Koniec niewinności. Harmony Korine i jego kino
Harmony Korine to prawdziwy człowiek orkiestra. Kręci filmy, pisze scenariusze i książki, tworzy klipy dla zaprzyjaźnionych grup. Jest także artystą wizualnym, znanym szczególnie w środowisku nowojorskiej bohemy. I zawsze wzbudza wiele kontrowersji.
Harmony Korine to prawdziwy człowiek orkiestra. Kręci filmy, pisze scenariusze i książki, tworzy klipy dla zaprzyjaźnionych grup. Jest także artystą wizualnym, znanym szczególnie w środowisku nowojorskiej bohemy. I zawsze wzbudza wiele kontrowersji.
Prawdziwy enfant terrible amerykańskiej kinematografii przyzwyczaił widzów do tego, że serwuje dzieła tyleż kontrowersyjne i bulwersujące, co powalające. Dla jednych jest więc nudnym pseudointelektualistą, którym zachwycają się jedynie snoby i hipsterzy, dla innych zaś twórcą o wciąż świeżym spojrzeniu na świat, który odnalazł w kinie własną niszę.
Jego najnowszy film Spring Breakers, będący prawdziwym objawieniem zeszłorocznego weneckiego festiwalu, w Polsce przyjął się dość średnio. Historia czwórki wyzwolonych dziewcząt, szalejących na Florydzie podczas ferii wiosennych, może wydawać się przereklamowanym tworem, w którym nie chodzi o nic więcej, jak o imprezy i wiążące się z nimi alkoholowo-seksualne przygody. Jednakże pod płaszczykiem kolorowych obrazków i pulsującej muzyki, Korine po raz kolejny portretuje niezwykle przejmujący obraz młodych ludzi, szykujących się do wejścia w dorosłość, udowadniając tym samym, że nadal może być prawdziwym głosem pokolenia straconego, które nie wierzy w to, że cokolwiek może się zmienić.
O tym, że życie amerykańskich nastolatków nie wygląda tak pięknie, jak mogłoby się wydawać, opowiadał już w "Dzieciakach" - kultowym filmie Larry'ego Clarka z 1995. Zaledwie 18-letni wówczas Korine napisał scenariusz, który w dużej mierze oparł na doświadczeniach wyniesionych z własnego środowiska. Miejsce, w którym dorastał i które zaadaptował na potrzeby "Dzieciaków", to siedlisko zagubionych nastolatków, żyjących w gorszych dzielnicach wielkich metropolii, z których nie ma dla nich żadnej ucieczki.
Debiutancki tekst młodego twórcy opowiada o jednym dniu tytułowych bohaterów, zamieszkujących ubogie dzielnice Nowego Jorku. Trwa lato, czas biegnie powoli. Postacie Korine'a to jednostki wyrzucone gdzieś poza margines społeczeństwa. Pozostawieni sami sobie, nie mając żadnego wsparcia emocjonalnego ze strony wiecznie zajętych rodziców, korzystają z życia do woli, próbując zmierzyć się z brutalną rzeczywistością na swój własny sposób. Kradną, zażywają narkotyki, uprawiają seks, zbywając potencjalne zagrożenia kpiącym uśmiechem. Jeden z głównych bohaterów żyje zgodnie z zasadą, że bezpieczny stosunek to stosunek z dziewicą. Seks u Korine'a jest zresztą obdarty z wszelkiej intymności. Wulgarny, pokazany niemalże w tonacji pornograficznej, nie jest dla głównych bohaterów żadnym przeżyciem, a jedynie zwyczajną, mechaniczną czynnością.
[image-browser playlist="592255" suggest=""]©1995 Shining Excalibur Films
Dla dzieciaków nie istnieją w końcu żadne granice ani tematy tabu. Idą przez życie tak, jakby jutra miało nie być. Nie mają znaczenia konsekwencje podejmowanych decyzji. Żyje się tu i teraz, bo opresyjna rzeczywistość nie pozwala mieć żadnych nadziei. O tym, jak zgubne może być takie myślenie, przekona się jedna z bohaterek, której życie ulegnie gwałtownemu przewartościowaniu po tym, gdy usłyszy wyniki badań na obecność wirusa HIV.
Korine do spółki z Clarkiem stworzył niewątpliwie jeden z najbardziej kontrowersyjnych, ale i przejmujących, filmów lat 90. "Dzieciaki" wywołały prawdziwą burzę w Stanach Zjednoczonych, stając się zaczątkiem do dyskusji na temat kondycji młodzieży i problemów, z jakimi musi zmierzyć się stojąc na skraju dorosłości. Bezwzględność i nihilizm wyalienowanego pokolenia ze scenariusza Korine'a budziły zarówno fascynację, jak i odrazę. Niezwykle pomocni okazali się sami aktorzy, którzy pod wodzą Clarka pozbyli się odtwórczej maniery. Wchodząc w skórę swoich bohaterów, stworzyli autentyczne postaci, którym beznamiętnie przygląda się oko kamery.
Już dwa lata po głośnym debiucie u Clarka, Korine mógł sam stanąć za kamerą. Nakręcone w zaledwie 20 dni "Skrawki" fabularnie mogą nieco przypominać "Dzieciaki". Również tutaj twórca opowiada o pewnym końcu, rozumianym przez niego jako upadek moralny i degradacja konkretnych grup społecznych. Tym razem nie jest to środowisko opuszczonych nowojorskich nastolatków, a społeczność skazanego na zapomnienie miasteczka Xenia w Ohio, przez które przeszło tornado. Mieścina jest prawdziwym siedliskiem połamanych przez życie dziwaków. Na pierwszym planie znajdują się dwaj bracia, Tumler i Solomon, którzy spędzają dnie polując na koty. Nieszczęsne zwierzęta następnie sprzedają rzeźnikowi, a za zarobione pieniądze fundują sobie klej i inne używki, które dla nich są jedyną szansą na choćby chwilowe oderwanie się od beznadziejnej codzienności. Gdzieś obok znajduje się jeszcze dziewczyna z zespołem Downa, którą starszy brat "udostępnia" za odpowiednią opłatą swoim kolegom. Trudno zapomnieć też o nieco opóźnionej w rozwoju bohaterce, która nie rozstaje się z lalką, traktując ją jak własne dziecko.
Postaci Korine'a po raz kolejny przerażają agresją i kompletną bezkarnością. Znowu nikt nie interesuje się ich losem ani tym, co robią. Podobnie jak samo miasteczko, zdają się być skazani na zapomnienie. Beznadzieja ich życia wyrasta z miejsca, w jakim przyszło im żyć. Xenia to dla nich pułapka, hermetyczne środowisko, gdzie każdy pędzi prosto na dno. Skoro nie ma możliwości zmiany na lepsze, pozostaje pogodzić się z rzeczywistością. Dlatego też bohaterowie "Skrawków" w pewien sposób dostosowali się już do wymogów, jakie stawia przed nimi pełna absurdów egzystencja na uboczu, gdzie życie toczy się od jednego epizodu do drugiego. Może Xenia nie jest najpiękniejszym miasteczkiem na ziemi, ale dla okolicznych mieszkańców pozostaje miejscem, gdzie bez problemu mogą oddawać się beztroskiej degrengoladzie.
[image-browser playlist="592256" suggest=""]©1997 Fine Line Features
Fragmentaryczność życia mieszkańców Xeni bardzo dobrze podkreśla sama strona formalna filmu. "Skrawki" składają się z licznych, luźno powiązanych ze sobą epizodów (skrawków?), które w mniej lub bardziej wyrazisty sposób zaznaczają groteskowość zarysowanej przez Korine'a rzeczywistości. Twórca przygląda się swoim bohaterom z iście dokumentalną precyzją. Nie wkracza do ich świata, starając się nie ingerować w żadne wydarzenia. Stawiając na ostateczny naturalizm, nie prowokuje żadnych zachowań, zdając się na czysto biologiczne odruchy swoich postaci. Nie raz są to zachowania mocno przerysowane, ale w gruncie rzeczy mieszczące się w świecie, gdzie wszystkie wartości zostały odwrócone.
Korine chętnie opowiada o kulturze amerykańskiej, ale tej spoza głównego nurtu. Nie dla niego są utarte, znane wszystkim ścieżki. Dużo bardziej ceni sobie te małe społeczności i miasteczka, gdzie diabeł mówi dobranoc. Pokazując zapuszczone pipidówy, gdzie - jak sam przyznawał - panuje osobliwa atmosfera, a wszyscy zdają się przed czymś uciekać bądź ukrywać, sprowadza na ziemię każdego, kto wierzył jeszcze w american dream.
W "Panu Samotnym" optyka filmu zmienia się o 180 stopni. Korine porzucił filmowanie zapadłych dziur, przypominających wielkie śmietnisko, na rzecz Paryża. O ironio, nawet jedno z najpiękniejszych miast świata w obiektywnie amerykańskiego twórcy przypomina depresyjne miejsce zamieszkiwane przez samotnych ludzi. Głównym bohaterem jest młody Amerykanin, którego prawdziwego imienia przez cały film nie poznajemy. Wystylizowany na Michaela Jacksona, wyrusza na najbardziej zatłoczone uliczki, gdzie zarabia na życie odtwarzaniem firmowych kroków i gestów Króla Popu. Pewnego dnia spotyka na swojej drodze... Marylin Monroe. Kobieta zaprasza go do swojego domu na pięknej wyspie, gdzie mieszkają inne wielkie sławy: jej mąż - Charlie Chaplin, córka - Shirley Temple, oraz sąsiedzi - papież, angielska królowa, James Dean i Madonna.
Korine tym razem stworzył dzieło, któremu wizualnie daleko do szorstkich i drapieżnych obrazów z początku kariery. Podczas gdy nachalnie kampowe "Skrawki" raziły swoją natarczywą estetyką, "Pan Samotny" pozostaje przepięknie sfilmowaną, bardziej subtelną i dopracowaną technicznie historią. Jednakże nie mniej przygnębiającą od najbardziej kultowych dzieła Amerykanina.
[image-browser playlist="592257" suggest=""]©2012 Annapurna Pictures
W tym wypadku reżyser nie skupił się na nastolatkach zmagających się z perspektywą nadchodzącej dorosłości, a na dorosłych, którzy nie mogą pogodzić się z tym, że ich życie stanęło w miejscu. Samotni, wyobcowani, wiecznie szukają swojej tożsamości, która pozwoliłaby im na jakąś zmianę. Przywłaszczają więc osobowości celebrytów, dostosowując własny charakter do charakteru bardziej pewnego rodzaju symboli niż realnych osób. Tak jak w "Dzieciakach" i "Skrawkach" młodzi zbyt szybko dorastali, stając się bezdusznymi, zgorzkniałymi symbolami pokolenia na rozdrożu, tak w "Panu Samotnym" dorośli na wzór dzieci bawią się w przebieranki, zakrywając swoje własne (nudne?) oblicze. Na niewiele się to zdaje, bo w końcu prawdziwe uczucia muszą dojść do głosu. I tak poprzez swoje zachowanie Charlie Chaplin zaczyna bardziej przypominać Adolfa Hitlera, a Marylin Monroe z kokietki staje się najbardziej tragiczną postacią całej historii.
Korine postanowił jednak w końcu dać swoim bohaterom nadzieję. Szczególnie główny bohater ślepo wierzy w to, że wszystko ma szansę się odmienić. Bardzo znaczące jest samo zakończenie filmu, gdy odwiedza swojego psychologa po to, by jednoznacznie pożegnać się z osobowością Michaela Jacksona. Godzi się z losem i akceptuje swoją tożsamość. Utwierdza się w przekonaniu, że lepiej zmagać się z codziennością będąc sobą niż tylko własnym substytutem.
Osobnik, który rozebrał w swoim najnowszym filmie dwie najbardziej popularne gwiazdki Disneya (i własną żonę), nadal jest twórcą niepokornym. Uzbrojony w większe fundusze i bardziej opłacalne nazwiska nadal nie idzie na łatwiznę, wymyślając historie, które mają łapać za gardło i wywoływać burzliwe dyskusje. "Spring Breakers", mimo swojego jak najbardziej świadomego przerysowania, nadal jest historią w iście korine'owskim stylu. Surowe ujęcia zastąpione zostały malowniczymi pejzażami Florydy, a zamiast zaniedbanych i mało atrakcyjnych wyrzutków społecznych, mamy tu cztery seksowne nastolatki. Jednak Korine po swojemu udowadnia, że nawet w miejscu, gdzie kolorowa parada biustów i pośladków faluje w rytm muzyki Skrillexa, może rozgrywać się prawdziwa tragedia. Nadal pozostaje sceptykiem, który proces dorastania przedstawia w pesymistycznych barwach. Wrzucając nastolatków w świat pełen atrybutów typowo kojarzących się z dorosłością, brutalnie pozbawia ich niewinności.
Źródło: fot. ©2012 Annapurna Pictures
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat