Arrow: sezon 5, odcinek 1 – recenzja
Serial Arrow w czwartym sezonie upadł na dno. To dało okazję jego twórcom na swoisty restart i pokazanie historii Oliviera Queena niemal na nowo. Tak też zrobili, dzięki czemu od razu widać poprawę, choć rewelacji nie ma, ale tego można było się spodziewać.
Serial Arrow w czwartym sezonie upadł na dno. To dało okazję jego twórcom na swoisty restart i pokazanie historii Oliviera Queena niemal na nowo. Tak też zrobili, dzięki czemu od razu widać poprawę, choć rewelacji nie ma, ale tego można było się spodziewać.
Olivera zastajemy w zupełnie nowej roli - za dnia burmistrz, który w nocy walczy z przestępczością w Star City. Już bez pomocy Speedy czy Diggle'a, ale nadal z wierną (w pewnym stopniu) Felicity wspieraną przez innego geniusza – Curtisa Holta. Samotne działanie na dwa fronty szybko zaczyna wychodzić mu bokiem, a brak wsparcia w terenie jest bardzo mocno odczuwalny w momencie, kiedy zostaje porwany jako burmistrz. W tle pokazane są retrospekcje z okresu, gdy Olie przebywał w Rosji, gdzie zadawał się z Bratvą, której przewodzi Anatoly Knyazev - człowiek, którego życie na wyspie Lian Yu ocalił nasz bohater. W retrospekcjach w piątym sezonie zostanie pokazana ta część życia Zielonej Strzały, kiedy to stał się bardzo ważnym członkiem rosyjskiej mafii.
Trzeba uczciwie przyznać, że pierwszy odcinek piątego sezonu jest zgony z tym, co zapowiadali tak twórcy, jak i aktorzy – jest inaczej, poważniej i lepiej. A przynajmniej stworzono pozory, w których widz ma być przekonany, że Arrow wraca do dobrych korzeni z pierwszego i drugiego sezonu. Przede wszystkim na razie nie ma wątku Olicity, czyli dramatu miłosnego Olivera i Felicity tworzonego na wzór Mody na sukces. Takich motywów było zresztą, jak pamiętamy, o wiele więcej, a wszelkie sceny akcji (przypominające choreografią Power Rangers) były dla nich tylko tłem. Z tego wszystkiego na razie pozostały głównie owe sceny akcji, choć dramatów nie brakuje, ale raz, że są ograniczone do minimum, a dwa – adekwatne do sytuacji i nie kłują w oczy.
Sama choreografia walk zmieniła się nieznacznie, czyli w większości odbywa się chocholi taniec, z tą różnicą, że są one teraz troszkę bardziej wiarygodne i, co ważne, o wiele brutalniejsze. To też efekt tego, co zapowiadano jeszcze przed piątym sezonem – Zielona Strzała wrócił do zabijania swoich przeciwników, kiedy tylko wymaga tego sytuacja, stąd trup zaczął ścielić się dość gęsto tak w Star City, jak i w retrospekcjach. Dzięki temu serial zyskuje powoli mniej cukierkowy charakter, idąc w stronę mroczniejszej strony. Jeśli ten kierunek będzie obrany na stałe, to twórcom może się uda zmazać haniebne plamy w historii tego serialu, czyli trzeci i czwarty sezon.
Oczywiście, jak to w Arrow, nigdy nie jest na tyle pięknie, by nie można było wytknąć błędów. Choć sceny walk wyglądają lepiej, to nadal potrafią wywołać uśmiech politowania. Przede wszystkim w kilku scenach Zielona Strzała rzuca swoimi przeciwnikami z siłą godną samego Supermena. W innej natomiast gołymi pięściami powala przeciwników, uderzając ich w... kask. Zabawa Olivera w burmistrza wygląda tak, jakby prowadził życie celebryty, a nie sprawował poważny urząd. Jest to mało wiarygodnie pokazane, by nie powiedzieć śmiesznie. Niestety w wielu widzach śmiech mogła wywołać także chwila, w której odsłonięto pomnik upamiętniający Black Canary – zdecydowanie wygląda on jak kiepski żart, do jakiego zresztą w przypadku tego serialu zdołaliśmy się już przyzwyczaić.
Dalszą drogę piątego sezonu na razie można łatwo przewidzieć. Kolejne odcinki będą skupiały się na formowaniu nowego Team Arrow i walce z nowym przeciwnikiem, który w pewnym stopniu ma nawiązywać do Deathstroke'a i Malcolma Merlyna z najlepszego okresu tej produkcji. Nie wiadomo, jak zostaną poprowadzone wątki romantyczno-dramatyczne, bo nie czarujmy się, one będą obecne, jednak jeśli zostaną sprowadzone do wymaganego minimum, nie powinny gryźć po kostkach tak jak w poprzednich sezonach.
Podsumowując - Arrow na dzień dobry prezentuje się, co może wiele osób zaskoczyć, naprawdę nieźle. Pytanie tylko, czy nie są to miłe złego początki. Nauczeni doświadczeniem lepiej jeszcze się wstrzymajmy z pochwałami i poczekajmy na to, co przyniosą kolejne odcinki.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat