Dogman – recenzja filmu
Dogman to pierwszorzędne studium ludzkiej psychiki, w której zło nieustannie chce pożerać pokazywane na zewnątrz dobro. Są tu ludzie, są też psy. Największym pytaniem postawionym przez reżysera Matteo Garrone jest jednak to, czy różnica pomiędzy nami faktycznie jest aż tak widoczna?
Dogman to pierwszorzędne studium ludzkiej psychiki, w której zło nieustannie chce pożerać pokazywane na zewnątrz dobro. Są tu ludzie, są też psy. Największym pytaniem postawionym przez reżysera Matteo Garrone jest jednak to, czy różnica pomiędzy nami faktycznie jest aż tak widoczna?
W swoich filmach Matteo Garrone próbuje nieustannie przypominać widzowi o cienkiej granicy oddzielającej realizm od świata przepełnionego fantasmagorycznymi pejzażami, przy czym ta druga perspektywa pozwala mu raczej kreślić unikalne we współczesnym kinie pocztówki znad krawędzi wciąż majaczącego ludzkiego umysłu. Włoski reżyser ma w sobie coś z pierwszorzędnego wyrobnika, który - gdy tylko wymaga tego sytuacja - staje się wizjonerem najwyższej próby. Baśń i otaczająca nas rzeczywistość wchodzą w jego filmach w osobliwy dialog, prowadząc nas w stronę wiwisekcji obecnego w naturze człowieka zła i szaleństwa. Garrone zmienia optykę z wprawnością godną włoskich neorealistów: w Gomorra rozkłada na czynniki pierwsze kondycję neapolitańskiej mafii, w Reality bada zakrzywiony obraz rzeczywistości, jaki przedstawia nam telewizja, by w Il racconto dei racconti - Tale of Tales uciec w konwencję fantasy i zaproponować autorską odtrutkę na wszystkie bolączki gatunku, któremu tempo i ramy próbuje nadać Hollywood. Jego Dogman to kolejny biegun tej samej opowieści - mamy tu do czynienia z kroniką postępującego zezwierzęcenia, rozpisaną w dodatku pod dyktando szaleństwa pożerającego ludzką psyche. Człowiek pogryzie psa, lecz doprawdy trudno rozstrzygnąć, do której z tych kategorii protagoniście będzie bliżej.
Gdzieś w zapomnianym przez świat włoskim miasteczku Marcello (Marcello Fonte) zajmuje się strzyżeniem psów. Psi fryzjer cieszy się dużym poważaniem wśród członków lokalnej społeczności, nawet pomimo tego, że swoją dobroduszność i serdeczność przeplata handlem kokainą. Wszyscy się tu znają, a sama lokacja ma kolosalne znaczenie dla sposobu prowadzenia narracji. Widz usłyszy szum morskich fal, śpiew ptaków, zobaczy niemalże bajkowe w swoim wydźwięku pagórki porośnięte bujną roślinnością. Garrone z każdą kolejną minutą seansu uświadamia nas jednak przewrotnie, że wcale nie jesteśmy u wrót Raju, lecz właśnie zeszliśmy do bramy Piekła - idylla i sielankowe życie to tylko iluzja, pretekst do ukazania hermetycznej grupy okolicznych prominentów. Robi się ciasno i duszno, jak w klatce czy próbówce, w której reżyser chce zderzać analizowanych przez siebie bohaterów. Miasteczko toczy bowiem choroba w postaci Simone (Edoardo Pesce), lokalnego rzezimieszka, którego podlane zezwierzęceniem zachowanie staje się katalizatorem dla widocznej już na horyzoncie lawiny wydarzeń. Oprych rozbije głową automat do gier, skatuje odmawiających mu towaru imigrantów, zaplanuje rabunek, który uderzy w całą społeczność. Prowadzi go instynkt, przywodzący nieco na myśl ten, który tak doskonale sportretował Robert De Niro we Raging Bull. Powstają plany powstrzymania bandyty, jednak wspierający się nawzajem mieszkańcy cierpią na tę samą przypadłość: brak asertywności, nakreślony tu przez Garrone w taki sposób, że widz nie może przejść obok niego obojętnie, oskarżając bohaterów, z Marcello na czele, o tchórzostwo podlane w dodatku idiotyzmem. Sęk w tym, że ten zabieg to świadomie zaplanowana przez reżysera sztuczka - filmowiec chce bowiem sprawdzić, ile w ludziach z bestii, a ile z wciąż czekających na pogłaskanie kanapowców.
Jest coś niewypowiedzianie przejmującego w otwierającej film scenie, w której Marcello myje i suszy potężnego psa, na każdą próbę kontaktu z nim reagującego furią. To spotkanie potwora i chcącego go ujarzmić słodkimi słowami przeraźliwie chudego człowieka ustawia fundamenty pod dalszy ciąg wydarzeń. Protagonista będzie tu bowiem psy nie tyle upiększał, co po prostu je zaklinał - a to za sprawą nożyczek, pilnika i grzebienia, a to przy pomocy magicznych formuł, jak wtedy, gdy ratuje bezbronnego zwierzaka pozostawionego przez złodziejów w zamrażarce. Garrone interesuje przede wszystkim sposób, w jaki Marcello, typowy samiec gamma, podąża za osobnikami alfa, dając się porwać w bezdenną otchłań mroku Simone. Gdzieś spomiędzy klatek i szczekania przebijają ostatnie podrygi człowieczeństwa: piłkarskie mecze z okolicznymi mieszkańcami czy relacja głównego bohatera z córką. Jest tu miejsce na marzenie o wielkiej wyprawie z nurkowaniem w tle, jednak doskonale wiemy, że Marcello to postać komiczna w swoim tragizmie. Chcąc usadowić się po jasnej stronie mocy, coraz mocniej zagłębia się w jej ciemny wariant. Jest naiwny, jakby jego psyche nieustannie szwankowała. U Garrone to postępujące kalectwo ducha przybiera niemalże cyrkową formę: i ludzie, i psy wykonują swoje sztuczki, sugestywnie pokazując, gdzie znajduje się ich miejsce w stadzie. Pudle zaprezentują nienaganną fryzurę, wyraźnie znudzone dogi popatrzą w okno, a z pysków amstaffów będzie skapywać krew. Jest tu jej coraz więcej - spada z twarzy ogrodowych krasnali czy zdobi twarz postrzelonego Simone, którego po policzkach zdzieli jeszcze rozwścieczona matka. Reżyser nawet w tej scenie chce proponować negatywy powszechnie przyjętych stereotypów: bandyta tuląc rodzicielkę nakaże Marcello zbieranie rozrzuconej na podłodze kokainy. Sęk w tym, że miejsca na śmiech jest tu coraz mniej, więcej zaś na warknięcia i rzucanie się sobie do gardeł.
Najważniejszym motywem w Dogman jest przemiana, jaką przejdzie protagonista. Choć jej finału możemy się domyślić, reżyser bardziej niż na skutkach skupia się na środkach służących osiągnięciu celów. Wychodzi mu to z wielką gracją, czemu pomaga nade wszystko cała sieć przewrotnych i zwodniczych zabiegów narracyjnych. Rozwiązania wydają się oczywiste, ale z niejasnych przyczyn nigdy nie chcą nadejść. Problem polega bowiem na tym, że Marcello znajduje się w sytuacji niemożliwej - każdy wybór będzie miał tragiczne reperkusje. Na początku jest więc ufny do granic przesady, by z czasem odkrywać wewnętrzną bestię. Tym razem to psy staną się niemymi obserwatorami kroniki upadku człowieka, nawet jeśli od początku seansu czujemy, że lokalna społeczność to wypisz wymaluj stado zwierząt. Wodzi nimi agresja, napędzają zbiorowe emocje, są czy raczej byli lojalni w stosunku do siebie. Dzięki takiemu destylatowi Garrone pokazuje, że bohaterowie żyją w stanie moralnego zawieszenia, a sumienie to w tym mikroświecie towar deficytowy. Ulatniają się gdzieś niepostrzeżenie kategorie etyczne, a kierowanie się racjonalnością nie ma większego sensu. Co nas różni od zamkniętych w klatkach psów? Czego możemy się od siebie nawzajem nauczyć? Na te pytania Garrone odpowiedzieć nie chce; nie ma zamiaru przyjmować pozy mędrca czy moralisty. Bliżej mu do wytrawnego diagnosty, który z wielką precyzją bada sieć międzyludzkich relacji pod własnym mikroskopem.
Wielkim atutem filmu są znakomite kreacje. Nagrodzony na Festiwalu w Cannes Fonte jest w roli Marcello wybitny, w pełni oddając całe spektrum wewnętrznych przeżyć swojego bohatera i targających nim emocji. Gdy trzeba, jego ujmujący uśmiech podbije nasze serca, by zaraz później znakomicie portretować balansowanie na styku bezinteresownej miłości i strachu. W dodatku Fonte raz po raz bombarduje widza swoim hipnotycznym spojrzeniem, przy czym z biegiem czasu coraz mniej w nim serdeczności, więcej zaś przejmującej pustki. Wtóruje mu charyzmatyczny Pesce (trzeba odnotować zaskakującą fizyczną przemianę, jaką przeszedł aktor), którego Simone jest nieustannie wycofany, a na pierwszy plan opowieści popychają go jedynie tańczące w nim bez żadnego ładu i składu instynkty. Jest w nim coś i dziecinnego, i okrutnie pierwotnego zarazem. Warto też zwrócić uwagę na kreację córki Marcello, w której rolę wcieliła się Alida Baldari Calabria. Swoją postać młoda aktorka sportretowała w sposób tak dosadny, że będziemy ją brać za bodajże najdojrzalszą przedstawicielkę lokalnej społeczności. Widać to najlepiej w scenie, w której córka instruuje ojca w kwestii fryzury pudla - ten bezwiednie podąża za jej poleceniami.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze kapitalna warstwa wizualna, świetnie dopełniająca się ze scenografią. Oba aspekty mają wybudzić w widzu poczucie zanurzenia się w hermetycznym i nieco przygnębiającym świecie. Jest tu szaro, brudno, z każdą kolejną minutą widzimy coraz więcej odrapanych budynków. Człowieka w tym miejscu nie było od dawna.
Dogman, choć osadzony w konkretnych realiach geograficznych i czasowych, okazuje się koniec końców historią aż do bólu uniwersalną. To osobliwa wariacja na temat walki dobra ze złem w człowieku i pierwszorzędna wiwisekcja tanga obu sfer w naszej naturze. Wszyscy chodzą tu sfrustrowani, choć przecież lada moment ta agresja udzieli się i nam, widzom. Pętla się zaciska, matnia przytłacza coraz mocniej. Garrone pokazuje nam świat, w którym nie ma już miejsca na męstwo czy heroiczne czyny. Nawet jeśli jakieś działanie w końcu zostanie podjęte, to jest ono produktem ubocznym przebywania w oparach szaleństwa. Krzyki dawnych przyjaciół okażą się iluzją - widzów brakuje, a świadkiem dopełnienia się metamorfozy protagonisty okaże się wyłącznie plac zabaw dla dzieci. Ostatnia cyrkowa sztuczka psa, którego możemy w sobie nosić my wszyscy.
Źródło: Zdjęcie główne: 01 Distibution
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat