The Council of Dads: sezon 1, odcinek 1 - recenzja
Dziwna to decyzja, by w trakcie pandemii wprowadzić na ekrany taki serial jak Council of Dads. Miao być coś emocjonalnego w stylu Tacy jesteśmy, a wyszło coś strasznie niestrawnego.
Dziwna to decyzja, by w trakcie pandemii wprowadzić na ekrany taki serial jak Council of Dads. Miao być coś emocjonalnego w stylu Tacy jesteśmy, a wyszło coś strasznie niestrawnego.
The Council of Dads docelowo ma być serialem wywołującym różne emocje, bo opowiada o trudnych sprawach życia codziennego. Punkt wyjścia to przecież ciekawy koncept na taki serial: oto pozornie szczęśliwa rodzina, której świat wywraca się do góry nogami, gdy rak atakuje ojca. A gdy ten nie jest pewny, ile przeżyje, organizuje tytułową Radę Ojców, by pomagała jego bliskim po jego odejściu. Szkoda tylko, że pilot marnuje wszystko, co tylko się dało. Największym problemem jest upchnięcie zbyt wielu wydarzeń, które śmiało mogły być rozpisane na co najmniej pół sezonu. Trudno zbudować emocjonalne znaczenie i przedstawić bohaterów na tle sytuacji skutecznie, gdy wszystko jest tworzone tak po łebkach.
Emocje miały być fundamentem tego serialu, a ich praktycznie nie ma. Są mizerne próby, które okazują się nietrafione. To są takie momenty, w których widz doświadczony w serialach dostrzeże zwyczajną emocjonalną manipulację - scena, w której ojciec chce przekazać zasady dziecku, bo ma świadomość, że różnie może być, albo moment narodzin nowego dziecka połączony ze śmiertelną diagnozą. Zagrania są banalne, a przez to nieskuteczne. Szczególnie, że takie triki są zasadniczo w każdym wątku - czy to w kwestii pomocy przybranych ojców, czy romantycznego wątku starszej córki, czy tak dziwacznie nagłego i szybkiego ślubu tej dziewczyny. Zaledwie trzy miesiące po śmierci ojca. Jest to co najmniej dziwne, zastanawiające i tak jakby nieprzemyślane.
Skoro wszystko jest robione tak na szybko, bo w pilocie obserwujemy wiele miesięcy z życia od diagnozy do śmierci mężczyzny, to jak mamy w ogóle przejmować się prezentowanymi wydarzeniami? Oczywiście to wszystko może pójść w innym kierunku, ale skoro emocjonalność w wizji twórców równa się ckliwości na poziomie opery mydlanej, trudno mieć wysokie oczekiwania. Chyba producenci chcieli, aby w tym wszystkim był pozytywny wydźwięk, bo wszyscy są dla siebie dobrzy, ale zamiast tego atmosfera serialu jest przygnębiająca, a przewidywalność fabularna nudna. Banalną zabawę emocjami można byłoby jakoś przetrawić, ale czy jest sens, skoro całość prezentuje się na tak przeciętnym poziomie?
Twórcy chcieli być progresywni, otwarci na amerykańską różnorodność i nie mam kompletnie nic przeciwko temu, bo to szczytne ideały i warto nimi dobrze operować. Niestety rodzina z tego serialu, złożona z nastolatki azjatyckiego pochodzenia, dziewczyny mieszanej rasy i 7-letniej postaci transpłciowej, jest dowodem na to, że twórcy nie wiedzą, co robią, i nie potrafią tego pokazać dobrze. Tu nie chodzi o żadną polityczną poprawność, ale o inteligentne i rozsądne bazowanie na ekranowej różnorodności, która nie zamyka się w stereotypach, banalnie wymuszonych scenach (babcia chce, by 7-latek był dziewczynką, a nie chłopcem), bo to buduje sztuczność i brak jakiejkolwiek wiarygodności. Tak jakby scenarzyści najpierw zaczęli od rozpisania sobie określonych punktów, a potem siermiężnie dopisywali do tego postaci, historię i poszczególne wątki. Rozczarowujące.
Council of Dads to nie jest nowe Tacy jesteśmy. To obyczajówka oparta na ckliwości, emocjonalnej manipulacji i oczywistościach. Konstrukcja pilota sprawia, że za dużo wciśnięto tutaj wydarzeń i za szybko je przedstawiono, by kogokolwiek mogłoby to obchodzić. Trudno nazwać przeciętniakiem serial, który odstręcza po jednym odcinku brakiem kreatywności.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat