Vesper
Klaustrofobiczna, pełna psychozy Rozgwiazda oraz będący przede wszystkim opisem zemsty Wir nie były tak oszałamiającymi powieściami, jak Ślepowidzenie, ale zapewniały czytelnikowi – często głęboką – satysfakcję z lektury. Tymczasem Behemot, poskładany z tych samych literackich klocków, już aż takiej przyjemności nie przynosi.
Strukturalnie książka podzielona jest na dwie części. Pierwsza – β-max – toczy się w morskich głębinach, gdzie ryfterzy prowadzą trudną koegzystencję z tkwiącymi w zamkniętej bazie korpami. Napięcie między grupami prowadzi do eskalacji konfliktu, a sytuację zaostrza dodatkowo pojawienie się zmutowanego Behemota, na którego ryfterzy nie są już odporni. Druga część powieści, Seppuku, toczy się na powierzchni, gdzie Lenie i Ken starają się odkryć źródło zarazy, a jednocześnie zostają wplątani w znacznie szerzej zakrojony konflikt, w którym niebagatelną rolę odgrywa kolejny patogen nazywany – o zaskoczenie! – tak jak tytuł tej części.
W obu wypadkach rozwiązania fabularne nie są oczywiste, ale sposób prowadzenia narracji nie porywa. Można odnieść wrażenie, że Peter Watts czuje się znacznie lepiej w kreowaniu kameralnej atmosfery i konfrontowaniu ciekawie zakreślonych postaci z pomysłami bazującymi na zdobyczach nauki. Gdy próbuje zawiązywać bardziej dynamiczną akcję, atmosfera się sypie. Można wręcz powiedzieć, że zainteresowanie Behemotem jest odwrotnie proporcjonalne od ilości akcji w danym momencie.
Źródło: VesperNajlepszy aspekt powieści przynosi właśnie Seppuku; i to nie za sprawą wzmiankowanej powyżej walki z patogenem. O wiele ciekawsze jest zestawienie trzech postaci: Lenie Clark, Achillesa Desjardinsa i Kena Lubina. Każdy z nich na swój sposób jest wielokrotnym mordercą, ale różnią pobudki (nie mówiąc o metodach) i stosunek do konsekwencji swoich czynów. Watts uwielbia bohaterów socjopatów, więc i tutaj zgrabnie rozgrywa ten motyw. W dodatku, chociaż cechy ich charakterów znane są już z wcześniejszych tomów, Wattsowi udało się jeszcze uwypuklić – lub za sprawą okoliczności nieco zmienić – kluczowe aspekty ich natury. Przy czym, wykorzystując takie, a nie inne wzorce osobowościowe, ucieka od moralizowania czy wartościowania: raczej jak bezduszny naukowiec wrzuca ich razem do jednego tygla i czeka, co się z niego wyłoni.
Pozostałe wątki mocno kojarzą się z wcześniejszymi częściami, chociaż nie są tak dobrze wykonane. Na przykład opisów z życia w oceanicznych głębinach nie odbiera się już jako przejmujących, a ponowna podróż przez Stany ogarnięte zarazą również nie budzi większych emocji. Wydaje się, że w tych wątkach Watts nie był w stanie zaoferować już nic nowego, a próba sprzedania drugi raz tego samego z modyfikacjami polegającymi na podkręceniu tempa lub zwiększenia rozmachu okazała się nieudana.
Trzecia część Ryfterów kontynuuje wcześniejsze wątki i pomysły, co sprawia, że nie jest pozycją tak oddziałującą na wyobraźnię czy psychikę odbiorcy. Kilka nowych elementów, stanowiących raczej dopełnienie obrazu, a nie odświeżenie cyklu, sprawia, że tym razem Watts nie zasypuje czytelnika ogromem idei i wizji. W efekcie Behemot, chociaż jest na swój sposób logiczną kontynuacją Rozgwiazdy i Wiru, pozostawia lekki niedosyt.
Poznaj recenzenta
Tymoteusz Wronka