Bo to grzech: sezon 1 – recenzja
Bo to grzech opowiada o grupie przyjaciół gejów, których młodość przypada na wybuch epidemii AIDS w Londynie lat 80. Czy warto sięgnąć po brytyjski serial, kiedy sami mamy dość trwającej pandemii? Zdecydowanie tak!
Bo to grzech opowiada o grupie przyjaciół gejów, których młodość przypada na wybuch epidemii AIDS w Londynie lat 80. Czy warto sięgnąć po brytyjski serial, kiedy sami mamy dość trwającej pandemii? Zdecydowanie tak!
Londyn, lata 80. Trzech młodych gejów rozpoczyna w Londynie nowy etap w swoim życiu. Ritchie (Olly Alexander) przybywa do stolicy Wielkiej Brytanii na studia, Roscoe (Omari Douglas) ucieka z domu przed próbą leczenia go z homoseksualizmu, a pochodzący z Walii Colin (Callum Scott Howells) podejmuje upragnioną pracę u męskiego krawca. Los sprawia, że ich drogi się przecinają i rodzi się między nimi wieloletnia przyjaźń. Wraz z Ashem i Jill, którzy dołączają do towarzystwa, chłopcy tworzą przestrzeń, w której każdy z nich wreszcie może być sobą. Niestety ich młodość przypada na lata, w których w Londynie rozprzestrzenia się AIDS. Poznajemy więc historie bohaterów na tle epidemii, która w sposób nieunikniony dotyka również ich – odbierając marzenia, ambicje, a nawet życie. Wbrew pozorom nie jest to jednak opowieść o umieraniu, a o miłości do życia.
Russell T. Davies (Queer as Folk, Doktor Who), twórca Bo to grzech, zaproponował widzom świetnie napisaną i zrealizowaną historię, przez którą umiejętnie prowadzi nas na płaszczyźnie emocjonalnej – od śmiechu, przez łzy, aż po katharsis. Pierwsze odcinki serii utrzymane zostały w przebojowym klimacie, a w szalony początek lat 80. przenoszą nas takie przeboje jak It’s A Sin Pet Shop Boys, od którego zresztą został wzięty tytuł serii, Enola Gay Orchestral Manoeuvres in the Dark czy Running Up That Hill Kate Bush. Bo to grzech już od pierwszych scen oczarowuje nas swoją lekkością oraz świetnym humorem. Z przyjemnością wchodzimy w ciepły klimat serii, a za sprawą dobrze napisanych i wyreżyserowanych scen oglądanie każdej części serialu sprawia nam ogromną frajdę. Kiedy jednak jesteśmy już zaangażowani w życie bohaterów, a Londyn lat 80. całkowicie nas pochłonął, twórcy konfrontują nas z cięższymi tematami. Nie zapominają jednak o tym, że serial ma być dla widzów rozrywką, i w sposób wyważony mieszają smutniejsze elementy z humorem.
W Bo to grzech poznajemy historie bohaterów, którzy ujmują nas całymi sobą – jeden swoją przebojowością, drugi nieśmiałością, a jeszcze inny urokiem. To postaci, z którymi każdy z nas chciałby się zaprzyjaźnić i pomimo tego, że serial liczy tylko pięć odcinków, jest to w zupełności wystarczające, by się z nimi zżyć. To oczywiście zarówno zasługa scenariusza, jak i świetnych kreacji stworzonych przez aktorów. Śledzimy losy postaci z przejęciem, obserwując, jak „zabójcza gejowska grypa” z Ameryki dociera i do nich, odbierając szanse na upragnioną przyszłość. Przede wszystkim oglądamy jednak niezłomność młodych mężczyzn w walce z chorobą i to, z jaką zachłannością czerpią z każdego kolejnego dnia. Losy jednego z bohaterów, który po 10 latach od zdiagnozowania choroby realizuje się na ukochanych płaszczyznach, przywodzi na myśl historię znaną z Witaj w klubie i ma w sobie coś szczególnie krzepiącego.
Serial Russella T. Daviesa w sposób atrakcyjny dla widza ukazuje również same kwestie dotyczące AIDS. Z produkcji dowiemy się, że na początku epidemii lekarze nie diagnozowali AIDS, pod które podciągano przeróżne choroby – mówiono o specjalnym raku, na który zapadają tylko homoseksualiści, a nawet o… papuzicy (choć nazwa tej akurat choroby padła zapewne w serialu z uwagi na walory komiczne). Bo to grzech unaocznia też, że przez wcześniejszą dyskryminację i homofobiczne doświadczenia, środowiska gejowskie bagatelizowały chorobę, negując jej istnienie i uważając, iż jest to skierowana przeciwko nim propaganda. Co ciekawe, serial ukazuje również, że w przypadku epidemii AIDS przechodzono przez podobne fazy, jak w przypadku obecnej pandemii - od lekceważenia, przez panikę, aż po włączenie jej do codzienności.
Bardzo ważnym i dobrze przedstawionym tematem, który porusza produkcja Bo to grzech, jest też kwestia akceptacji, a raczej jej braku, ze strony rodziny. Serial pokazuje różne reakcje najbliższych na wieść o homoseksualizmie synów – zerwanie kontaktu, wyparcie – i rozwija przeróżne scenariusze rozwoju relacji. Produkcja wyraźnie piętnuje brak akceptacji ze strony najbliższych, ukazując, jak tragiczna może być w skutkach. Co ciekawe, świetne zakończenie o ogromnym ładunku emocjonalnym wiąże się właśnie z kwestią winy. To zaś, iż serial jest oskarżycielski wobec homofobii, w odniesieniu do fabuły przynosi katharsis.
Bo to grzech to wspaniały, ciepły serial, który nie tylko świetnie się ogląda, ale który ma również ważną wymowę. Jedna z ostatnich, niebywale wzruszających scen, prezentuje bowiem świadectwo człowieczeństwa. Ukazuje, co z całej tej historii widzowie powinni wyciągnąć dla siebie i jaką postawę przyjąć wobec wykluczenia. Bez nachalnego dydaktyzmu, a odwołując się wyłącznie do uczuć widza, serial przekazuje i wspiera humanistyczną postawę - najważniejsze to być człowiekiem i w drugiej osobie widzieć człowieka.
Zobacz także:
Poznaj recenzenta
Pamela JakielDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat