Brooklyn 9-9: sezon 4, odcinek 9 – recenzja
Brooklyn Nine-Nine znów jest bardzo dobre. Nie znośne, czy niezłe, ale szczerze zabawne i prowadzone z typową dla pierwszych sezonów energią.
Brooklyn Nine-Nine znów jest bardzo dobre. Nie znośne, czy niezłe, ale szczerze zabawne i prowadzone z typową dla pierwszych sezonów energią.
Osobiście uważam, że początek 4. serii Brooklyn Nine-Nine był raczej słaby. W najlepszym wypadku przeciętny, bo po trójrozdziałowej historii na Florydzie spodziewałem się dużo więcej. Najniższym punktem i wyraźnym potknięciem był zaś boleśnie zaprzepaszczony crossover z New Girl. Już jednak od halloweenowego epizodu serial wrócił na właściwe sobie tory i znów prezentuje wysoką formę. Szczególnie udane i komiczne były odcinki Monster in the Closet i Mr. Santiago - tym razem powrócono z kolei do przewodniego motywu nocnej zmiany.
Ten został ostatnio trochę zapomniany, jak się okazało serial nie znalazł tu bowiem szczególnego potencjału do gagów. Potwierdził to drugi plan, na którym obiecujący był motyw ograniczenia zużycia energii, ale trochę przesadnie podciągnięto go pod absurd (fontanny Hitchcocka i Scully’ego), a przewrotne w zamyśle motywacje Giny szybko stały się dla widza przejrzyste. Bawiła za to typowo nerdowska Amy i jej przywiązanie do laminowania dokumentów. Wypad Rosy i Charlesa do salonu masażu stóp także miał potencjał, a reakcja zadziornej bohaterki, choć spodziewana to jednak bawiła. Przypadkowe wplątanie się w kryminalną intrygę było już jednak mocno oklepane i uproszczone.
Najlepiej wypadł pierwszy plan i pozbywanie się nieudolnego kapitana Stentleya. Na dłuższą metę wątek ten szybko by się znudził, a tak dobrze bawiący się Ken Marino potrafił niejednokrotnie doprowadzić widza do śmiechu. Choćby nietrafnie używanym powiedzonkiem o pozastawianiu śladu, albo natarczywym gadaniem do ucha Peralty i Holta, którzy pod przykrywką infiltrowali akurat placówkę dealera narkotykowego. Sprzężenie zgrywy z wątkiem tajemniczego przestępcy Flaco wypadło w porządku, choć można zaryzykować stwierdzenie, że ciekawe dla konwencji byłoby wprowadzenie charyzmatycznego nemezis.
Serial poszedł jednak inną drogą, a ozdobą odcinka jak zwykle ostatnio były reakcje i zachowania pomnikowego kapitana Raymonda Holta. Duma z przemowy, rozczarowanie, a w końcu też finalny plan „nadkopania” pozycji ciamajdowatego przełożonego i wyartykułowanie tytułowego słowotwórczego żartu. Nie był to co prawda humorystyczny poziom z jakim niedawno relacjonował pokaz psów, ale Andre Braugher niezmiennie wykonuje kawał fantastycznej roboty. Na świeżości i wciąż bez autoparodii.
Podobnie radzi sobie całe Brooklyn Nine-Nine. W swoim 4. sezonie, który dla większości produkcji oznacza trwałe tendencje spadkowe, komedia Fox odzyskała w końcu wigor. Nawet mimo potknięć trzyma się żwawo. Powrót ulubionych bohaterów na dzienną zmianę może zaś okazać się kolejnym zastrzykiem wesołej energii.
Źródło: zdjęcie główne: Fox
Poznaj recenzenta
Piotr WosikDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat