Doktor Dolittle - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 17 stycznia 2020Doktor Dolittle to obraz, którym Robert Downey Jr. miał udowodnić, że jego nazwisko potrafi przyciągnąć przed ekrany kinowe naprawdę szeroką widownię. Czy odniósł na tym polu sukces? Jak film prezentuje się pod względem artystycznym? Zapraszam do recenzji.
Doktor Dolittle to obraz, którym Robert Downey Jr. miał udowodnić, że jego nazwisko potrafi przyciągnąć przed ekrany kinowe naprawdę szeroką widownię. Czy odniósł na tym polu sukces? Jak film prezentuje się pod względem artystycznym? Zapraszam do recenzji.
Doktor Dolittle to historia lekarza umiejącego komunikować się ze zwierzętami. Znana chyba każdemu postać gościła na ekranach kin i telewizorów już wielokrotnie, a jego nowe wcielenie nawiązuje bezpośrednio do literackiego pierwowzoru autorstwa Hugh Loftinga pod tytułem Podróże Doktora Dolittle. Akcja obrazu toczy się w wiktoriańskiej Anglii. Siedem lat po śmierci żony tytułowy uczony rozpoczyna kolejną przygodę. Wraz ze swoimi zwierzęcymi przyjaciółmi i nowo poznanym młodym asystentem próbuje znaleźć lekarstwo na tajemniczą przypadłość królowej Anglii. Tak mniej więcej prezentuje się fabuła filmu. Bohaterowie poruszają się od punktu A do punktu B, aż osiągają cel i wracają szczęśliwie do domu. Mamy tu więc do czynienia z opowieścią prostą aż do bólu. Momentami wręcz łopatologiczną, ale nie pozbawioną pewnego uroku. Uroku, który jest zauważalny, jeśli do seansu filmu podejdziemy w odpowiedni sposób.
Doktor Dolittle to film stricte familijny, z dużym naciskiem na najmłodszą widownię. Trudno powiedzieć, czy takie było zamierzenie wytwórni, gdy przystępowała do realizacji produkcji, ale scenariusz jest napisany w taki sposób, żeby nie stanowił wyzwania nawet dla siedmiolatków. Tu i ówdzie pojawiają się pewne zawiłości, ale szybko znikają pod naporem gagów z udziałem zwierząt. Film jest pozbawiony jakiegokolwiek kontekstu historycznego. Żadna z postaci nie zostaje odpowiednio zarysowana charakterologicznie, twórcy nie bawią się w budowanie złożonych struktur fabularnych. Obraz nie ma nawet większego przesłania, oprócz trywializmów typu przyjaźń jest dobra czy trzeba być odważnym. W filmie liczy się przede wszystkim akcja, która jest tu i teraz. To eskapizm w najczystszej formie, nakierowany w dużej mierze na spełnianie dziecięcych marzeń o przyjaźni ze zwierzętami.
Zwierzaki znajdują się oczywiście na pierwszym planie. Początkowe minuty w ciekawy sposób zapoznają nas z czworonogami. Widać, że reżyser Stephen Gaghan miał kilka ciekawych pomysłów, które niestety nie do końca wybrzmiały właściwie, a w dalszej części filmu całkowicie wyblakły. Pierwsza połowa obrazu może się podobać, ponieważ wizja twórcy mimo wszystko jest dość oryginalna. Sposób porozumiewania się doktora ze swoimi podopiecznymi, rajd na strusiu czy galop na żyrafie wypadają całkiem zabawnie. Niestety, gdy bohaterowie wsiadają na statek i wyruszają w podróż, całość przemienia się w zbiór powtarzalnych żartów i mało wyszukanych fabularnych wolt. Osobliwa estetyka ustępuje miejsca odgrzewanym kotletom, które na dodatek przyrządzono w niezbyt umiejętny sposób. Wynikiem tego, film traci swój urok, choć dzieci będą raczej bez szans w konfrontacji z dokazującymi zwierzakami.
Doktor Dolittle to obraz cierpiący na multum problemów, nie tylko w warstwie fabularnej. Zmontowano go w dość niedbały sposób. Dziwne zbliżenia twarzy postaci nie mają żadnego odniesienia w historii. Niektóre ujęcia ucinane są tak szybko, że trudno zauważyć, o co w danej scenie chodziło. Pierwsza połowa filmu mile łechta oko ciekawymi plenerami i krajobrazami. Później, mimo feerii barw całość traci na wyrazie. Wszystko wygląda mniej więcej tak samo. Co gorsza, akcja pędzi na złamanie karku, a bohaterowie nie mają zupełnie czasu na rozmowy, o jakiejś głębszej refleksji nawet nie mówiąc. Dialogi to przede wszystkim rozmowy zwierzaków, bo sam doktor mówi niewiele. Jak to zazwyczaj bywa w podobnych obrazach, także i tutaj scenarzyści starają się puścić oko do starszego widza. Niestety, wychodzi im raczej tik nerwowy, bo ze świeczką szukać czegoś naprawdę śmiesznego. Żarty więc są zbyt skomplikowane dla najmłodszych widzów i za głupie dla starszych. Powyższe nie jest jednak domeną tylko Doktora Dolittle. Co druga animacja czy familijna produkcja fabularna skomponowana jest w podobny sposób. Doktor nie jest tutaj żadnym wyjątkiem, choć oczywiście nikt nie miałby nic przeciwko, gdyby nas w tym segmencie pozytywnie zaskoczył.
Jak sobie radzi Robert Downey Jr. w głównej roli? Średnio na jeża, być może z tego powodu, że nie ma tu zbyt wiele do zagrania. Prym wiodą zwierzaki, a Doktor, gdy pojawia się na ekranie, zazwyczaj rzuca cięte riposty lub skacze w sam środek jakiejś awanturniczej zawieruchy. Ktoś tutaj wyraźnie chciał stworzyć postać na podobieństwo Jacka Sparrowa, która udźwignęłaby w przyszłości całą franczyzę. Niestety, liczne niedostatki produkcji raczej zamykają temat kolejnych części Doktora Dolittle’a. Jak wiemy, film również nie ma szans na sukces finansowy. Robert Downey Jr. zalicza więc potknięcie. Nie jest niczym The Rock czy Tom Cruise, którzy samym nazwiskiem gwarantują zysk. W tym przypadku nie ma co jednak winić RDJ, a raczej wytwórnię, która w nieodpowiedni sposób podeszła do ryzykownego projektu. Widzowie, którzy w zeszłym roku przerabiali Króla Lwa, Dumbo, Jumanji i jeszcze kilka innych disnejowskich produkcji raczej nie przebierali nogami przed seansem Doktora Dolittle. Ciekawe nazwiska w obsadzie intrygowały, ale widocznie marvelowski potencjał był zbyt mały, żeby obrócić się w miliony monet. Słabe recenzje przelały czarę goryczy, stąd takie, a nie inne prognozy finansowe.
Doktor Dolittle fabularnie prezentuje poziom kreskówkowy. Gdyby film był animacją, z pewnością celniej trafiłby w odpowiedniego widza. Kino familijne bez wyrazu i charakteru, z wieloma problemami zarówno na płaszczyźnie fabularnej, jak i technicznej. Widzowie do 12. roku życia z pewnością będą wniebowzięci, ale przecież tajemnicą poliszynela jest fakt, że dzieci z kina zawsze wychodzą zadowolone – niezależnie czy oglądają Toy Story, czy dziwactwa pokroju Panda i Banda. Doktor Dolittle zauroczy je sympatycznymi zwierzakami i ich interakcjami. Dorosły widz nie ma czego tu szukać, no chyba że pójdzie na seans z napisami. W wersji z dubbingiem nie usłyszymy Ramiego Maleka jako goryla i Johna Ceny w roli misia polarnego. Czy jest to jednak wystarczająca motywacja, żeby spędzić wieczór z Doktorem Dolittle? Można mieć wątpliwości.
Źródło: zdjęcie główne: materiały promocyjne
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat