Biohakerzy - 1. sezon - recenzja
Choć niemiecki serial Netflixa nie zasługuje na miano następcy Dark, to Biohakerzy dają niezłą rozrywkę, przynosząc sporo dynamicznej akcji. Produkcja ma swoje plusy i minusy, ale potrafi skutecznie wciągnąć i zainteresować tematem badań genetycznych, co daje powiew świeżości wśród młodzieżowych seriali. Oceniam.
Choć niemiecki serial Netflixa nie zasługuje na miano następcy Dark, to Biohakerzy dają niezłą rozrywkę, przynosząc sporo dynamicznej akcji. Produkcja ma swoje plusy i minusy, ale potrafi skutecznie wciągnąć i zainteresować tematem badań genetycznych, co daje powiew świeżości wśród młodzieżowych seriali. Oceniam.
Biohakerzy opowiadają o studentce pierwszego roku, Mii, która rozpoczyna medycynę na uniwersytecie. Chce zbliżyć się do profesor Lorenz, aby odkryć, na czym polegają jej sekretne badania genetyczne. A przede wszystkim stara się rozwiązać zagadkę swojej tragedii rodzinnej z przeszłości, która wiąże się z genialną nauczycielką. Po dwóch tygodniach dochodzi do biologicznego ataku na pociąg, w który zamieszana jest Mia.
Biohakerzy to niemiecki serial oryginalny Netflixa, który na pewno nie nazwiemy drugim Darkiem. A to z tego względu, że to młodzieżowy thriller nastawiony na akcję, który wbrew intrygującemu tytułowi nie jest wcale taki skomplikowany czy ambitny. Natomiast mają jedną wspólną cechę, mianowicie Biohakerzy również potrafią wciągnąć. Zanim się człowiek obejrzy sześć niedługich odcinków mija w mgnieniu oka.
Fabuła serialu jest tak pomyślana, aby widzowie nie stracili zainteresowania. Mamy punkt zaczepienia w postaci biologicznego ataku w pociągu, w którym nagle wszyscy dostają zapaści poza główną bohaterką. Oglądamy również jej retrospekcje, które krok po kroku wyjawiają jej wielki dramat z przeszłości. A w teraźniejszości Mia prowadzi śledztwo i w każdym odcinku zbliża się do rozwiązania tajemnicy profesor Lorenz, odkrywając kolejne elementy układanki. To wszystko sprawia, że historia intryguje, a widzowie chcą poznać prawdę.
Warto pochwalić Biohakerów za realizację. Dynamiczna, ale płynna praca kamery sprawia, że akcja nabiera tempa. Dzięki scenografii i ciekawym lokacjom serial wygląda nowocześnie, ale nie wyjątkowo futurystycznie. Tak naprawdę elementów science-fiction oglądamy niewiele, a biotechnologia nie wykracza poza współczesną naukę, technikę i stan wiedzy. Celem było osiągnięcie, jak największej wiarygodności pod tym względem, co się udało. Widać, że zainwestowano w serial niemałe pieniądze, aby osiągnąć taki realistyczny efekt.
Choć serial jest dobrze skonstruowany, a fabuła rozwija się bardzo sprawnie, to niestety im bliżej końca, tym historia staje się coraz bardziej absurdalna. I nie chodzi tu o atak czy tytułowe biohakerstwo, które jest dobrym punktem wyjścia dla zbudowania wokół tego akcji. Poza tym manipulacja genami sama w sobie jest po prostu ciekawym tematem. Wszystko to spełnia swoje zadania. Chodzi o główną bohaterkę, która z odcinka na odcinek ze zdolnej i wyróżniającej się studentki staje się wręcz superagentką. Zakrada się, ucieka i manipuluje ludźmi zawodowo. Z jednej strony jej działania dodają małego dreszczyku emocji, jak na thriller przystało. Ale z drugiej strony Mia staje się coraz bardziej oderwana od rzeczywistości w swoich poczynaniach, gdzie stara się wszystkich przechytrzyć. Do tego jej zachowanie sprawia, że z protagonistki wyrasta na negatywną bohaterkę. Pod koniec sezonu to po prostu męczy.
Nacisk położony na wydarzenia i akcję skutkuje również płytkością relacji między bohaterami. Szczególnie, gdy pojawia się ciąg zdrad i trójkąt miłosny, który nie miał żadnych podstaw do powstania. Tak samo ma się sprawa ze współlokatorami Mii, gdyż mamy uwierzyć, że po dwóch tygodniach znajomości pójdą za sobą w ogień. Te niedoróbki fabularne rażą najbardziej.
Drugoplanowe postaci, czyli współlokatorzy Mii, to też spory problem serialu. Choć niewątpliwie są wyraziści, to niestety też do bólu stereotypowi. Ich dziwactwa, które miały sprawić, że nabiorą uroku czy wzbudzą sympatię, działają na ich niekorzyść, ponieważ są zbyt przesadzone. Irytuje Niemka chińskiego pochodzenia, która strzela słowami z prędkością karabinu maszynowego. Nerdowaty Ole, który wszczepia sobie wszystko w ciało, bawi tylko chwilami. A Lotta to ładna blondyna, która też niewiele wnosi do fabuły poza seksapilem. Twórcy podjęli próbę nadania im ludzkiej, normalnej twarzy, ale przy tym tempie wydarzeń i koncentracji na Mii, nie ma to większego znaczenia.
Natomiast jeśli chodzi o głównych bohaterów, to trzeba przyznać, że są nieźle umotywowani. Każdy z nich ma swój cel, więc ich działania mają sens. Mia chce rozwiązać zagadkę z przeszłości, a Jasper walczy o swoje zdrowie. Do tego Lorenz chce zachować swoje mroczne sekrety w tajemnicy, ale działa w dobrej wierze. Aktorzy wywiązują się ze swoich ról dobrze, choć chciałoby się, aby profesorka była bardziej demoniczna i dwulicowa. Tak naprawdę to Luna Wedler, która wciela się w Mię, niesie cały serial na swoich barkach, co nie sprawia jej żadnych trudności. Gdyby Biohakerzy położyli większy nacisk na dramat niż akcję, to również by sobie poradziła. Aktorka jest bardzo zdolna, czego nie można powiedzieć o Thomasie Prennie, który odgrywał rolę Niklasa. Nie dość, że postać popsuła ciekawie rozwijającą się do pewnego momentu fabułę, to jeszcze sam aktor grał nijako, bez pomysłu i polotu. Całkowicie zbędny bohater.
Mimo że na pierwszy rzut oka odcinki mają ponad 40 minut, to wbrew pozorom są znacznie krótsze. A to z tego względu, że niemal 10 minut poświęcono na napisy końcowe, co jest zupełnie niespotykaną sytuacją, jeśli chodzi o seriale. Czyżby twórcy przypadkowo narzucili sobie takie tempo akcji, że musieli odcinki wypełniać w taki niekonwencjonalny sposób? Nawet jeśli było to zaplanowane, to wyszło to Biohakerom na dobre. Fabuła jest kompletna i dobrze skrojona do tego sześcioodcinkowego formatu serialu. Co nie zmienia faktu, że emocji jest w nim niewiele, a akcja jednak nie wciska w fotel.
Biohakerzy to poprawny serial, który jednak nie zrewolucjonizuje spojrzenia na biotechnologię. Natomiast sam temat stanowi świetną ciekawostkę, co sprawia, że produkcja na swój sposób jest wyjątkowa i świeża. Szkoda, że twórcy nie przywiązali jeszcze większej uwagi na etyczną stronę badań genetycznych i zabawy w boga. Serial ma swoje zalety i wady, ale wciąga na tyle, że nie ma się problemów z wytrwaniem do końca. Końcówka lekko rozczarowuje i raczej niepotrzebnie daje sobie szansę kontynuacji, zamiast zamknąć tę niezłą historię. Podsumowując, Biohakerzy zasługują na uwagę, przynosząc dobrą rozrywkę. Można obejrzeć, ale nie trzeba.
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat