Follemente. W tym szaleństwie jest metoda - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 4 lipca 2025A gdyby tak połączyć aktorską wersję Było sobie życie z niezwykle kameralną i miejscami naprawdę zabawną komedią romantyczną, poradnikiem dla randkowiczów i odrobiną grupowej awantury? Czy w takim szaleństwie rzeczywiście jest metoda?
A gdyby tak połączyć aktorską wersję Było sobie życie z niezwykle kameralną i miejscami naprawdę zabawną komedią romantyczną, poradnikiem dla randkowiczów i odrobiną grupowej awantury? Czy w takim szaleństwie rzeczywiście jest metoda?

Film Follemente. W tym szaleństwie jest metoda (od twórcy hitu sprzed lat – Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie) zaczyna się bardzo oryginalnie. Czterech mężczyzn siedzi w zapyziałym mieszkaniu i zastanawia się, jakie prezerwatywy wziąć ze sobą na randkę w domu nowo poznanej kobiety. Bardzo szybko okazuje się, że mamy do czynienia z pewnym kinowym eksperymentem. Eksperymentem tyleż samo brawurowym, co ryzykownym. Otóż ci faceci to mieszkańcy głowy głównego bohatera – każdy z nich odpowiedzialny jest za inne emocje. Po chwili poznajemy też cztery kobiety „zamieszkujące” głowę singielki przyjmującej w swoim mieszkaniu niepewnego siebie adoratora.
Rozpoczyna się błyskotliwa, wielopoziomowa historia o tym, co może dziać się w głowie człowieka w tak ekstremalnej sytuacji, jaką jest randka. Lapsusy słowne wynikające ze zdenerwowania, nerwowe rozmowy o niczym, mętlik i natłok sprzecznych myśli. A to wszystko podlane naprawdę pierwszorzędnym humorem. Efektowny wielowymiarowy ping-pong słowny nie raz i nie dwa wywołuje ogromny uśmiech na twarzy. Idealnie odwzorowano – a raczej spersonifikowano – momenty, kiedy wewnątrz głowy zderzają się ze sobą różne idee. Aktorsko cała ósemka spisuje się wyśmienicie. Wzajemne docinki, oskarżenia, wytykanie infantylności czy zbytniego rozprężenia, nieodpowiedzialne wychodzenie przed szereg – to wszystko dzieje się w dwóch głowach. Jest to niesamowite przeżycie, bo widz nagle zdaje sobie sprawę, że sam przeżywał coś takiego – wewnętrzny głos podpowiadający mu, jak powinien w danym momencie się zachować, i drugi mówiący coś zupełnie innego. Ekranowy eksperyment staje się niezwykle trafną metaforą tego, jak działa ludzki mózg i jak „skomplikowane” procesy w nim zachodzą. Pamiętacie francuski serial Było sobie życie i brodatego profesora odpowiedzialnego za działanie całej reszty organizmu? Tutaj zamiast wielkiego biura z komputerami jest zagracone, tragicznie wyglądające pseudomieszkanie.
Jednak najważniejszym elementem jest chemia między Edoardem Leo i Pilar Fogliati. Nie jest to prosta relacja. Ona często mówi rzeczy, których on nie chce słyszeć, z kolei on totalnie nie potrafi pójść za głosem serca, wycofuje się, kiedy powinien iść do przodu, niby dobrze interpretuje sygnały, ale przeważnie nie robi z tego użytku. Następuje bardzo długie, ale efektowne przyciąganie i odpychanie, ciągła zmiana narracji, a także drugie, trzecie i czwarte szanse na podtrzymanie relacji. Nie znajdziecie w tym filmie nic poza historią zbudowaną dialogami. Podczas seansu złapałem się na tym, że niezbyt interesuje mnie obraz, że zapomniałem się w tym, co mówią do siebie bohaterowie, jak gdyby byli w szczelnie osłoniętej bańce, w której nie ma nic prócz nich.
Na dodatek o tym, jak dobrze napisany jest scenariusz filmu Follemente. W tym szaleństwie jest metoda, świadczy fakt drobnych wtrąceń umieszczonych w idealnych momentach. Główny bohater nie opowiada o tym, jakim jest ojcem, my widzimy to na ekranie. Główna bohaterka nie mówi nam, jaką jest osobą, ale możemy wywnioskować to z jej zachowania. Wszystko jest po coś, nie ma zbędnych scen (przynajmniej do czasu). Chociażby krótka rozmowa o piłce nożnej i efektowny kibolski odpał jednej z kobiet „siedzącej w głowie” czy palenie „rumianku”. Niezwykle płynnie przechodzimy od jednego puzzla do drugiego. A w tle mamy dwie czwórki pociągające za wszystkie sznurki, które starają się zapewnić swoim „żywicielom” to, co dla nich najlepsze, przynajmniej w ich mniemaniu. W krótkim czasie scenariusz porusza wiele, nieraz bardzo intymnych tematów, ale robi to z niezwykłą swadą i lekkością.

Jednak ten film ma pewien drobny minus. A mianowicie trzeci akt, kiedy na jednej scenie pojawia się cała ósemka „operatorów mózgów”. W tym miejscu zaczyna brakować tej słynnej chemii. Pojawia się zbyt wielki chaos, nagle dialogi przestają być aż tak angażujące, ktoś mówi coś tylko dla samego mówienia, niewiele w tym sensu i polotu, niewiele treści. Ulatuje humor, atmosfera robi się jakaś dziwna, zupełnie inna, delikatnie zatęchła. Jakby pokazano (odnoszę wrażenie, że zupełnie niecelowo), że mózgi nie mogą ze sobą rozmawiać, że nie istnieje coś takiego jak ponadpersonalne połączenie. Spotkanie ósemki „mieszkańców głów” jest zupełnie temu filmowi niepotrzebne.
Czy to psuje całkowity odbiór filmu? Absolutnie nie, choć może delikatnie zaważyć na ocenie. Co bardziej marudni uznają, że stracili te dwadzieścia minut, bo film powinien skończyć się wcześniej. Twórcy podjęli próbę i zawalili część podsumowania, by później w króciutkim epilogu pokazać, że to było im potrzebne. Ja jednak wybaczam chwilowy spadek formy. Wyszedłem z kina ukontentowany, z co najmniej kilkoma kwestiami do przemyślenia, ze wspomnieniem niezwykle miło spędzonego czasu. To pozycja głównie dla romantyków i melancholików, ale być może także osoby, które na co dzień nieco mocniej stąpają po ziemi, znajdą w tym seansie coś dla siebie.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1956, kończy 69 lat
ur. 1987, kończy 38 lat
ur. 1976, kończy 49 lat
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1966, kończy 59 lat

