Flash: sezon 7, odcinek 4 - recenzja
Jeśli w poprzednim odcinku Flasha kończącym wątek Evy mieliście ciarki żenady związane z emocjonalną sferą związaną z naszymi bohaterami, to teraz nie było lepiej, choć jest światełko w tunelu.
Jeśli w poprzednim odcinku Flasha kończącym wątek Evy mieliście ciarki żenady związane z emocjonalną sferą związaną z naszymi bohaterami, to teraz nie było lepiej, choć jest światełko w tunelu.
Poprzedni epizod Flasha był mocno przeładowany kwestią związaną z emocjami. Dość powiedzieć, że twórcy postanowili akcję zamienić na small talk, dzięki któremu po raz kolejny uratowali nie tylko Central City, ale prawdopodobnie i cały świat. A kto wie, czy i nie wszechświat. I jeśli ktoś myślał, że na tym się wszystko zakończy, to zwyczajnie grubo się pomylił. Echa poprzednich wydarzeń cały czas wybrzmiewają w Central City. Społeczność niejednokrotnie przecież żyjąca na granicy zagłady z powodu jakiegoś szaleńca musi radzić sobie z kolejnymi traumami powstałymi po wydarzeniach związanych z Evą McCulloch. Wspólne odbudowywanie miasta czy spotkania grup wsparcia ludzi, którzy trafili do lustrzanego świata, to niektóre sposoby radzenia sobie z ostatnimi wydarzeniami. Naturalnie mieszkańcy bezpieczeństwo mogą poczuć dzięki Flashowi, który posypał głowę popiołem i dał wyraźny sygnał, że spartolił robotę, ale już więcej do takiej sytuacji nie dopuści. Barry do tego – bez wcześniejszych mocnych podkładów fabularnych, również musi sobie poradzić z traumą, do jakiej doprowadziły działania Evy. Wyglądało to dość karykaturalnie, by nie powiedzieć śmiesznie i zamiast jakiegoś współczucia rodziło raczej ciarki zażenowania. Sam wątek grup wsparcia dla ludzi, którzy w większości przypadków przebywali w lustrzanym świecie naprawdę krótko, jest średnio trafionym pomysłem, co uwypukla jedna ze scen, kiedy Iris staje przed taką grupą ludzi i mówi wprost, że spędziła tam „urocze” trzy miesiące. Stąd też wątek społecznej traumy budowany od samego początku odcinka, dostał nagle obuchem w łeb i raczej nie powinniśmy już nigdy do niego wracać.
W tym momencie warto zatrzymać się na chwilę właśnie przy Iris. Ten serial przyzwyczaił nas do różnych dram, które tak naprawdę mało obchodzą widza. Te w wykonaniu Iris zawsze trąciły myszką i trzeba przyznać jedno – gdyby scenarzyści mieli więcej polotu i odwagi, wszystkie błędy związane z rysem psychologicznym tej postaci mogliby naprawić, dobrze prowadząc jej wątek życia po Mirror world. Narzędzia do tego mieli, podstawy również, ale tradycyjnie z tego nie skorzystali i poprowadzili cały wątek mocno po łebkach. Trochę szkoda, ale to w jakimś stopniu pokazuje, że tak jak w poprzednich sezonach, tak i w tym, liczenie na dobre, wciągające wątki jest jak liczenie na zwycięstwo reprezentacji Polski w meczu z Anglią.
Emocjonalny small talk miał też inne zastosowanie w tym odcinku. Do miasta po raz kolejny wraca (o ile można tak to określić) z przyszłości Abra Kadabra. Szybka retrospekcja z nim związana przypomina nam, że sposobem na tego przeciwnika Team Flash jest... dobra gadka, taka prosto z serca. I kiedy wszystko inne zawodzi (czytaj Barry jako najszybszy człowiek w tym wszechświecie), udaje się go „pokonać” kolejną ckliwą rozmową i finalnym uściśnięciem dłoni. Niebezpieczeństwo zażegnane, Central City uratowane i... dostajemy światełko, takie dość mocne, ponieważ nagle w tej scenie pojawia się zaskakująca postać – taka ichniejsza wersja Hulka, która szybko rozprawia się z Abrą Kadabrą, a i z Flashem nie ma większych problemów. To postać, o której na razie niewiele wiadomo poza tym, że absorbuje wszelką energię, jaka w nią trafia (jak piorun Flasha czy kulę antymaterii). Teorie, które można znaleźć w sieci, mówią, że to postać, która powstała w wyniku uderzeń kolorowych piorunów, jakie widzieliśmy na początku odcinka. O tym, czy tak faktycznie jest, przekonamy się pewnie niebawem.
Całkiem zabawnym akcentem była ostatnia scena, w której pojawiły się dwie Caitlin, znaczy się Killer Frost i Caitlin, które jakimś cudem się od siebie oddzieliły. Jakie to zrodzi konsekwencje, przekonamy się pewnie również niebawem.
Czwarty epizod siódmego już sezonu w wielu momentach nie zachwyca i jak wspomniałem na wstępie – znów wywołuje ciarki żenady. Były też momenty, które dają nadzieję na coraz lepszą historię. Należy do tego jednak podchodzić z dużą rezerwą, ponieważ twórcy cały czas udowadniają, że nawet jeśli coś dobrze się zapowiada, to w pewnym momencie to... zepsują, by delikatnie rzecz ująć. Ale o tym przekonamy się – a jakże! Niebawem.
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat