28 lat później - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 20 czerwca 2025Danny Boyle ponownie zabiera nas do świata, w którym szaleje śmiertelny wirus. Czy w trzecim rozdziale proponuje nam inne spojrzenie, czy może jest to jeszcze raz to samo danie po prostu inaczej podane? Sprawdzamy.
Danny Boyle ponownie zabiera nas do świata, w którym szaleje śmiertelny wirus. Czy w trzecim rozdziale proponuje nam inne spojrzenie, czy może jest to jeszcze raz to samo danie po prostu inaczej podane? Sprawdzamy.

Opowiadanie o zombie czy jakiejkolwiek innej wirusowej pandemii, która zamienia ludzi w bezmyślne istoty rzucające się na siebie, staje się coraz trudniejsze. Każda kolejna produkcja wydaje się być tylko tanią kopią poprzednich. Rozwiązania fabularne sprawiają wrażenie znajomych, a schematy powtarzają się do znudzenia. Trudno dziś w tym gatunku zaprezentować coś naprawdę nowego i oryginalnego. A jednak – brytyjskiemu reżyserowi Danny’emu Boyle’owi oraz scenarzyście Alexowi Garlandowi udało się to. W 2002 roku zaprezentowali film 28 dni później – opowieść o wirusie, który wywołuje u ludzi niepohamowaną agresję. Świat przedstawiony poznawaliśmy oczami Jima, mężczyzny wybudzonego ze śpiączki, granego przez znakomitego Cilliana Murphy’ego. Widzowie z zainteresowaniem zanurzyli się w tej pogrążonej w chaosie rzeczywistości. Nic więc dziwnego, że pięć lat później Juan Carlos Fresnadillo postanowił kontynuować tę historię, serwując widzom 28 tygodni później. Tym razem jednak efekt nie był już tak udany. Hiszpański reżyser nie potrafił ani oddać charakterystycznego stylu Boyle’a, ani nadać produkcji własnego tonu. Sama fabuła miała dobre momenty, ale jako całość była zbyt przewidywalna. I gdy wydawało się, że przygoda z tym światem dobiegła końca, oryginalny duet twórców niespodziewanie powrócił – i to z nie jednym, a dwoma nowymi filmami.
Wracamy na Wyspy Brytyjskie – 28 lat później po wydarzeniach z pierwszego filmu. Epidemia została ponoć opanowana na skalę globalną, a Wyspy objęto ścisłą kwarantanną. Panuje absolutny zakaz podróżowania – kto raz postawi tam stopę, nie ma już prawa powrotu. Akcja filmu toczy się na małej szkockiej wyspie, gdzie funkcjonuje dobrze zorganizowana społeczność. Wszyscy pracują na jej wspólne dobro. Poznajemy Jamiego (Aaron Taylor-Johnson) i jego syna Spike’a (Alfie Williams). Duet właśnie opuszcza wioskę w ramach rytuału przejścia chłopca – ma on po raz pierwszy odebrać życie zarażonemu, by zostać uznanym za pełnoprawnego mężczyznę i w przyszłości móc bronić enklawy. Jak to zwykle bywa, pozornie prosta misja szybko się komplikuje, gdy bohaterowie trafiają na „alfę” – znacznie silniejszego przedstawiciela zarażonych. Ten rytuał to jednak dopiero początek. W drugiej części filmu Spike wraz z ciężko chorą matką (Jodie Comer) wyrusza w podróż na poszukiwanie lekarza (Ralph Fiennes), który mógłby jej pomóc.
Oba akty filmu są zupełnie różne. Pierwszy to typowy survival horror, pełen pościgów i napięcia, w którym bohaterowie walczą o przetrwanie. Drugi – to dramat, opowiadający o kruchości życia i konieczności pogodzenia się z nieuchronnością śmierci. Co ciekawe, Garland wplótł w tę część także odrobinę humoru – kiedy na drodze bohaterów niespodziewanie staje pewien ekscentryczny Szwed. Jestem pod dużym wrażeniem tego, jak Alex Garland zdołał połączyć te dwie odrębne opowieści w spójną i poruszającą całość. Widz nie odczuwa żadnego zgrzytu, nie zauważa spadku tempa – po prostu daje się porwać historii. Duża w tym zasługa Danny’ego Boyle’a, który na początku serwuje nam wiele brutalnych scen – z wyrywaniem kręgosłupów i zarażonymi wciągającymi tłuste dżdżownice jak spaghetti. Po takim natężeniu przemocy, spokojniejszy dramatyczny akt przyjmujemy z ulgą.
To możliwe również dzięki świetnie napisanym postaciom, które budzą ciekawość i sympatię. Kibicujemy im, przejmujemy się ich losem – a gdy znajdują się w niebezpieczeństwie, boimy się razem z nimi. Nie chcemy, by ta podróż się skończyła. Nie spodziewałem się, że otrzymam także filozoficzne rozważania o przemijaniu i akceptacji nieuniknionego końca. Fraza „memento mori” powraca tutaj wielokrotnie. Wybór Ralpha Fiennesa jako przewodnika po tym temacie – w stylizacji przypominającej pułkownika Kurtza z Czasu Apokalipsy – był strzałem w dziesiątkę.
Już od pierwszych minut czuć, że za kamerą stoi Boyle. Nie ma tu miejsca na wątpliwości – jego styl prowadzenia kamery, piękne kadry przeplatane chaotycznymi, „ziarnistymi” ujęciami i archiwalne przebitki doskonale współgrają z fabułą. 68-letni reżyser nie zatracił swojego punkowego charakteru. Nadal potrafi wprowadzić kontrolowany chaos w taki sposób, by nie zdominował opowieści. Bardzo spodobał mi się też motyw krótkich stopklatek przy uderzeniu strzały w głowę przeciwnika. To może nie nowość – widzieliśmy to już w 28 dniach później – ale nadal działa, więc trudno narzekać. Boyle świetnie prowadzi aktorów, zwłaszcza młodego Alfiego Williamsa, który początkowo wspiera się na charyzmie Taylora-Johnsona, by potem zbudować własną tożsamość u boku Jodie Comer. Jego szybka przemiana z chłopca w mężczyznę wypada wiarygodnie i nie daje wrażenia skrótowości.
Z przyjemnością wróciłem do tego świata. Ani przez chwilę nie odniosłem wrażenia, że Boyle i Garland zrobili ten film dla łatwego zarobku, grając na nostalgii. Wręcz przeciwnie – widać, że mieli coś nowego do opowiedzenia. Świetnie rozwinęli znane motywy, pokazując, że w tym uniwersum drzemie jeszcze wiele nieopowiedzianych historii. A na koniec – zwariowane zakończenie, będące cliffhangerem zapowiadającym 28 lat później: Świątynia Kości, w której do roli Jima ma powrócić Cillian Murphy. Jedyne, co mnie niepokoi, to fakt, że za kamerą nie stanie już Boyle – zastąpi go Nia DaCosta, reżyserka ostatniego Candymana. Na szczęście scenariusz nadal pisze Garland, więc pozostaje nadzieja. Efekty tej zmiany poznamy już na początku przyszłego roku – film jest ponoć praktycznie ukończony.
Poznaj recenzenta
Dawid Muszyński


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 60 lat
ur. 1948, kończy 77 lat
ur. 1978, kończy 47 lat
ur. 1964, kończy 61 lat
ur. 1974, kończy 51 lat

