After Life - sezon 3 - recenzja
Ricky Gervais powrócił z trzecim, a zarazem finałowym sezonem swojego kameralnego komediodramatu After Life. Komik zafundował widzom kolejny emocjonalny rollercoaster z bardzo satysfakcjonującym zakończeniem historii. Oceniam.
Ricky Gervais powrócił z trzecim, a zarazem finałowym sezonem swojego kameralnego komediodramatu After Life. Komik zafundował widzom kolejny emocjonalny rollercoaster z bardzo satysfakcjonującym zakończeniem historii. Oceniam.
After Life to wyjątkowy serial Netflixa, za którym stoi brytyjski komik. Ricky Gervais w dwóch pierwszy sezonach pokazał, że w niezwykły sposób potrafi łączyć specyficzny brytyjski humor ze smutną historią człowieka pogrążonego w depresji i żałobie po zmarłej żonie. Błyskotliwe i wymyślne żarty (często obleśne lub kontrowersyjne) zabarwione sarkazmem skutecznie rozbawiały i często miały też pewien morał. Pod przykrywką zabawnych sytuacji czy dowcipu (niekiedy celowo nieśmiesznego) widzieliśmy prawdziwe cierpienie, poczucie samotności, pustkę, tęsknotę oraz ból. Nagłe zmiany atmosfery z wesołej na przygnębiającą niosły ze sobą wielki ładunek emocjonalny, co było również zasługą świetnie grającego Gervaisa. I w trzecim sezonie to wszystko, za co kochaliśmy poprzednie dwie serie, powróciło. Prawie wszystko.
Serial powtórzył pewne schematy i motywy, na których opiera się cała historia. Więc znowu obserwowaliśmy Tony’ego obsesyjnie oglądającego nagrania z Lisą, które czasem bawią (wróciła fanfara!), a innym razem smucą (piękny wiersz). Pojawia się w nich również ojciec bohatera (w tej roli David Bradley), który umarł w poprzednim sezonie, co pozwoliło podjąć temat życia po śmierci (nawiązującego też do tytułu, gdyby napisać go razem). Nie zabrakło spacerów Tony’ego z suczką Brandy, która jest uroczym, rozumnym zwierzakiem, uwielbianym przez widzów. Ich sceny jak zwykle działały w kojący sposób. Ponadto znowu główny bohater miał wiele do powiedzenia w kwestii denerwujących dźwięków, co zaowocowało komiczną sceną w kawiarni. I oczywiście wróciliśmy do redakcji gazety, która tradycyjnie zajmowała się różnymi lokalnymi historiami. Co ciekawe, te „sprawy dla reportera” w większości przypadków nie były aż tak cudaczne, karykaturalne i absurdalne, jak w poprzednich sezonach. Tym razem były bardziej przyziemne, bo Tony i Lenny odwiedzali ludzi, którzy opowiadali m.in. o pasji do pisania, miłości odkrytej po latach czy obżarstwie (choć patrząc z innej strony to o sprytnym wykorzystywaniu okazji do najedzenia się w restauracji). Ale najbardziej w pamięć zapadły historie okradzionej staruszki oraz poruszająca wizyta w hospicjum dla dzieci (o tym później). Mimo że te przypadki były mniej szalone, to zachowały w sobie tę smutno-pozytywną mieszankę emocji, okraszoną komentarzem Tony’ego. Nie można też zapomnieć o jego odwiedzinach w domu spokojnej starości, które wciąż były ważnym elementem fabuły, choć już w mniejszym stopniu.
W 3. sezonie After Life powrócili też ulubieni, ekscentryczni bohaterowie, ale nie wszyscy. Odczuwalny był brak przyjaznej i empatycznej seksworkerki Roxy (Roisin Conaty), ponieważ według Gervaisa jej wątek się wyczerpał. W rezultacie rzadziej na ekranie oglądaliśmy listonosza Pata (Joe Wilkinson), którego dialogi z Tonym zawsze rozbrajały, a tym razem opierały się tylko na wspominaniu tej postaci. Ponadto pojawiało się mniej scen Tony’ego z Anne (Penelope Wilton) na ławeczce na cmentarzu, ponieważ życie bohaterki ruszyło do przodu za sprawą Paula (Peter Egan). Mimo wszystko ich rozmowy i tak były pełne ciepła i wzajemnego zrozumienia. Z kolei brak irytującego terapeuty (świetny w tej roli Paul Kaye) wyszedł serialowi na dobre. Raczej nie tęskniliśmy za jego ordynarnym, chamskim, seksistowskim i nieprzyzwoitym zachowaniem, które miało za zadanie prowokować widzów.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, ponieważ te absencje pozwoliły zaistnieć innym bohaterom, którzy do tej pory byli trochę zaniedbywani. Dzięki temu z cienia mógł wyjść Matt (Tom Basden), który przecież też cierpiał z powodu śmierci starszej siostry, ale do tej pory słabo to podkreślano. Usilnie starał się być bardziej ryzykancki, próbując także uszczęśliwiać wszystkich wokół siebie, szczególnie Tony’ego. Co mu się udało, gdy obrywał od niego w różnych sportach, przepłacając to zawałem serca (doskonale wyśmianego przez jego szwagra). Ten duet bawił, okazał się dobrym substytutem również dla wątku Tony’ego z ojcem, któremu wcześniej poświęcano dużo czasu.
W końcu Kath mogła się pokazać w pełnej krasie. I jej wątek wypadł jeszcze lepiej niż wspomnianej wyżej dwójki. Poszukiwanie miłości oraz zawstydzające i okropne randki bawiły, a głęboko skrywana samotność poruszała. Diane Morgan w tej roli była wspaniała, prezentując złożoność swojej bohaterki. I jeśli rozkwitnie uczucie między nią a Patem, to będzie to w swojej prostocie zadowalające rozwiązanie fabularne dla tych postaci.
Więcej czasu ekranowego otrzymali również Brian i James, którzy zamieszkali razem. Pierwszy z nich zadręczał się wspomnieniami o swojej byłej żonie, którą w końcu poznaliśmy (i jej kochanka). A drugi z nich dołował się brakiem perspektyw na przyszłość. Dodatkowo gnębił go jego agent, Ken (wyrazisty jak zwykle Colin Hoult), który pokazał kawał talentu estradowego. Jeśli chodzi o Jamesa i Briana, to ich wątki działały najlepiej, gdy pojawiali się tylko od czasu do czasu, ponieważ koncentrowano się na ich tragikomicznych osobowościach. Tym razem częściej budzili współczucie, ale to pozwoliło rozwinąć tych bohaterów i spojrzeć na nich z innej, bardziej ludzkiej strony.
Do After Life nie wróciła Sandy, w którą wcielała się Mandeep Dhillon. Aktorka była zapracowana na planie innych seriali (m.in. CSI: Vegas), więc w zastępstwie w redakcji pojawiła się nowa stażystka Coleen. Kath Hughes dobrze się sprawiła w tej roli. Trzeba powiedzieć, że jednak między Tonym a Sandy wytworzyła się tak przekonująca i mocna więź, że nie dało się tego zastąpić z nową postacią. W rezultacie straciła na tym emocjonalna warstwa serialu, bo wciśnięty nieco na siłę wątek Coleen aż tak nie angażował.
Należy też wspomnieć o wątku Tony’ego i Emmy (Ashley Jensen). Na nic się zdały próby kobiety, żeby ich przyjaźń stała się czymś więcej. Tony przychodził do domu spokojnej starości, żeby porozmawiać z pielęgniarką, a nawet znalazł sobie „nowego ojca”, który cierpiał na demencję. To był miły akcent, żeby przypomnieć o Rayu. Ostatecznie uwaga bohaterki przeniosła się na dawną miłość. Uczucie Tony'ego do Lisy było silniejsze i zbyt głębokie, żeby ta historia miała się inaczej skończyć.
Drugi sezon, który bazował na schematach wcześniejszego, nie posunął wątku głównego bohatera do przodu. Ale w najnowszym Gervais nie popełnił tego samego błędu. Historia ewoluowała, a Tony nie tylko przyznał, że był chory, ale również odnalazł nadzieję. Nauczył się żyć z żałobą po Lisie. Nie czuł się szczęśliwy, ale zadowolony, co wyraźnie było widać, gdy coraz częściej śmiał się w głos z różnych sytuacji. To była widoczna przemiana. Bohater po wizycie w hospicjum zdał sobie sprawę, że życzliwość i sprawianie innym radości to jego supermoc!
Na szczególne wyróżnienie zasługuje finałowy epizod After Life. Wizyta Tony’ego i Lenny’ego w hospicjum była wzruszająca, choć niepotrzebnie chorą dziewczynkę nazwano imieniem Lisa, żeby żerować na emocjach widzów. Historia sióstr sama w sobie się broniła. Chwytał za serce również chłopiec, który stwierdził, że Tony jest zabawny i poprosił go, żeby częściej go odwiedzał. Ta scena jakby potwierdzała słowa Anne o aniołach w ludzkich (i zwierzęcych) postaciach, które podnoszą innych na duchu. Zresztą wszystkie sceny w tym odcinku były emocjonalne i podsumowywały poszczególne wątki. Festyn również okazał się świetnym pomysłem, żeby zebrać na nim większość bohaterów serialu, nawet tych z wcześniejszych sezonów (powrót Rebecki czy mężczyzny wrzucającego listy do śmietnika na psie odchody). Nauczkę dostali też irytujący i zdeprawowani Szczur i Zwyrol, którzy pojawiali się w zastępstwie terapeuty. Niemal każdy dobrze się bawił, nawet na tej symbolicznej karuzeli życia. Ten odcinek w piękny i satysfakcjonujący sposób zamknął historię serialu.
Trzeci sezon After Life przyniósł znowu emocje i wzruszenia, a także dał wiele powodów do śmiechu. Niewątpliwie ten błyskotliwy, angielski humor pełen przekleństw wymagał dystansu. Bywał też niekonwencjonalny, może czasem obraźliwy, ale przecież to tylko żarty („i wszyscy wkrótce umrzemy”). Mimo kilku komplikacji obsadowych historia nie straciła swojego unikalnego uroku.
After Life to perełka Netflixa. Warto było śledzić tę krótką i prostą historię na przestrzeni trzech sezonów. To jeden z tych seriali, które pozwalają spojrzeć na życie nieco inaczej. Dla jednych mógł być rozrywką wypełnioną smutkiem, a dla innych pocieszeniem w trudnych chwilach. Ważne, że podnosił na duchu. I choć After Life się skończył, nie oznacza, że nie można do niego wielokrotnie wracać. Bo tak dobry był to serial!
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat