Czarna Orchidea - recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 17 marca 2021Pisarz Neil Gaiman i rysownik Dave McKean zostali stworzeni, żeby ze sobą współpracować. Ten wizjonerski tandem ma na koncie kilka wspaniałych opowieści graficznych. Jedną z nich jest Czarna Orchidea z 1988 roku.
Pisarz Neil Gaiman i rysownik Dave McKean zostali stworzeni, żeby ze sobą współpracować. Ten wizjonerski tandem ma na koncie kilka wspaniałych opowieści graficznych. Jedną z nich jest Czarna Orchidea z 1988 roku.
Neil Gaiman to autor uznanej serii komiksowej Sandman oraz twórca tak znaczących powieści, jak Amerykańscy bogowie czy Dobry omen (napisany wraz z Terrym Pratchettem). Dave McKean jest odpowiedzialny za oprawę graficzną słynnego Azylu Arkham Granta Morrisona, dał się poznać również jako twórca okładek albumów muzycznych. Panowie doskonale odnajdują się w świecie mroku i grozy, nie stronią jednak od baśniowej estetyki. Twórczość Neila Gaimana przepełniona jest niesamowitymi światami i zadziwiającymi mitologiami, ale autor nie zwykł zapominać o człowieku i jego codziennych dramatach. Styl Dave’a McKeana wciąż wprawia w osłupienie zarówno fanów komiksów, jak i miłośników malarstwa. Fotorealistyczne portrety żyją u niego w symbiozie z ekspresjonistycznym przepychem, prowadzącym w głąb udręczonej ludzkiej duszy. Panowie spotkali się na swojej artystycznej drodze w latach osiemdziesiątych poprzedniego wieku. Jak łatwo się domyślić, szybko znaleźli wspólny język.
Czarna Orchidea to jedno z dzieł, które w całości stworzył duet Gaiman i McKean. O ile ten pierwszy jest dość płodnym artystą, rysownik nie ma na swoim koncie zbyt wielu komiksów. Ilustrator lepiej odnajduje się w formach plakatowych niż w okienkach z dymkami. Widać to zarówno po Azylu Arkham, który ma formę albumu z grafikami, jak i pracy nad Sandmanem, gdzie McKean wykonał jedynie okładki dla kolejnych wydań historii o Morfeuszu. Czarna Orchidea jest pewnym wyjątkiem w jego twórczości. Czytając komiks z 1988 roku, można jednak odnieść wrażenie, że to Gaiman jest mistrzem ceremonii.
Czarna Orchidea to bohaterka DC, która podobnie jak Batman czy Superman walczy ze złem i występkiem. Neil Gaiman nie byłby jednak sobą, gdyby nie zdecydował się na zaskakującą woltę w jej historii. Otóż już na pierwszych stronach komiksu heroina ginie. Oczywiście nie jest to koniec opowieści. Szybko zostajemy wrzuceni w eteryczny świat przyrody, który ma więcej wspólnego z magią niż z biologią. Komiks przedstawia historię dwóch zadziwiających istot, mających wygląd i wspomnienia zamordowanej bohaterki. Kobiety próbują zrozumieć, kim są. Przemierzają kolejne lokacje i zdobywają wiedzę potrzebną im do poznania samych siebie. Na swojej ścieżce spotykają charakterystyczne postacie świata DC. W komiksie pojawiają się: Batman, Potwór z bagien, Trujący Bluszcz, Lex Luthor czy Szalony Kapelusznik. Każdy z nich jest jedynie przystankiem na drodze bohaterek ku miejscu, gdzie zaznają szczęścia i spokoju.
Neil Gaiman w znamiennym sobie stylu akcentuje wątki obyczajowe kosztem estetyki superbohaterskiej. Autor odnosi sukces na płaszczyźnie dramatycznej. Pod płaszczykiem konwencji fantasy i horroru mamy tu przecież opowieść o kobiecie w opresji, ciemiężących ją mężczyznach i próbie odrodzenia z dala od cierpienia. Dave McKean zamienia tę przyziemną historię w pasjonujące malowidło, gdzie prym wiodą umowność i metafora. Podczas lektury Czarnej Orchidei żeglujemy przez kolorowe i eteryczne światy, niesieni fantazyjną stylistyką ilustratora. W niektórych momentach można jednak odczuć, że balans pomiędzy fabułą a oprawą graficzną zostaje zachwiany na korzyść Gaimana. I to jest w zasadzie jedyny zarzut co do Czarnej Orchidei.
Artysta taki jak Dave McKean potrzebuje przede wszystkim przestrzeni, żeby stworzyć dzieło kompletne i doskonałe. Dobrze wiedział o tym Grant Morrison, wynikiem czego Azyl Arkham z jednej strony jest oszczędny w treść, a z drugiej mówi tak wiele. To właśnie fabularny minimalizm i graficzny przepych dały piorunujący efekt. W Czarnej Orchidei jest inaczej. Można odnieść wrażenie, że Gaiman zamyka McKeana w klatkach komiksowych i ogranicza jego artystyczne rozbuchanie dymkami z tekstem. Komiks jest bardzo treściwy. Pisarz opowiada swoją historię za pomocą licznych dialogów oraz przemyśleń bohaterów, a McKean siłą rzeczy ustępuje mu miejsca. Wynikiem tego, na niektórych stronach dostajemy powtórzone (jeśli nie skopiowane) obrazki przedstawiające rozmawiających bohaterów. Nie ma tu miejsca na rozmach znany, chociażby z Azylu Arkham, choć oczywiście są i segmenty robiące piorunujące wrażenie. W pewnym momencie Orchidea odwiedza nawet przybytek dla szalonych przestępców z Gotham, a my niespodziewanie powracamy do pięknego koszmaru Granta Morrisona. Fabuła nie straciłaby wiele, gdyby Gaiman zrezygnował z niektórych dialogów na rzecz całostronicowych fantasmagorii McKeana. Zdecydowanie można byłoby tutaj powalczyć o lepszą równowagę pomiędzy treścią a formą.
Styl McKeana jest momentami skrępowany, choć nie wszyscy komiksowi wyjadacze uznają to za poważną wadę. Jego kreska jest obecna na każdej stronie, a pomysłom Gaimana niezwykle do twarzy w takiej estetyce. Poza tym tu i ówdzie trafiają się wizualia dosłownie zapierające dech w piersiach. We współczesnym mainstreamowym komiksie ze świeczką szukać tak fascynującej oprawy graficznej. To wystarczający powód, żeby poznać Czarną Orchidee.
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat