Moje Gwiezdne Wojny – felieton Kamila Śmiałkowskiego
Gwiezdne Wojny to absolutna podstawa. Tak do tego podchodzę. To nie film – to pierwszy film na świecie. Po prostu. Tu zaczyna się kino i jego historię należy dzielić na przed ANH i po ANH. Po prostu. Tak to widzę.
Gwiezdne Wojny to absolutna podstawa. Tak do tego podchodzę. To nie film – to pierwszy film na świecie. Po prostu. Tu zaczyna się kino i jego historię należy dzielić na przed ANH i po ANH. Po prostu. Tak to widzę.
Dlaczego tak? Zaraz wytłumaczę. Bo oto tak się złożyło, że kolejne seanse Gwiezdnych Wojen dobrze mi się składały z moim życiowym rozwojem, doświadczeniami itp. I o tym jest właśnie ten tekst. O sześciu filmach. Mógłbym też o książkach, komiksach, gadżetach i pasjach, ale przecież nie będę się tu kopał z koniem. Od razu wiadomo, że mistrza gwiezdnowojennego w naszym towarzystwie mamy jednego i nawet nie próbuję konkurować z Adamem. Kiedy kilka dni temu mówię mu, że właśnie w ramach maratonu Star Wars w AXN zrobiłem sobie pełny seans sześciu części – od świtu do 22.00. Ciurkiem. A co! A on na to, że ja to tak raz w miesiącu robię.
Czytaj także: Moje Gwiezdne Wojny - felieton Adama Siennicy
No dobra. Uznaję wyższość i opowiadam więc po prostu o swoich wspomnieniach:
Nowa Nadzieja
No i właśnie. Dlaczego to dla mnie pierwszy film na świecie? Bo to był naprawdę pierwszy film, jaki samodzielnie oglądałem w kinie. To znaczy wcześniej chodziłem na jakieś animacje, czy starszy brat zabierał mnie na kolejne części Godzilli, ale wtedy jeszcze nie umiałem czytać. Po japońsku też nie rozumiałem, więc tylko siedziałem i czekałem aż te potwory zaczną się łomotać. Tymczasem w 1978 roku poszedłem do pierwszej klasy. I kilka miesięcy później to całe uczenie się literek wreszcie do czegoś się przydało. Poszedłem do kina i czytałem! Sam! I to były właśnie Gwiezdne Wojny! Nagle życie nabrało sensu, a kino stało się fajną rozrywką. To było jeszcze w mym rodzinnym Kłodzku. Pamiętam jak dwa lata później przeprowadzaliśmy się do Kętrzyna. Tam zobaczyłem Nową Nadzieję po raz trzeci (choć wtedy przecież nie nosiła jeszcze tego podtytułu). Ale Kętrzyn to też prowincja a w tamtych czasach filmy krążyły po kinach przez kilka lat – najpierw były w dużych miastach, potem w mniejszych, potem w całkiem małych, a potem jeszcze druga rundka albo i trzecia. Kin było niewiele, filmów też, więc wszystko krążyło. A że to przecież czasy na długo przed DVD czy VHS więc chętnie szło się do kina po raz kolejny. Ale w Kętrzynie to był raz trzeci, a fajnieszy był ten drugi. Bo czekając na nowe mieszkanie w Kętrzynie, gdzie przenieśli mojego tatę (był oficerem) przez kilka miesięcy mieszkałem u babci pod Krakowem w Proszowicach. Tam nie było żadnego kina. Co nie znaczy, że nie wyświetlano filmów. Raz na kwartał przyjeżdżało kino do szkoły. Na te miesiące zapisano mnie tam do podstawówki (III klasa) i pewnego dnia zobaczyłem w szkole plakaty, że przyjeżdża kino. Czyli w sali gimnastycznej projektor, krzesełka i jedziemy. Tyle, że najpierw był seans dla klas I-III (jakaś radziecka bajka) a potem IV-VIII miały Gwiezdne Wojny. Ale mnie wściekło. Że niby jestem za młody? Przecież ja już to oglądałem. I to było takie super, że muszę obejrzeć jeszcze raz! Jakoś się wbiję! A wiecie, jakie wtedy obowiązywały bilety? Żadne tam pieniądze – recykling się liczył. Każdy kto chciał iść do kina miał przynieść 4 kilo makulatury. Serio. W dniu seansu przytargałem do klasy osiem kilo. Ja i jeszcze kilku kumpli, którym opowiedziałem, jaki to jest fajny film. I – pamiętam jak dziś – kładę te stertę gazet przed wychowawczynią i oświadczam jej – idę na oba seanse. A ona, że nie, że jest podział i nie można. Że to nie jest dla dzieci. A ja, że jak nie dla dzieci, już widziałem i jest super, są takie miecze i się świecą, i gość dyszy i planeta wybucha. Muszę to jeszcze raz zobaczyć. Wychowawczyni z błyskiem w oku stwierdza na to – niemożliwe. To musiałby się zgodzić dyrektor szkoły. Nie da rady. A ja już byłem za drzwiami. Pędem do sekretariatu, pytam czy jest dyrektor i ładuje się bez ceregieli do gabinetu. Widać wychowawczyni myślała, że wymięknę przed autorytetem, ale jakoś od dziecka miałem z tym problemy. Dyrektor patrzy ze zdziwieniem – co ten szczyl tu chce, a ja od razu pełnym monologiem, że film, że makulatura, że przyniosłem 2 razy więcej, że Gwiezdne Wojny są super, i muszę zobaczyć jeszcze raz, bo już raz byłem, jak mieszkałem w normalnym mieście, gdzie było kino. Zasypałem go zdaniami i zdębiał. I słuchał. I słuchał. A ja skończyłemL I zaraz jeszcze przyjdą koledzy, bo też specjalnie przynieśli po osiem kilo. I chyba to go przekonało. Spytał – ilu was jeszcze jest. Powiedziałem, że pięciu i poszliśmy na Gwiezdne Wojny. I odtąd miałem szacun w klasie.
PS. Gdy w 1997 roku Nowa Nadzieja ponownie była w kinach zabrałem na nią moją wówczas przyszłą żonę. Broniła się rękami i nogami a ja tłumaczę – chodź, musisz się orientować, jak cię będą kiedyś dzieci prosiły, żebyś im kupiła pluszowego Vadera. Poszła. Po seansie pytam jak jej się podobało, a ona, że właściwie nie patrzyła na ekran, tylko układała sobie w głowie listę gości ślubnych... Oczywiście pluszowy Vader, który dyszy jak się go naciśnie w korpus jest w domu od lat.
Imperium Kontratakuje
Tu historia jest najprostsza. Gdy w końcu film dotarł do Kętrzyna w dniu premiery ustawiła się wielka kolejka. Po szkole stanąłem. Nabyłem bilet i już. Pamiętam tylko, że przede mną stał taki znajomy licealista, który spytał panią w kasie: A dziś jest Kronika Filmowa? Pani, że przed każdym seansem. Na to on, że poprosi też bilet na 14.00 co to już trwa, bo jak była kronika to stracił raptem 20 minut, a chce już zacząć oglądać. Potem sobie zostanie na następny seans i zobaczy początek. Cwaniak!
Powrót Jedi
Tu pamiętam dokładnie ferie zimowe w 1985 roku. Połowa siódmej klasy. Jestem na zimowisku w Sopocie (no bo przecież zimą to tylko nad morze). Od razu w pierwszym tygodniu poszliśmy całym zimowiskiem do kina na Klasztor Shaolin. Czyli ta atrakcja odhaczona i raczej w programie zimowiska nie ma drugiego wyjścia do kina. Tymczasem kilka dni później idę Monciakiem i widzę, że w kinie zmienili program i jest Star Wars: Episode VI - Return of the Jedi. No nie było opcji. Zterroryzowaliśmy kadrę wychowawczą i już następnego dnia było dodatkowe, nadprogramowe wyjście do kina. Ale to były emocje!
Mroczne Widmo
Oczywiście zaliczone w dniu premiery. Poszliśmy do kina w Krakowie z moim przyjacielem Andrzejem Franaszkiem (tym od grubaśnej monografii Miłosza). Też miał nostalgię. Ale z jakimś takim dystansem patrzył na te gromadki dorosłych facetów przebranych za rycerzy Jedi, którzy też szli na ten seans. A potem wyszliśmy i Andrzej stwierdził, że właśnie wyleczył się z nostalgii. Ja jakoś nie.
Atak Klonów
Pierwsze Gwiezdne Wojny po przeprowadzce do Warszawy. Pierwsze obejrzane jako zawodowy dziennikarz i krytyk. I pierwsze zobaczone przed premierą, bo przecież pokaz prasowy był kilka dni wcześniej. Dziennikarstwo ma jednak swoje zalety.
Zemsta Sithów
A bycie filmowym krytykiem ma jeszcze większe. Bo tę część zobaczyłem podczas światowej premiery na festiwalu w Cannes. Tam się odbywała. I akurat byłem. Oczywiście nie wieczorem w smokingu, ale jeszcze wcześniej. Tego samego dnia o świcie (bodajże na 7.00) w tej samej pałacowej sali, czyli wchodząc po tych samych czerwonych schodach pędziłem na pokaz prasowy Star Wars: Episode III - Revenge of the Sith Podczas tamtej edycji festiwalu miałem hotel 20 km za Cannes w innej miejscowości, więc możecie sobie policzyć o której wstałem, by zdążyć na tą siódmą rano. Ale zdążyłem. I wielka sala była pełna filmowych krytyków z całego świata, ale ta godzina była też świetną selekcją. To były takie same nerdy jak ja. Bo przecież ci wszyscy od smutnego irańskiego kina o trudzie żniwiarza nie wstaliby tak rano, by oglądać Dartha Vadera. To była swoja widownia. Ci, którzy wiedzieli jak wyjątkowo mają, że mogą obejrzeć ten film jako pierwsi na świecie. Pierwsze wielkie brawa rozległy się, gdy usłyszeliśmy przez głośniki komunikat po francusku i angielsku, że proszą byśmy zajęli miejsca, bo za chwilę zacznie się film.
Przebudzenie Mocy
Zobaczymy. Cannes nie przeskoczę. Pewnie spokojnie zobaczę sobie na warszawskim pokazie prasowym i w zupełności mi to wystarczy. Bo przecież nawet gdyby w ostatniej chwili okazało się, że ktoś od nas może jechać gdzieś w świat i zobaczyć wcześniej, czy porobić jakieś wywiady to nie zrobię tego Adamowi. Przy tym tytule on ma absolutne pierwszeństwo. Dla mnie wystarczy świadomość, że powstał kolejny film. I będą jeszcze następne...
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat