nie było.
Mówiąc ściśle, takiego filmu nigdy w Polsce nie było.
Dokładnie.
To znaczy były filmy muzyczne, ale… Nie pamiętam wzorów, szczerze mówiąc, ale mogę sobie wyobrazić. Były musicale, ale one mają własne zasady. Mój film nie jest musicalowy, bohaterowie nie stają w pewnym momencie i nie zaczynają śpiewać, ale oczywiście postacie grają, mają próby, są występy, ta muzyka pełni jakieś funkcje w ich problemach. Na przykład Fabian przyjeżdża do Warszawy z emigracji z założeniem, że stworzy big band w małym miasteczku, znajdzie tam muzyków i oni będą występować razem na koncertach. I realizuje swoje marzenie. Wcześniej siedział na Zachodzie, ale wtedy grał jako jeden z muzyków w zespole, a on chciał mieć zespół. Jego siostra za to zmaga się z chorobą; kiedyś śpiewała w zespole, w którym jej brat grał przed wojną we Lwowie, śpiewała tę muzykę, grała ją, ale teraz nie ma ochoty, nastroju. W pewnym momencie jednak się decyduje i zauważa, że muzyka zaczyna ją uzdrawiać, zwłaszcza duszę, która jest najbardziej chora. Ta muzyka wchodzi w interakcje z postaciami.
A czym jest jazz dla ukochanej Fabiana?
To jest z kolei… Ona się zakochuje i przez to zaczyna sprzyjać jemu, jego zamiarom.
Czyli jednak jest w tym miłość, ponieważ spotkałam się z opiniami, że trudno jest ostatecznie stwierdzić, czy Modesta go kochała, czy jednak nie.
To już zostawiam interpretacji widzów. Myślę, że ona jednak się w nim zakochała i tylko dlatego podjęła się nauki śpiewania. Bez tej miłości by tego nie zrobiła. Może na początku miała pewną misję do wykonania i wiedziała, że musi go uwodzić, stworzyć wrażenie miłości, ale niechcący wpadła, myśląc, że tylko wykonuje zadanie. To jest jedna z możliwych interpretacji. Realizowaliśmy jednak założenie, że ona się zakochała.
Jak zdecydował pan o obsadzie filmu?
Miałem po prostu pewne założenia i motywacje, gdy podejmowałem takie, a nie inne decyzje. Jeśli chodzi o Maćka Stuhra, to widziałem jego pewne walory – np. obycie z widownią. Ma on już doświadczenie, wielokrotnie prowadził imprezy, a ja potrzebowałem kogoś, kto będzie swobodny przed widownią. Poza tym Maciek ma wdzięk, który jest bardziej potrzebny niż uroda.
Jeśli dobrze pamiętam, dał mu pan wskazówkę, by zagrał postać podobną do Humphreya Bogarta.
Tak, ponieważ tak sobie wyobrażałem tę postać. Nawet ubieraliśmy go podobnie, wtedy zresztą była też taka moda. Poza tym Maciek jest dobrym aktorem; wiedziałem, że będzie potrafił pokazać wszystkie niuanse tej postaci. Zresztą byłem tak do niego przekonany, że czekałem na niego pół roku, aż będzie wolny, by skończył grać w czeskim bądź słowackim serialu.
A Sonia Bohosiewicz?
Jeżeli zaś chodzi o Sonię, to miałem jedną pewność – ona śpiewa. Wiedziałem, że nigdy nie śpiewała takiego typu muzyki, ale miałem pewność, że podoła nauce. Co do roli Modesty… To była sprawa wypadku. Miała zagrać Joasia Kulig, która świetnie śpiewa, ja ją wziąłem właśnie z powodu głosu. A do tego ma aparycję, która wydawała się stosowna. Niestety na parę miesięcy przed rozpoczęciem zdjęć złamała nogę i ja musiałem na gwałt szukać zastępczyni, aż w końcu trafiłem na Natalię.
Dlaczego się pan na nią zdecydował?
Natalia nie śpiewała publicznie, uczyła się w Akademii jak każdy aktor, ale pod okiem instruktorki jednak się okazało, ze potrafi się nauczyć śpiewać. Natalia jest bardzo muzykalna, świetnie dała radę. Zależało mi na tym, by nie podkładać głosu. To jest bardzo prosta sztuczka, nikt by się nie zorientował. Dla Natalii zdecydowałem się nawet na pewną stratę, ponieważ w książce głos Modesty jest opisany jako lekko zachrypnięty, z wyraźną, zmysłową nutą. Taki głos ma właśnie Joasia Kulig, a Natalka nie. Dlaczego więc się na nią zdecydowałem? Ponieważ ma też inne zalety - aktorskie. Swoboda, operowanie środkami aktorskimi, talent.
A jak namówił pan Annę Dymną?
Tu po prostu byłem pewien, że podoła tej roli, ale z drugiej strony było to dla mnie bardzo niezręczne. Ja jej zaproponowałem rolę takiej starej, wulgarnej, brzydkiej, nieciekawej pijaczki, która leży cały czas, narzekając i klnąc. Jak się okazało, jej się to bardzo spodobało i świetnie zagrała tę rolę. Jak sama przyznała później na jednej z konferencji: w moich filmach przeszła z roli królowej do roli babci. Reszta aktorów to po prostu moi przyjaciele, z którymi bezpiecznie czuję się na planie, a ponieważ znam ich bardzo wielu, to zawsze mam z czego wybierać… Oprócz oczywiście młodzieży, która się rzecz jasna zmienia, co chwila są nowe pokolenia. Jak potrzebuję młodego chłopca czy dziewczyny, to nie mogę wziąć znajomych, bo oni są jednak zbyt dojrzali. Ale to jest przyjemne – znaleźć nowy talent.
Pracowali państwo razem (z Anną Dymną) przy 6 filmach. Czy jakoś zmieniła się państwa relacja, dynamika na przestrzeni lat?
Co się zmieniło… Czas. Nas czas zmienił. Bo między Barbarą Radziwiłłówną, którą grała w Bonie, a teraz wypada 35 lat. Tyle lat w życiu kobiety to duży okres, więc… To już jest ktoś inny zewnętrznie, ale w dalszym ciągu pozostała sobą, czyli osobą otwartą, inteligentną, dowcipną, z poczuciem humoru, dystansem i talentem aktorskim.
Na koniec chciałam spytać o czasy filmu. Teraz powstają filmy pokazujące mroczne strony PRL-u. U Pana wręcz przeciwnie - wszystko dzieje się po słonecznej stronie.
No tak, ale ta słoneczna strona związana jest z muzyką. Fabian nie przyjeżdża tutaj, by walczyć o swobodę, nie angażuje się w polityczną działalność, zna wielu ludzi, ma wariacki pomysł. Przyjechał grać muzykę obcą, ale jednocześnie należącą do wszystkich ludzi w świecie. Ponieważ muzyka jest czymś, co naprawdę łączy ludzi, sympatyków jazzu jest miliony na świecie, łączy ludzi różnych ras, narodowości czy poglądów. To coś, co jest właściwie bezcenne. Ta muzyka koi wszystkie różnice, zaciera je. Jest jak balsam.
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat