Quantico: sezon 2, odcinek 7 – recenzja
Po drugich sezonach oczekuje się więcej, wyższej formy, lepszej jakości i na pewno ciekawszej historii. Quantico być może poprawia kilka elementów jednak to tak naprawdę kalka sezonu pierwszego w nowej oprawie, poza jednym wyróżniającym się wątkiem.
Po drugich sezonach oczekuje się więcej, wyższej formy, lepszej jakości i na pewno ciekawszej historii. Quantico być może poprawia kilka elementów jednak to tak naprawdę kalka sezonu pierwszego w nowej oprawie, poza jednym wyróżniającym się wątkiem.
Quantico opowiada historię w formie znanej z serialu How to Get Away with Murder, dwie linie czasowe krążące wokół tego samego tematu, jednak produkcja Shondy Rhimes robi to dużo lepiej używając retrospekcji do pięknej manipulacji wydarzeniami i widzem. Nic nie jest tym czym się wydaje. Dwie linie czasowe, gdy używane umiejętnie pozwalają na przykucie uwagi widza i ożywienia historii bez potrzeby stosowania tanich zagrywek mających na celu utrzymanie oglądającego przy telewizorze. Niestety Quantico nie potrafi wykorzystać tego potencjału. Największym problemem jest tempo w obu liniach czasowych. Wydarzenia na farmie rozgrywają się wolniej i pozwalają się widzowi zanurzyć w historii i bohaterach. Te są jednak co jakiś czas przerywane retrospekcjami do teraźniejszości, gdzie akcja jest dużo szybsza a od widza wymaga się większego skupieni na detalach i dialogach. Nadążenie za tymi zmianami tempa jest niestety trudne i wprowadza za dużo chaosu na ekranie.
Po pierwszych siedmiu odcinkach mamy już całkiem dobre wyczucie bohaterów, a w tym obszarze nie jest za ciekawie. Główni bohaterowie, Alex i Ryan są potwornie wtórni i tak naprawdę powtarzają swoje role z pierwszego sezonu co do joty. Zaczyna się sielanką (buzi, buzi, hihy-śmichy) po to tylko by za chwilę wszystko się zaczęło knocić. Mamy chore awantury i wyssane z palca konflikty. Oczywiście z jakiegoś powodu twórcy, w tym procesie kreują Ryana na wielkiego palanta. Sceny z tym dwojgiem bohaterów można śmiało przewijać. Dalej mamy Leona (Aarón Díaz), którego kryminalna przeszłość jest co jakiś czas przywoływana bez konkretnego powodu. Leon jest „swatany” z Shelby i tutaj pojawia się kolejny przykład kopiowania z poprzedniej serii, ponieważ wydaje się, że atrakcyjna blondynka jest w tym serialu tylko po to by prezentować na ekranie seksualne igraszki. W poprzednim sezonie robiła to z Calebem (tak w ogóle to, gdzie jest Caleb?) teraz robi to samo z Leonem. Nowy partner jest jednak lepszym modelem, przystojny, muskularny, ładnie opalony, szkoda tylko, że to kompletne ekranowe drewno. Z tłumu wyróżnia się Dayana (Pearl Thusi), która w tym odcinku pozytywnie zaskakuje. Do tej pory była to postać wystraszona, zamknięta w sobie mająca spore problemy z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości. W tym odcinku Dayana to wyrachowana kobieta, która posunie się daleko by osiągnąć zamierzony cel, nie ważne jak trudna emocjonalnie lub fizycznie jest dla niej dana sytuacja. Natomiast scena w kuchni nadaje bohaterce dodatkowego wyrazu i zapada widzowi w pamięć. To jest przykład dobrego prowadzenia postaci, która zaskakuje i ma więcej niż jedno oblicze, nie tak jak Alex. Nimah, która jest wyrazistą postacią i potrafi zainteresować nie ma kompletnie nic do roboty. To jest natomiast dobry przykład jak zmarnotrawić potencjał danego bohatera. Miranda, ostatnia postać w tym odcinku powracająca z poprzedniego sezonu to jakieś serialowe nieporozumienie. Jej „metamorfoza” jest wręcz nie do strawienia a jej grze aktorskiej brakuje charyzmy i wyczucia. Miranda powinna zniknąć i to szybko, bo obrzydza fabułę jak tylko może.
Oddzielny akapit dostaje para bohaterów, która jako jedyna prezentuje się na ekranie dobrze już od pierwszego odcinka. Są to Sebastian (David Lim) i Harry (Russell Tovey). Pomimo tego, że ich historia, aż do tego momentu jest przewidywalna to angażuje, ciekawi i wzbudza emocje. Twórcy nie idą tutaj po najmniejszej linii oporu a umiejętnie mieszają tutaj tematy religii i orientacji seksualnej a cały ten temat okraszają komentarzem w postaci dobrych dialogów i wyczuwalną chemią pomiędzy bohaterami. W siódmym odcinku poziom napięcia sięga zenitu co widzimy, po potyczkach słownych, które teraz odbywają się publicznie a obaj bohaterowie wywierają na sobie wpływ destrukcyjny. Sebastian zdejmuje rękawiczki i atakuje w czułe miejsca. Najlepiej jednak w całej tej historii prezentuje się Harry, który jest tym typem bohatera, którego się uwielbia i nienawidzi w tym samym czasie. Harry jest świetnym, wyrachowanym manipulatorem, który umiejętnie kłamie i potrafi być bezwzględny w tym co robi. Jednak w relacji z Sebastianem otwiera się emocjonalnie a jego uwagi i komentarze są trafne i bezbłędne. Scena kończąca odcinek z tą dwójką bohaterów jest momentem, w którym widz w końcu może dać upust swoim emocją i krzyknąć na telewizor: „w końcu”, „nareszcie”, „wiedziałem”, „a nie mówiłem”. Ten wątek poboczny wywiera na oglądającym większe emocje niż reszta serialu co jest błędem, bo tak być nie powinno.
Mam wrażenie, że Quantico goni swój własny ogon. Zamiast szkolenia w FBI mamy szkolenie CIA a historia rozgrywająca się w teraźniejszości jest jeszcze bardziej nieprawdopodobna niż ta w pierwszym sezonie. Twórcom brakuje pomysłu na „starych” bohaterów, którzy powtarzają swoje role. Dużo ciekawiej prezentują się nowe postacie, które wnoszą odświeżenie i nowe sekrety do odkrycia. Być może forma antologii z nową obsadą byłaby lepszym rozwiązaniem. Tego się zapewne nie dowiemy, bo patrząc na wyniki oglądalności trzeciego sezonu raczej nie będzie.
Poznaj recenzenta
Adrian MazurDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat