Doktor Who: sezon 10, odcinek 9 – recenzja
Empress of Mars to odcinek, który zapowiadał się znakomicie ze względu na powrót Lodowych wojowników, lecz efekt końcowy niestety rozczarowuje.
Empress of Mars to odcinek, który zapowiadał się znakomicie ze względu na powrót Lodowych wojowników, lecz efekt końcowy niestety rozczarowuje.
Zaczyna się ciekawie, bowiem Doktor wraz z Bill i Nardolem odwiedza siedzibę NASA. Akurat pracownicy Agencji Kosmicznej są mocno zajęci przelotem sondy kosmicznej koło Marsa, ale traf chce, że akurat zamiast nietkniętej powierzchni Czerwonej Planety wszyscy widzą pochwalny napis na cześć Królowej, ułożony z kamieni. Co jak co, ale żaden komunikat nie miał raczej prawa się tam znaleźć, więc główni bohaterowie Doctor Who mają nowy orzech do zgryzienia. Odwiedzenie Marsa to pestka, gorzej, kiedy TARDIS z nieznanych nikomu powodów odmawia posłuszeństwa i zabiera Nardole’a do Londynu, zostawiając Doktora i Bill sam na sam z Lodowym wojownikiem oraz żołnierzami Jej Królewskiej Mości.
No tak, ale co Anglicy z epoki wiktoriańskiej robią na Marsie? Wszystko wyjaśnione jest dość mętnie i oględnie – ważne, że mają swojego lokalnego Piętaszka, który nalewa herbaty i podaje do stołu. Ot, ucieleśnienie dobroci w postaci dość brzydkiej. Oczywiście Anglicy są dość pazerni, muszą szukać okazji do zarobku gdzie tylko się da, zatem robią co mogą, aby wydębić od marsjańskiej ziemi trochę drogocennego kruszcu – którego oczywiście nie ma. Jest tylko pewna lodowa królowa i jej armia, mająca ochotę na przegnanie intruzów, w imię honoru i zasad. Zaczyna się standardowa rzeź…
Oj, nie spodobał mi się ten odcinek. Robiłam sobie wielkie nadzieje, ponieważ w końcu nadszedł czas na epizod, którego scenariusz napisał drugi twórca serialu Sherlock, czyli Mark Gatiss. Jego odcinki są przeważnie bardzo ciekawe, a przynajmniej mające ciekawy koncept. Tutaj wykorzystano klasycznych kosmicznych bohaterów, czyli Lodowych wojowników znanych jeszcze od czasów klasycznego Doktora, a także ich środowisko naturalne, czyli planetę Mars. Wydawałoby się, że skoro już oglądamy dość niecodzienne zestawienie bohaterów ze światem przedstawionym, czyli wiktoriańskich żołnierzy na jakiejkolwiek planecie poza Ziemią, wrażenie ma być niezapomniane. Owszem, na początku jest równie egzotycznie jak w odcinku, w którym Doktor rozmawiał z Papieżem. Jednak dość szybko wychodzą na jaw dziwne nieścisłości fabularne – jakoś nikt nie dziwi się widokiem Bill – a do tego i fabuła nie porywa.
Oczywiste jest, że odcinek zatytułowany Empress of Mars musi skupić się na tytułowej bohaterce. Władczyni Marsa nie ma oporów przed eliminowaniem Anglików, a sposób, w jaki je lud ich eksterminuje, jest dość… dziwny. Ot, takie sprasowanie w kostkę. Marsjańska cesarzowa liczy się z opinią Bill – w końcu kobieta prędzej zrozumie kobietę, niż stado mężczyzn dookoła, mające ochotę powyrzynać się wzajemnie. Swoją drogą, wyśmiewanie się z Bill, że kobieta jest policjantką, kiedy wystarczy sobie przypomnieć madame Vastrę, gadzią panią detektyw i jej związek z Jenny, czyli także bohaterkę epoki wiktoriańskiej? Myślałam, że Anglików już nic bardziej nie zdziwi.
Właściwie w tym odcinku ciekawszym wątkiem jest to, co dzieje się z Nardolem – dlaczego TARDIS ewakuuje go z Marsa, pozostawiając na nim Doktora i Bill? Błękitna budka nie ma na myśli chyba wypuszczenia Missy z jej więzienia, co też dokładnie się stało, a czego oczekiwali wszyscy widzowie. Samo pojawienie się jej na krótką chwilę wystarcza, aby docenić tę rewelacyjną postać. No i nie wolno zapomnieć o tchórzliwym pułkowniku, który koniecznie chce umrzeć, ale za swoją odwagę czy raczej akt desperacji zostaje poddanym innej królowej – Wiktoria straciła wcale nie takiego złego żołnierza. Scena naprawdę dobra, o ile nie najlepsza w tym odcinku.
Epizod Empress of Mars napakowany jest aluzjami – nie tylko Lodowi wojownicy znów powrócili. Widzowie mają okazję ponownie zobaczyć też innego kosmitę, a mianowicie Alpha Centauri, obcego, który także pojawił się w serialu za czasów poprzedniego Doktora, a mianowicie Trzeciego. Ponownie też pada nazwa Federacji Galaktycznej, organizacji zrzeszającej wiele planet, a mającej na celu utrzymanie pokoju. Markowi Gatissowi zachciało się trochę powspominać, co nie oznacza, że jednak sam epizod wciąga – niestety jest mało ekscytująco, zwłaszcza po zeszłotygodniowej odsłonie Doctor Who. Tym razem nie dowiadujemy się niczego nowego o głównych bohaterach, którzy zostają odrobinę zepchnięci w cień Anglików i Lodowych wojowników. Oby za tydzień było lepiej.
Źródło: zdjęcie główne: BBC
Poznaj recenzenta
Karolina SzenderaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat