Fear the Walking Dead - sezon 6, odcinek 11 - recenzja
Data premiery w Polsce: 9 maja 2016W nowym odcinku Fear the Walking Dead widzowie poznali w końcu grupę złoczyńców, która dawała o sobie znać od początku 6. sezonu. Twórcy wykazali się pomysłowością, bo jest ona bardzo oryginalna i budzi niepokój, a bohaterowie trafili prosto do ich kryjówki. Oceniam.
W nowym odcinku Fear the Walking Dead widzowie poznali w końcu grupę złoczyńców, która dawała o sobie znać od początku 6. sezonu. Twórcy wykazali się pomysłowością, bo jest ona bardzo oryginalna i budzi niepokój, a bohaterowie trafili prosto do ich kryjówki. Oceniam.
Fear the Walking Dead w sezonie 6B bardzo szybko przechodzi do konkretnych wydarzeń. Zamiast nakręcać atmosferę, że złoczyńcy od napisów o końcu i początku to wciąż odległe zagrożenie, twórcy po prostu wrzucili ich w sam środek kryjówki tej tajemniczej grupy. I bardzo dobrze, ponieważ od początku serii widzieliśmy kilka razy, na co stać tych ludzi – mowa tu na przykład o ataku na Tank Town (rafinerię) lub rozprzestrzenieniu dżumy w wieżowcu. Nie było potrzeby dodatkowego budowania historii, a poza tym poprzedni odcinek miał formę przejściowego, aby złapać oddech przed konfrontacją z nową społecznością. Zaprezentowano już na samym wstępie, jak żyją pod ziemią, co zrobiło spore wrażenie. Początek epizodu był intrygujący, włącznie z kolejnym świetnym intro.
Nowi złoczyńcy to grupa ludzi, która tworzy pewnego rodzaju kult z własną filozofią, wizją przyszłości świata oraz celem, który polega na eliminacji osób na zewnątrz. Mieszkańcy podziemia mają wyprane mózgi przez Teddy’ego, który ich zmanipulował, i ślepo wierzą w swoją misję. Są samowystarczalni, bo warzywa uprawiają, nawożąc je… zainfekowanymi. Widok ich mielenia na pokarm dla kur nie należał do przyjemnych.
Z jednej strony może nieco bawić to, że grupa nazywa zombie zaprzeszłymi, dostrzegają coś w "roślinnym" zarażonym, a ich lider nazywa się Teddy. Ale z drugiej strony z tą swoją fanatyczną wiarą i zabijaniem ludzi na rozkaz sprawiają, że są niezwykle niebezpieczni i upiorni. Co najważniejsze, są też oryginalni na skalę całego uniwersum The Walking Dead. Twórcy wykazali się fantazją i pomysłowością, wymyślając taką przerażającą grupę. Poza tym należy pochwalić casting. Nick Stahl jako Riley to dobry wybór - sprawia, że jego postać z jednej strony budzi sympatię, z drugiej nieufność ze względu na jego oddanie sprawie. I oczywiście John Glover jako brodaty Teddy jest przekonującym guru, który nie brzmi jak szaleniec, tylko rozsądny człowiek, ale jednocześnie ma złowieszczy błysk w oku doskonałego manipulatora.
Poza przedstawieniem nowej grupy złoczyńców głównym wątkiem fabuły było pojednanie się braci – Wesa i Dereka. Ich historia była przewidywalna i schematyczna. Najpierw oglądaliśmy radość ze spotkania, a potem przekonaliśmy się, że brat całkowicie wsiąknął w tę społeczność. Przesadzono z naiwnością Wesa, bo na tle czujnych i sceptycznych bohaterów – Alicii, Al i Luciany – oraz całej tej zwariowanej sytuacji nie prezentował się poważnie. Colby Hollman i Chinaza Uche, którzy wcielali się w Wesa i Dereka, stworzyli zgrany duet, a ich wspólne sceny były bardzo naturalne. Gdy jednak przyszedł czas na trochę bardziej emocjonalne momenty, niestety zabrakło aktorskich umiejętności. Ich walka nie pasjonowała, a śmierć Dereka nie wzruszała. Powodem może być też to, że cały wątek, choć został przyzwoicie napisany przez scenarzystów, rozwijał się błyskawicznie. Ten pośpiech nie dał im szansy, aby wyciągnąć z tego wydarzenia więcej emocji.
Z kolei sceny w pomieszczeniu z zabalsamowanymi zarażonymi mogły powodować ciarki na plecach. Althea znalazła jednego z żołnierzy Armii Republiki Obywatelskiej, który nie okazał się Isabelle. Ten moment trzymał szczególnie w napięciu, bo bohaterowie byli ścigani przez grupę złoczyńców. Poza tym w tym odcinku Al i Wes znaleźli mapy z oznaczeniami Republiki, co też jest pewnego rodzaju formą rozszerzania tego uniwersum. To budzi ciekawość.
Odcinek zakończył się dramatyczną walką Alicii o życie, w której pokazała sporo umiejętności w bezpośrednim pojedynku z napastliwym przeciwnikiem. I było to starcie bardziej efektowne niż to między Wesem i Derekiem. Natomiast najbardziej interesowała jej konfrontacja z Teddym, który próbował na niej swoich umysłowych gierek. Trudno się nie zgodzić, że dziewczyna postąpiła podobnie jak jej matka, poświęcając się dla grupy. Złowieszczo zabrzmiało to, że guru od lat czekał na kogoś takiego jak ona. To może oznaczać, że Alicia wpadła w wielkie kłopoty, dzięki czemu jej losy widzowie będą śledzić z najwyższą uwagą i zaangażowaniem.
Jedenasty odcinek Fear the Walking Dead był bardzo klimatyczny i mroczny. Przyczyniła się do tego klaustrofobiczna atmosfera i otaczające ciemności – bohaterowie znajdowali się w podziemiach. Emocji nie brakowało, choć nie były one na najwyższym poziomie. Grupa Teddy’ego też intrygowała, podobnie jak sam lider. Trafny casting, a także pomysł na tę społeczność dodaje świeżości serialowi, bo nie powtarza wcześniejszych pomysłów. Dzięki temu, że historia się tak ciekawie rozwija, Fear the Walking Dead podtrzymuje dobrą passę udanych odcinków szóstego sezonu. Kolejne epizody zapowiadają się pasjonująco!
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1969, kończy 55 lat