„Forever”: sezon 1, odcinek 1 i 2 – recenzja
Dwa pierwsze odcinki Forever są z jednej strony dziełem pełnym klisz i utartych schematów, z drugiej zaś produkcją sprawnie zrealizowaną, która chowa kilka asów w rękawie. Pozycja niezwykle ciekawa, intrygująca, a jednocześnie na pierwszy rzut oka oklepana. Warto dać jej kredyt zaufania.
Dwa pierwsze odcinki Forever są z jednej strony dziełem pełnym klisz i utartych schematów, z drugiej zaś produkcją sprawnie zrealizowaną, która chowa kilka asów w rękawie. Pozycja niezwykle ciekawa, intrygująca, a jednocześnie na pierwszy rzut oka oklepana. Warto dać jej kredyt zaufania.
Forever bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Po obejrzeniu pilota stwierdziłem, że to serial dla mnie - ciekawy, intrygujący, z pewną nutką melancholii w tle. Nie oznacza to, że mamy do czynienia z serialem wybitnym. Nowa produkcja ABC jest zaledwie poprawna, ale miewa swoje momenty. Czas prysł jednak po 2. odcinku, który oprócz świetnego cliffhangera pokazał największe wady produkcji: serial okazał się niczym innym, tylko zwyczajny proceduralem z zarysowanym wątkiem głównym w tle. Jak z tego wybrną twórcy? Pewnie nijak, bo historia z ciekawym duetem zawsze się sprzedaje. No... prawie zawsze.
Henry Morgan ma ciekawe życie. Lubi swoją pracę, jest bystry, przystojny, wykształcony i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że nie może umrzeć. Po prostu jest nieśmiertelny. W jaki sposób? Niestety nie wiadomo. Wiadomo jednak, że za każdym razem, jak ginie, to jego ciało i ubranie znikają, a on budzi się w wodzie. I tak od 200 lat.
Brzmi intrygująco? No pewnie! Takie, a nie inne założenia fabularne mają pewne plusy. Niewiele trzeba na początku opowiadać; dzięki zaledwie kilku zdaniom widz zostaje wprowadzony w świat przedstawiony i ma na temat przypadłości bohatera taką samą wiedzę jak on sam. Ten prosty zabieg pozwala utrzymać do końca tajemnicę i odkrywać ją wraz z bohaterami z biegiem akcji. Ma to jednak i spore minusy. Pomysł mimo wszystko wydaje się bardzo naiwny, momentami wręcz głupi. Ciało znika... ok. Ale co z ubraniami? Morgan musi mieć całkiem dużo cierpliwości, skoro co chwilę kupuje nowe. Oczywiście może tak często nie ginie, ale w dwóch pierwszych odcinkach zdarza mu się to aż nazbyt często.
Intrygująca historia ma więcej luk, ale nie są one ważne. Po dwóch odcinkach wiadomo, że będziemy mieli do czynienia z typowym proceduralem. Poznajemy więc detektyw Jo Martinez, która będzie towarzyszyć głównemu bohaterowi, a on będzie pomagał w śledztwie. Pobrzmiewają tutaj echa wszystkich procedurali z duetem w tle. Jak na kryminalną opowiastkę historie i sprawy są jednak błahe. Nieco przypominają Castle. Tutaj trafi się zemsta po latach, otrucie, tam zazdrość i tajemnicza śmierć studentki... Podejrzanych nigdy nie ma zbyt wielu, a i sam Henry jest geniuszem, mentalistą, detektywem i mistrzem dedukcji w jednym. Po 200 latach wykształcił w sobie szósty zmysł i potrafi widzieć niemal wszystko, szybko łączyć fakty i w ogóle jest niczym współczesny Holmes i Patrick Jane razem wzięci. Czasami to bawi, czasami irytuje - na pewno wydaje się wtórne. Ma to swoje wytłumaczenie i nie wątpię, że po tylu latach życia Morgan zauważa pewne rzeczy i zna się na ludziach, ale czy aby na pewno chcemy oglądać kolejny serial o geniuszu? Jeżeli dodamy do tego nieśmiertelność, dostajemy nieco Sleepy Hollow, szczyptę Mentalisty, Castle'a i paru innych pozycji - do wyboru, do koloru.
[video-browser playlist="616360" suggest=""]
O wiele ciekawsza wydaje się warstwa dramatyczna produkcji. Momentami Morgan rzuca czerstwymi żartami ze śmierci i niech to licho, bawi to! Ciekawe są także jego wspomnienia oraz postać Abe'a. Ten wieloletni przyjaciel bohatera okazuje się... Nie będę psuć niespodzianki, ale oglądając końcówkę pilota, można poczuć miłe zaskoczenie, a i ich relacja nabiera wtedy głębszego sensu. Są to małe smaczki, ale cieszą, budując psychologię bohaterów i cały świat przedstawiony.
Niezwykle ciekawy jest również główny wątek. Istnienie drugiej nieśmiertelnej osoby, do tego o wiele, wiele starszej niż Morgan, może stanowić podwaliny pod świetną mitologię świata. Czyżby jakieś religijne konotacje? Oby nie za wiele, choć mogłoby to być niezwykle ciekawe. Na razie tajemniczy "Adam" bawi się z Henrym w kotka i myszkę, ale z biegiem czasu zacznie się sporo wyjaśniać. Nadzieja w twórcach, by mieli ciekawy pomysł na rozwinięcie koncepcji oraz by dano im na to szansę.
Dobrą robotę robi Ioan Gruffudd. Dawno niewidziany przeze mnie w żadnej głównej roli aktor świetnie wpasował się w postać dystyngowanego, nieco staroświeckiego i tajemniczego Morgana. Widać po jego mimice, że ma na karku wiele lat, jest zmęczony życiem, a jego pragnieniem jest po prostu umrzeć. Jak mawia sam Abe: "Wiem, że nie możesz umrzeć, ale od wielu lat tak naprawdę nie żyłeś". Ioan potrafi te wszystkie uczucia odegrać tak, że widz wierzy w jego nieśmiertelność. Niewątpliwie jest on najjaśniejszym punktem produkcji. Cierpi niestety cały drugi plan. Alana De La Garza jako Jo Martinez jest zaledwie tłem, a mimo że twórcy wymyślili jej dobrą historię i przeszłość (choć mocno sztampową), to wydaje się wstawiona nieco na siłę, jak gdyby usilnie starano się stworzyć ekranowy duet.
Czytaj również: "Forever" i "Agenci T.A.R.C.Z.Y" zyskują widzów
Forever to serial zagadka. Oparty jest na schematach i kliszach, przypomina dziesiątki innych produkcji i wcale tego nie ukrywa. Motyw nieśmiertelności nie jest niczym nowym, choć tutaj zaprezentowano go ciekawie, a przy tym niezwykle głupkowato i naiwnie - nie stanowi to jednak większego problemu. Tym mogą być tematy śledztw. Morderstwo studentki w 2. odcinku pokazało, że w tej kwestii może być tak sobie. Sprawa nie porwała, wydawała się prosta, a po odrzuceniu pierwszego podejrzanego wiadomo było, kto zabił. Całość uratował telefon pod koniec odcinka i mocne zawiązanie wątku głównego. Patrząc jednak całościowo, nowa produkcja ma swój niepowtarzalny klimat. Czuć melancholię za czymś, co przeminęło. Może za starymi czasami? Utraconą miłością albo po prostu chęcią odejścia z tego świata? Warto dać temu serialowi szansę, bo może zaintrygować i stanowić mocny punkt wieczornych seansów. Arcydzieła nie ma, ale jest solidnie.
Poznaj recenzenta
Mateusz DykierDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat