Daredevil: Odrodzenie - odcinek 1-2 - recenzja spoilerowa
Data premiery w Polsce: 5 marca 2025Umarł król, niech żyje król. Czy odrodzony Daredevil będzie mesjaszem telewizyjnego Marvela?
Umarł król, niech żyje król. Czy odrodzony Daredevil będzie mesjaszem telewizyjnego Marvela?

Daredevil powrócił. To coś, czego nie spodziewałem się napisać, chociaż żyłem tą nadzieją przez siedem lat od anulowania oryginalnego serialu przez Netflixa. Pojawienie się Charliego Coxa i jego Matta Murdocka w Spider-Man: Bez drogi do domu wywołało u mnie większą ekscytację niż powrót Pajączków. Jestem ogromnym fanem pierwszych trzech sezonów. Nawet w 2. odsłonie odnajduję wiele pozytywów. Ta recenzja nie będzie pieśnią pochwalną na cześć oryginalnego serialu, ale chcę podkreślić mój stosunek do niego i niemal religijne uwielbienie. 1. sezon Daredevila obejrzałem kilka razy, kolejne dwa także powtórzyłem z ogromną przyjemnością.
Pytanie brzmi, czy jako fan oryginału, który z zapartym tchem śledził kampanię społeczną mającą na celu uratowanie Diabła Stróża (a niegdyś nastolatek, który umyślnie opuścił szkolne zajęcia, by w dzień premiery pochłonąć cały 3. sezon), mogę powiedzieć, że pierwsze dwa odcinki Daredevila: Odrodzenie od Marvel Television oglądało mi się tak samo przyjemnie?
Niestety nie. Od samego początku widoczne są ogromne różnice. Przeszkadza mi to, że produkcja Disney+ wyraźnie stanęła w rozkroku i nie mogła się zdecydować, czym tak naprawdę chce być. Początkowo serial zapowiadano jako coś kompletnie nowego, niepołączonego z poprzednimi sezonami. To miała być inna wersja Matta Murdocka, w którego wciela się ten sam aktor. Karen, Foggy i ferajna wcale nie mieli powrócić. I to wszystko boleśnie widać, szczególnie w 1. odcinku. Twórcy próbowali pogodzić oryginalne plany i już nakręcone odcinki z postaciami pobocznymi, które kochamy. Tylko po co? W ciągu pierwszych piętnastu minut otrzymujemy karykaturę wszystkiego, co było dobre w oryginale, a zwieńczeniem tego jest śmierć Foggy'ego.
Foggy Nelson to postać, której Matt potrzebuje. To właśnie ten fajtłapowaty, ale błyskotliwy i zabawny prawnik wprowadzał równowagę do życia Murdocka – troszczył się o niego i walczył z demonami żyjącymi w głowie Diabła Stróża. Był kotwicą, która nie pozwalała mu na przejście na Ciemną Stronę Mocy. Rozumiem powody decyzji o uśmierceniu Foggy'ego. To jest ciekawy punkt wyjścia dla Murdocka. Po dwóch odcinkach widać, że twórcy chcieli skupić się na drzemiącej w nim przemocy. Natomiast nie mogę pochwalić samego rozwiązania tego wątku.
Zabrakło jakiejkolwiek podbudowy emocjonalnej. Krótki dialog w barze nie wniósł nic konkretnego. Rozmowa między Karen i Mattem była urocza i przypomniała, za co kochaliśmy ich relację w poprzednich trzech sezonach, ale to stanowczo za mało. Twórcy za pewnik wzięli to, że widz zna te postaci, lubi je i poczuje cokolwiek, gdy jedna z nich zostanie bezceremonialnie zamordowana. Ja tego nie poczułem. Fajnie było ich zobaczyć, ale co z tego, skoro Foggy został zabity, a Karen odfajkowana i wysłana do San Francisco, żeby nie zmieniać zbyt wiele w kolejnych odcinkach, które już nagrano? To wszystko stało się zbyt szybko. Foggy nie odszedł jako kochana przez fanów postać, bo był jedynie wytrychem fabularnym scenarzystów. Poczułem się tak, jakbym dostał po głowie mikrofalówką rzuconą przez Daredevila.

To nie koniec wad sekwencji otwierającej. Nie tylko źle wprowadza znane postaci, nie tylko nie potrafi ich godnie pożegnać, ale też nieudolnie naśladuje akcję z oryginalnego Daredevila. Walka Diabła Stróża z Bullseyem jest absurdalnie zła i ledwo czytelna. Kręcone na "jednym" ujęciu potyczki z oryginalnej serii zachwycały tym, że akcja była jasna, wszystko było dobrze widać, a choreografia brała pod uwagę czynnik ludzki. W Odrodzeniu ostało się tylko to ostatnie. Całość zasłania obrzydliwie wyglądający dym CGI, przez który ledwo co widać, scenografia jest ciasna, klaustrofobiczna i pozbawiona detali. Miałem wrażenie, jakby Murdock i Pointdexter wymieniali ciosy w sterylnej Ikei, a nie na klatce schodowej baru w Hell's Kitchen. Choreografia też mnie nie powaliła, a efekty specjalne i zielone tło w scenie na dachu były tak złe, że przypomniał mi się Thor: miłość i grom.

Nie wszystko jednak było złe. Podoba mi się to, że postaci nie są niezniszczalne. Bullseye i Daredevil słaniają się na schodach i dyszą. Widać, że walka wiele ich kosztuje. Uwielbiam to, co zrobiono ze zmysłem Daredevila. W pewnym momencie widzimy, jak kadr się powiększa, gdy ten zaczyna odbierać więcej sygnałów z otoczenia, a potem "zawęża", kiedy spośród wszystkich bodźców skupia się na Bullseye'u. To wypadło naprawdę fantastycznie pod względem wizualnym i dobrze pokazało, jak działają moce tego superbohatera. Coś wspaniałego. Nie można się też przyczepić do aktorstwa, bo chociaż scenariusz w tej sekwencji jest fatalny, to Deborah Ann Woll, Elden Henson i Charlie Cox wypruwają sobie żyły, żeby pożegnanie Foggy'ego było jakkolwiek oglądalne.
Pierwsze piętnaście minut serialu Daredevil: Odrodzenie zostanie tematem wielu dyskusji. Nie przeszkadza mi zabicie Foggy'ego (będzie przeszkadzać za to, jeśli jakimś cudem przywrócą go w 2. sezonie), ale mam problem z tym, jak zostało to rozwiązane: pospiesznie, nieskładnie i leniwie. Zabrakło podbudowy emocjonalnej i odcinka lub dwóch na ponowne poznanie sytuacji tych postaci. Tymczasem po siedmiu latach czekania dostaliśmy z powrotem to legendarne trio tylko po to, by je stracić w piętnaście minut. Po stokroć wolałbym oryginalny pomysł twórców, który zakładał odseparowanie tej produkcji od tego, co robił Netflix.
Twórcy w pierwszych dwóch odcinkach nie poradzili sobie z wyzwaniem narracyjnego połączenia obu tych dzieł. To sekwencja, która nie działa ani na osoby dopiero co poznające Daredevila (bo na nich śmierć Foggy'ego nie robi żadnego wrażenia), ani na fanów. Ci drudzy będą zwyczajnie zawiedzeni tym, że pocieszny Nelson został usunięty z szachownicy bez godnego pożegnania.

Później jest już lepiej. Gołym okiem można zauważyć, które sceny zostały dodane po strajku scenarzystów w wyniku dokrętek. Krótkie pojawienie się Karen po przeskoku czasowym było mile widziane i potrzebne, by jakkolwiek podtrzymać złudzenie ciągu fabularnego z serialem Netflixa. Potem zaś Odrodzenie skupia się na tym, co faktycznie chce powiedzieć. I to akurat robi bardzo dobrze.
Punkt wyjścia dla historii Murdocka jest ciekawy, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu pewnej powtarzalności. Widzieliśmy go już po stracie najbliższej osoby, bo dokładnie to się stało po śmierci Elektry (i to dwa razy). Widzieliśmy też, jak pragnie kogoś zabić wbrew swojemu kodeksowi moralnemu – po śmierci Elektry i przez 3. sezon, podczas którego zauważył, że Fisk zawsze wraca do władzy. Liczę, że zostanie to ciekawie poprowadzone i nie dostaniemy powtórki z rozrywki.
Matt Murdock wiedzie spokojne życie. Ma nową kancelarię prawniczą i tu już pojawiają się problemy. Kiedy Foggy i Karen debiutowali w 2015 roku w 1. odcinku Daredevila, były to wyraziste postaci z konkretnym charakterem. Tymczasem trudno jest mi cokolwiek powiedzieć o nowych współpracownikach Matta. Pani prokurator miała ewidentnie zastąpić Foggy'ego w wątkach prawniczych, ale nie ma nawet krztyny jego charyzmy. Z kolei detektyw grzebiący w różnych sprawach dla Murdocka przypomina Karen i jej dziennikarskie działania. Pojawia się też wątek romantyczny, który najlepiej symbolizuje zmianę w podejściu do tego serialu. Podoba mi się przedstawienie Murdocka jako flirciarza i kobieciarza, bo zdecydowanie taką postacią jest w komiksach. Natomiast nie podoba mi się tempo, w jakim się to stało. Jego rozmowa z panią psycholog w kafejce była urocza, ale w pewnym momencie została ucięta kosztem czasu ekranowego. Zamiast poznać te postaci, zobaczyć ich chemię, wymianę zdań, to obserwujemy denny montaż wyjęty z komedii romantycznych, który nic nam o nich nie mówi, a tylko daje banalny powód do tego, by potem skończyli jako para.

Zmiany w życiu Murdocka mi się nie podobają, ale te sceny nadrabia znakomite aktorstwo. Charlie Cox jest dla tej postaci tym, kim dla Iron Mana był Robert Downey Jr. Nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli. A jak sobie radzi Vincent D'Onofrio? Jego Wilson Fisk ma na razie najciekawszy wątek. Samo objęcie posady burmistrza przebiegło błyskawicznie, ale to nie problem. To dobry punkt wyjścia. Tym bardziej że obie te postaci są swoim lustrzanym odbiciem – próbują uciec od przeszłości pełnej przemocy i zrobić coś dobrego dla Nowego Jorku. O Fisku, którego znamy, można mówić wiele, ale zawsze kierował się (w swoim skrzywionym mniemaniu) dobrem miasta. Bardzo mi się też podoba jego wątek z Vanessą. Pod jego nieobecność spowodowaną wydarzeniami z Hawkeye'a i Echo, to właśnie ona przejęła kontrolę nad jego kryminalnym imperium i nadal ją sprawuje, gdy ten ubiega się o fotel burmistrza. To ciekawy zwrot akcji, który zmienia dynamikę pomiędzy tymi postaciami. Vanessa zawsze trzymała pod butem dość nieporadnego i nieśmiałego Fiska, ale teraz posiada władzę nie tylko emocjonalną i psychologiczną, ale też materialną, przez co stanowi realne zagrożenie. Ich terapia małżeńska może być fantastycznym wątkiem – tym bardziej że łączy się z obiektem westchnień Murdocka, co na pewno nie jest przypadkiem. Na plus wypada Michael Gandolfini w roli pomagiera Fiska. Widać w nim podobieństwo do Kingpina. Od młodego aktora bije charyzma. Jestem ciekawy, co się z nim wydarzy.
Najjaśniejszym punktem obu premierowych odcinków jest scena z Murdockiem i Fiskiem w knajpce. Chemia pomiędzy nimi jest wprost fantastyczna. Od razu czuć napięcie. Widać, że próbują zachowywać się normalnie, cywilizowanie, ale jednocześnie rozdziera ich od środka chęć wydrapania sobie oczu. To wrogowie, którzy szanują siebie nawzajem, ale też nie cierpią. To tu scenarzyści popisali się najbardziej, bo dialogi wypadły znakomicie. Zawieszone w powietrzu nieme groźby były świetne.

Bardzo mi się podoba, że istotny będzie wątek prawniczy. Historia White Tigera jest intrygująca i świetnie działa w ramach MCU. To też po części komentarz społeczny w sprawie działań policji w USA. Sceny z Hectorem wypadły znakomicie, więc nie dziwi, że Murdock chce go obronić. Przez jego pryzmat widzi też, że Nowy Jork potrzebuje z powrotem Daredevila, który nie bał się ubrudzić sobie rąk. Z kolei czaszka na nadgarstku jednego z brudnych gliniarzy zwiastuje nadejście Punishera w późniejszej części sezonu. Na pewno mu się nie spodoba, że ktoś używa jego symbolu w taki sposób. Zostało to zaczerpnięte z komiksów i nie mogę się tego doczekać.
W drugim odcinku akcji jest znacznie mniej. Co ciekawe, kiedy już się pojawia, to jest lepsza niż w otwierającej scenie, która miała być duchowym spadkobiercą imponujących potyczek na jednym ujęciu z oryginalnego serialu. Walka Murdocka jako prawnika jest dobrze nakręcona i brutalna. Pokazuje Diabła Stróża, który nie wstrzymuje ciosów. Ostatni okrzyk to świetne nawiązanie do serialu Netflixa, ukazujący, jak bardzo bohater dusi w sobie brutalną naturę. To samo się dzieje z Fiskiem, bo mimo starań nie potrafi uciec od kryminalnych praktyk. Obaj są jak uzależnieni od przemocy szaleńcy.fot. Disney+/Cryptic HD Quality
Słabo wypada natomiast warstwa wizualna. Jest to znaczny spadek jakości względem tego, co proponował Netflix. Możecie zapomnieć o stylizowanym obrazie, głębokich kolorach, wyrazistym kontraście i pięknych ujęciach. Wszystko zostało wizualnie spłaszczone do standardu MCU. Całość sprawia wrażenie, jakby ktoś nałożył na to szarobury filtr. Zdarzają się ładne ujęcia i gra światłem, ale nie jest to ten sam poziom, co wcześniej. Pasuje on za to do stylistyki MCU i thrillera politycznego. Ostrzegam jednak, że fani oryginału będą musieli się przyzwyczaić do tego nowego stylu.
O wiele gorsza jest również scenografia. Uderza to przede wszystkim w scenie otwierającej serial, bo wtedy akcja dzieje się jeszcze w brudnym Hell's Kitchen. Później z powodu polepszenia się stanu materialnego Murdocka nie widzimy już odrapanych ścian budynków. Wszystko jest znacznie bardziej sterylne, wygładzone i pozbawione charakteru. Hell's Kitchen w Daredevilu było pełnoprawnym bohaterem. Tutaj jest jedynie występem gościnnym, tak typowym dla MCU.
Dziwi mnie nadmiar muzyki, która jest znacznie bardziej podniosła od tego, co oferował Netflix (można powiedzieć, że to jej nowa wariacja). Niestety jest wykorzystywana w scenach, do których nie pasuje. Rozbawił mnie moment, gdy po krótkiej rozmowie Murdocka i Fiska ten pierwszy odchodzi w akompaniamencie chórów i pompatycznych zaśpiewów. Chwilami z seansu wybija też muzyka licencjonowana, która uderza widza młotem po głowie, bo teksty piosenek mówią wprost, co w danej chwili czuje główny bohater. Naprawdę nie trzeba tak łopatologicznie do wszystkiego podchodzić.

Premiera serialu Daredevil: Odrodzenie jest naznaczona wieloma grzechami. Wymienić można: gorzej nakręconą akcję, brak szacunku do powracających postaci, brak głębi emocjonalnej, brak pogłębienia psychologicznego nowych bohaterów, mniej wyrazisty styl wizualny. Z drugiej strony mamy też ciekawe pomysły będące fundamentem całej historii, genialne aktorstwo, ciekawy klimat i potencjał na ciekawy ciąg dalszy.
To serial z dużym potencjałem, ale nie to samo, co oferował Netflix. To inne spojrzenie na Diabła Stróża z kompletnie inną estetyką, ale podobnym poziomem dojrzałości i przemocy. Pozostaję lekko optymistyczny względem kolejnych odcinków. Szkoda tylko, że musieliśmy zacząć w najgorszy możliwy sposób, bo otwierająca sekwencja naprawdę dużo odejmuje tej dwuodcinkowej premierze.
Poznaj recenzenta
Wiktor Stochmal


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1976, kończy 49 lat
ur. 1983, kończy 42 lat
ur. 1994, kończy 31 lat
ur. 1959, kończy 66 lat
ur. 1968, kończy 57 lat

