„Daredevil”: sezon 1 – recenzja
"Daredevil" platformy Netflix to najświeższe spojrzenie na Marvelowskich superbohaterów. Wypuszczając wszystkie odcinki jednego dnia, Netflixowi udało się przełamać całą masę schematów i banałów znanych z wielu innych seriali o podobnej tematyce. Dzięki temu dostaliśmy coś w rodzaju trzynastogodzinnego filmu, który kompletnie zdeklasował dotychczasową konkurencję.
"Daredevil" platformy Netflix to najświeższe spojrzenie na Marvelowskich superbohaterów. Wypuszczając wszystkie odcinki jednego dnia, Netflixowi udało się przełamać całą masę schematów i banałów znanych z wielu innych seriali o podobnej tematyce. Dzięki temu dostaliśmy coś w rodzaju trzynastogodzinnego filmu, który kompletnie zdeklasował dotychczasową konkurencję.
"Daredevil" to serial wyjątkowy. W przeciwieństwie do dotychczasowego przenoszenia superbohaterów na mały czy duży ekran projekt Netflixa dostał kategorię wiekową TV-MA, czyli odpowiednik kinowego R. Widać to nie tylko w niezwykle brutalnych scenach walk czy egzekucji, ale także w ogólnym tonie i tematyce serialu. Główny bohater nie walczy z wielkim złym, który chce podbić lub zniszczyć świat. Matt Murdock zmaga się z upodleniem miasta, korupcją na najwyższym szczeblu i kompletną apatią mieszkańców. Nieomijane są tu takie tematy jak dziecięca prostytucja, patologia w rodzinie czy handel ludźmi. Pomimo faktu, że wydarzenia dzieją się w tym samym świecie co film "The Avengers", produkcja ta kierowana jest do zdecydowanie starszego widza. Cała intryga głównego antagonisty jest możliwa właśnie dzięki inwazji na Nowy Jork, którą mogliśmy zobaczyć w filmie. Tam zobaczyliśmy zwycięstwo Avengerów, a następnie historia ruszyła dalej. W produkcji Netflixa widzimy jednak w pełni obraz zniszczeń i przede wszystkim to, jak wpłynęły one na przeciętnego mieszkańca. Podnoszący się z gruzów Nowy Jork to bardzo nieprzyjemne i mroczne miejsce, w którym nikt nie może czuć się bezpieczny. Mimo że właściwie cała historia dzieje się na przestrzeni jednej dzielnicy, Hell's Kitchen, nie czujemy ciasnoty. "Daredevil" udowadnia, że historia nie musi dotykać całego świata ani nawet całego miasta, aby wstrząsnąć i poruszyć widza. Nie ma tu też mowy o wielkim tykającym zegarku, wielkiej bombie, która w punkcie kulminacyjnym miałaby uśmiercić miliony ludzi. Głównym zagrożeniem jest kompletne stoczenie się w ręce korupcji i władzy terroru.
Netflix przełamuje jeszcze jeden schemat, a mianowicie sposób wykorzystania kategorii TV-MA. Niestety produkcje telewizyjne od lat przyzwyczajają nas już, że ta kategoria wiąże się przede wszystkim z bardzo odważnymi scenami seksu i dużą liczbą wulgaryzmów. Często jest to jak najbardziej wskazane – seks głównego bohatera z nieodpowiednią partnerką może się dla niego bardzo źle skończyć i odwrotnie. Podobnie trudno sobie wyobrazić, że wychowani w slumsach gangsterzy posługiwaliby się piękną angielszczyzną. Problem polega na tym, że latami już kolejne, nawet tak dobre seriale jak „Banshee” czy „Game of Thrones”, serwują nam nadmierne ilości seksu i w obu tych produkcjach (a także w wielu innych) jest cała masa scen kompletnie nieistotnych dla fabuły, które mają na celu jedynie wprowadzić kontrowersję. Brak scen tego typu jest w "Daredevil" niczym powiew świeżego powietrza. Podobnie w przypadku przekleństw - bohaterom zdarza się od czasu do czasu humorystycznie się obrazić, ale mówimy tutaj o prawnikach, którzy w dodatku starają się, aby ich nowo otwarta kancelaria odniosła sukces. Do tych bohaterów ostry język po prostu nie pasuje. W temacie relacji damsko-męskich warto zaznaczyć, że są one pokazane wyjątkowo dorośle i nie są oparte na seksie. Najważniejszy wątek romantyczny, pomiędzy Willsonem Fiskiem a Vanessą, jest bardzo mocny i wiarygodny. Nie ma tu typowych rozterek „kocha nie kocha”, trójkątów miłosnych i zazdrości o partnera/partnerkę. Każdy bohater dokładnie wie, czego chce, a widz dobrze rozumie, dlaczego dany związek jest tak mocny, a inny nie ma prawa się rozwinąć.
[video-browser playlist="658438" suggest=""]
Można rzec, że "Daredevil" łamie też schemat budowy odcinka. Wielka w tym zasługa modelu Netflixa, dzięki któremu to widz decyduje, z jaką częstotliwością chce oglądać kolejne części. W serialach ukazujących się co tydzień musi istnieć pewna struktura, aby czekający widz się nie zawiódł. Mamy więc określoną ilość czasu na rozmowy i refleksje, na śledztwo i analizowanie antagonisty, no i oczywiście na akcję. Odcinek, w którym takie postacie jak Arrow czy Flash nie skopią kilku tyłków, to odcinek stracony. Konstrukcja Daredevila jest dużo bardziej złożona i punktu kulminacyjnego nie powinniśmy się doszukiwać w każdym odcinku - raczej w całym sezonie. Nie ma kompletnie żadnej zasady, wedle której każdy epizod musi być zbudowany. Mamy więc odcinki pełne akcji, ale też takie, w których Matt nawet nie zakłada swego kostiumu. Mamy epizody wypełnione retrospekcjami, ale też takie, w których pojawiają się one sporadyczne lub nie ma ich wcale. Daje to sporą swobodę scenarzystom, którzy nie muszą upychać żadnego z wątków, ale mogą go w pełni opowiedzieć bez sztucznych przerw. To wszystko daje nam raczej obraz długiego filmu kinowego niż produkcji telewizyjnej.
"Daredevil" to jednak cały czas serial o superbohaterze, a więc nie brakuje w nim akcji i scen walki. Choreografia jest tutaj na najwyższym poziomie i nie odstaje od takich produkcji jak „Captain America: The Winter Soldier”. Ciosy, kopnięcia i skoki są nie tylko ładnie zaplanowane, ale przede wszystkim dobrze pokazane. Wszyscy zapewne mają w pamięci, jak w rewelacyjnej trylogii Christophera Nolana sceny walki stały niestety na bardzo niskim poziomie przez niestabilną kamerę i słabe oświetlenie. W "Daredevil" kamera jest bardzo spokojna i pomimo wszechobecnego mroku doskonale widzimy wyćwiczone ruchy walczących. Do tego nasz bohater nie jest absolutnym mistrzem wszystkich sztuk walki. Pomimo faktu, że wychodzi z walk zwycięsko, nie robi tego bez szwanku. Poobijany Matt Murdock musi co chwilę wymyślać usprawiedliwienia dla swoich siniaków i rozcięć.
Zobacz również: „Daredevil” – oto fenomenalna walka z końcówki 2. odcinka. Jaka była inspiracja?
Wszelkie urazy na szczęście uwiarygadnia niepełnosprawność głównego bohatera i jego rzekoma nieostrożność. Pod tym względem twórcy serialu zadbali o każdy szczegół. Niewidomemu Mattowi nie przeszkadza nadmiar światła lub jego brak. Włączniki światła w mieszkaniu są ledwo używane, natomiast ogromny błyskający bilbord po drugiej stronie ulicy kompletnie mu nie przeszkadza. Pomimo świetnie wyczulonych zmysłów Matt doskonale udaje, nie reagując na kiwnięcia głowy przyjaciół lub ich kłamstwa. Te ostatnie bohater doskonale potrafi przejrzeć dzięki wsłuchiwaniu się w bicie serca osoby mówiącej. Zmysły Matta są rewelacyjnie pokazywane w każdym odcinku - od wspomnianego bicia serca przez wyłapywanie odległych odgłosów miasta do opisywania zapachów człowieka znajdującego się na innym piętrze. Interesująco wypadła też wizja jego „zmysłu radaru”, czyli komiksowego wyobrażenia, jak taki bohater postrzega świat.
[video-browser playlist="677959" suggest=""]
Produkcje Marvela słyną jednak nie tylko z widowiskowych efektów i scen walk. W pamięć zapadają zwykle również bohaterowie, tak pierwszo-, jak i drugoplanowi. Charlie Cox w roli głównej to strzał w dziesiątkę. Aktor miał niełatwe zadanie, wcielając się w osobę niewidomą, która jednocześnie musi poruszać się sprawniej niż człowiek widzący. Ponadto bardzo dobrze zaiskrzyła chemia pomiędzy nim a granym przez Eldena Hensona Foggym Nelsonem. Foggy jest wesoły i optymistyczny, doskonale kontrastuje z bardzo poważnym tonem serialu i mrocznym otoczeniem. Dla odmiany powagi dodaje dziennikarz Ben Urich, w którego wciela się Vondie Curtis-Hall. Ben to już starszy i bardzo doświadczony reporter, któremu udało się wywlec na światło dziennie niejedną tajemnicę światka przestępczego. Kobiece postacie równie dobrze wpasowują się w mroczne realia Hell’s Kitchen. Grana przez Deborah Ann Woll Karen Page jest przestraszona i kompletnie zagubiona w sieci spisków i konspiracji, natomiast pielęgniarka Claire (w tej roli Rosario Dawson) twardo stąpa po ziemi i bez problemu odnajduje się w mroku miasta. Na szczególną uwagę zasługuje tu Scott Glenn, grający postać Sticka, mistrza głównego bohatera. Stick to bardzo nieprzyjemny i surowy mentor, dbający wyłącznie o swoją tajemniczą misję i widzący w młodym Matcie jedynie żołnierza. Glenn doskonale pokazał nam właśnie takiego Sticka, a odcinek, w którym się pojawił, był jednym z najciekawszych w serii.
Nie zapomnijmy też o złoczyńcach, jednak tu warto zwrócić uwagę na nie najlepszą historię Marvela w tej kwestii. Poza granym przez Toma Hiddlestone’a Lokim trudno przypomnieć sobie naprawdę wyrazistego złoczyńcę z Kinowego Uniwersum Marvela. Zapowiedzi filmu "Avengers: Age of Ultron" pozwalają mieć nadzieję, że do tego wąskiego grona dołączy także Ultron kreowany przez Jamesa Spadera. Po obejrzeniu "Daredevil" możemy jednak z całą pewnością umieścić tam także Willsona Fiska (granego przez Vincenta D'Onofrio). Fisk to bohater niezwykle złożony - pomimo jego oczywistego okrucieństwa, podobnie jak w przypadku Lokiego, wielokrotnie czujemy do niego sympatię. Rozwój Fiska był oczywiście możliwy dzięki trzynastogodzinnemu seansowi; w przypadku dwugodzinnych filmów fabuła skupia się raczej na herosie niż na złoczyńcy. Niemniej jednak dostaliśmy kolejnego pełnoprawnego złoczyńcę, którego motywy rozumiemy, a kilkukrotnie możemy mu wręcz kibicować. D’Onofrio nie tworzy jednak Fiska samotnie. Jego charakter i motywacje poznajemy głównie dzięki relacjom z innymi bohaterami, takimi jak jego najlepszy przyjaciel i prawa ręka, Wesley (w tej roli Toby Leonard Moore). Wesley świetnie wprowadza napięcie i podnosi pozycję swego szefa, szczególnie że przez pierwsze kilka odcinków Fisk działa wyłącznie za pośrednictwem swego zastępcy. Na uwagę zasługuje oczywiście także Ayelet Zurer, wcielająca się w postać Vannessy Marianny. Jak już pisałem przy okazji kategorii wiekowej, związek Fiska i Vanessy jest bardzo mocną stroną serialu, a ich uczucie jest pokazane w sposób bardzo dorosły.
Świat "Daredevil" jest bardzo mroczny i nieprzyjemny, jednak - nie licząc radioaktywnie wzmocnionych zmysłów - mocno osadzony w rzeczywistości. Pomimo faktu, że Nowy Jork leży w gruzach po inwazji kosmitów, wydarzenia w serialu są jak najbardziej ludzkie i przyziemne. Potworności i okrucieństwa nie znajdziemy tutaj w magicznych istotach, zdradzieckiej technologii czy najeźdźcach z innej planety. Wszyscy mocno stąpają po ziemi (lub po dachach) i nie ma tu miejsca na moce nadprzyrodzone. Ale czy na pewno? W dużej mierze za pomocą postaci Sticka poznajemy odległy obraz mistycyzmu. W tej na pozór ludzkiej historii delikatnie wyczuwamy jakieś drugie dno, jednak za każdym razem, kiedy moglibyśmy dowiedzieć się więcej, fabuła rzuca nas w wir wydarzeń zupełnie przyziemnych. Tworzy to niesamowity klimat tajemnicy i zostawia widza z pytaniem, czy pod pozornie ludzkimi wydarzeniami nie dzieje się coś jeszcze. Czy na nasz świat gdzieś z bardzo odległego miejsca nie wpływają inne, nadnaturalne siły? Może być to też świetne wprowadzenie do dwóch Marvelowskich przedstawicieli mistycyzmu: na dużym ekranie - Dr. Strange, a na platformie Netflix - Iron Fist.
[video-browser playlist="677958" suggest=""]
Twórcy serialu czerpią garściami z komiksowych przygód Daredevila. Największy wpływ na serial ma zdecydowanie historia z 1993 roku „The Man Without Fear” autorstwa legendy komiksu, Franka Millera. Niektóre sceny w serialu są dosłownie przeniesione z kart komiksu, a znający pozycję fani uśmiechną się wielokrotnie, na przykład kiedy Foggy wspomina miłość Matta z czasów studenckich. Odniesień do komiksów oczywiście nie brakuje i można się ich doszukiwać tak w pojedynczych zdaniach, jak i całych scenach czy kostiumach. Tutaj jednak pojawia się pierwszy zgrzyt, czyli ostateczny kostium głównego bohatera. Twórcy serialu zrobili prawdopodobnie wszystko, co tylko mogli, aby czerwone przebranie z charakterystycznymi różkami przenieść na ekran. Wyszło w miarę przyzwoicie, jednak w oczach osoby niezaznajomionej z superbohaterami i ich przebraniami kostium może wyglądać trochę głupkowato. Tak jak napisałem, nie jest to w żadnym wypadku wina serialowych projektantów. Komiksowe przebranie Daredevila niestety należy do tych, które na kartach powieści graficznej wyglądają dobrze, czasem wręcz przerażająco, ale niekoniecznie dają się przenieść na ekran. Kostium jednak, jak w przypadku każdego filmowego bohatera, może ewoluować i kto wie, czy w kolejnym sezonie lub serii "The Defenders " twórcy nie wpadną na pomysł, jak zrewolucjonizować przebranie Daredevila.
Pisząc o zgrzytach, można jeszcze lekko przyczepić się do uśmiercenia jednego z ważniejszych bohaterów. Było to jak najbardziej uzasadnione scenariuszem i wiarygodne, jednak postać ta miała ogromny potencjał i w komiksach odgrywała znaczną rolę w wielu historiach. Jest to być może trochę zmarnowanie postaci i świetnego aktora, ale kto wie, jakie plany twórcy mają na przyszłość.
Czytaj również: „Daredevil” 01×01 – odniesienia do komiksów
"Daredevil" to produkcja wybijająca się ponad standardy seriali - nie tylko w tematyce superbohaterów, ale ogólnie akcji. Marvel po raz kolejny pokazuje geniusz w doborze aktorów i sprawnym prowadzeniu fabuły, wplatając elementy humoru nawet w tak poważnej produkcji. Cały sezon, jak niewiele innych seriali, przypomina bardziej produkcję filmową niż telewizyjną i w pewien sposób obnaża sztuczność oraz niedopracowania konkurencji. Jeśli Marvel tak dobrze poradził sobie z superbohaterem na małym ekranie, jednocześnie podnosząc kategorię wiekową w stosunku do kina, to pozostaje nam tylko czekać z niecierpliwością na kolejne serie, takie jak "A.K.A. Jessica Jones", "Luke Cage", "Iron Fist" i "The Defenders". Jeśli "Daredevil" odniesie zasłużony sukces, to kto wie, czy nie otworzy furtki dla mroczniejszych i bardziej brutalnych bohaterów - z Punisherem na czele.
Poznaj recenzenta
Oskar RogowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat