365 dni: Ten dzień – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 27 kwietnia 2022Massimo i Laura wracają. Para staje na ślubnym kobiercu, a po dramatycznym finale z pierwszej części nie ma śladu. Oceniamy ekranizację książki autorstwa Blanki Lipińskiej.
Massimo i Laura wracają. Para staje na ślubnym kobiercu, a po dramatycznym finale z pierwszej części nie ma śladu. Oceniamy ekranizację książki autorstwa Blanki Lipińskiej.
365 dni niespodziewanie okazało się globalnym sukcesem platformy Netflix. Miliony widzów na całym świecie włączyły w domowym zaciszu ekranizację książki Blanki Lipińskiej. Produkcja została za to osiągnięcie nawet uhonorowana – w pełni zasłużenie! – Złotą Maliną. I teraz zmierza po kolejną.
Autorzy scenariusza – Blanka Lipińska, Tomasz Mandes i Mojca Tirs – doszli chyba do wniosku, że widzowie już zapomnieli o dramatycznych wydarzeniach z finału poprzedniej części, skoro postanowili rozpocząć 365 dni: Ten dzień od ślubu Laury (Anna Maria Sieklucka) i Massimo (Michele Morrone). O samym wypadku powiedzieli zaledwie dwa zdania. Twórcy nie tłumaczą nawet, jak to się stało, że główna bohaterka przeżyła zamach. Po co się nad tym dłużej rozwodzić? Lepiej pokazać, jak narzeczeni parzą się jak króliki na stole tuż przed ceremonią. Przecież tego tak naprawdę chcą widzowie, a nie jakiegoś sensu czy kontynuacji historii.
Role się odwracają. Teraz Laura staje się osobą, która w związku ma władzę i dyktuje warunki seksualnych uciech. Dobrze wie, jak pogrywać z mężem, a to mu się coraz mniej podoba. Zwłaszcza że cierpi na tym wizerunek twardego mafiosa, a konkurencja tylko czeka na dogodny moment, by przejąć jego biznes. Oczywiście, wszystko jest wielkim niedomówieniem, bo scenarzyści rzucają nam tylko strzępy informacji mające składać się na fabułę. Upychają je pomiędzy licznymi teledyskami, aktami seksualnymi i ładnymi widokami Sycylii. W pierwszej części była przynajmniej jakaś historia – mało ciekawa, ale była – a tu nie ma już praktycznie nic. Zwroty akcji wzbudzają raczej śmiech politowania i przywodzą na myśl tanie brazylijskie telenowele. Pomiędzy Laurą a Massimo staje bowiem… zły brat bliźniak Włocha, który ma zamiar go zniszczyć. A wykorzysta do tego byłą dziewczynę głównego bohatera – Annę (Natasza Urbanska). Całą intrygę można by było rozegrać w 10 minut, a tu została ona rozciągnięta na prawie dwie godziny.
Jeśli chodzi o aktorstwo, to nie ma nawet kogo pochwalić. Wszyscy grają od niechcenia, bez krzty emocji. Wyrzucają z siebie kolejne kwestie, jakby nie było czasu na ich odpowiednie przygotowanie. Widać to najlepiej w licznych scenach kłótni. Nie wiem, czy jest to wina lenistwa duetu reżyserskiego Barbary Białowąs i Tomasza Mandesa, czy raczej szybkiego tempa realizacji, bo twórcy postanowili nakręcić drugą i trzecią część w tym samym czasie.
Większy udział w fabule przypadł teraz Oldze (Magdalena Lamparska), która wcześniej wspierała swoją koleżankę na odległość, a w tej części przeprowadziła się do niej do Włoch. Mało tego, zakochała się w Domenicu (Otar Saralidze), z którym postanowiła odkryć swoją seksualność. W pierwszej części Lamparska była najjaśniejszym punktem opowieści – wprowadzała do niej trochę luzu i komedii. W najnowszej odsłonie jej rola została zredukowana do seksu z nowym partnerem i chodzenia jak cień za Laurą. Tyle.
Jak wypada Michele Morrone? Jego udział w tym filmie został sprowadzony do ciągłego rozbierania się i kopulacji. Gra dwie postaci, ale twórcy kompletnie tego nie wykorzystali, jakby liczyli, że aktor sam to wszystko poniesie. Nie dają mu materiału do pracy. Ani on, ani widzowie nie wiedzą, czemu brat go tak nienawidzi i co się między nimi wydarzyło. Niestety, aktor także nie ma pomysłu na ten wątek, przez co historia wypada kuriozalnie.
365 dni: Ten dzień nie ma widzom nic do zaproponowania oprócz pięknie ukazanych Włoch, za co odpowiedzialny jest operator. Wszystko inne widzieliśmy już w poprzedniej części. Niektóre sceny są nawet powtórką tych, które były już wykorzystane. Twórcy mogą się chwalić, że po raz pierwszy na ekranie bohaterka w tak widowiskowy sposób korzysta z wibratora, ale to chyba jedyny motyw, dzięki któremu światowe kino zapamięta tę produkcję. Seans tego filmu to zmarnowane dwie godziny. Nie sądziłem, że twórcy mogą jeszcze bardziej obniżyć loty, ale udowodnili mi, że się myliłem. A jeszcze nas czeka trzecia część tego spektaklu…
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat