

W Polsce nie zdajemy sobie nawet sprawy, jak ważną rolę seria książek R.L. Stine'a odegrała (i wciąż odgrywa) w kształtowaniu młodych amerykańskich charakterów. Niby mamy polskie wydania, ale u nas nie ma takiej mody na Gęsią skórkę jak tam. Może nasi milusińscy boją się czegoś innego. Tymczasem to popkulturowa groza w czystej postaci – oczywiście dostosowana do młodego czytelnika. Kolejne pokolenia dzieciaków wychowywały się na tych książeczkach, śmiejąc się i podskakując z przestrachu na zmianę. Dziś grozy dla dzieci jest w księgarniach mnóstwo, ale to właśnie ten pisarz przecierał szlaki tego gatunku.
Hollywood od lat przymierzało się do ekranizacji tej kultowej serii i wreszcie się udało. Całkiem nieźle. Podstawowy problem z Goosebumps był bowiem taki, że to historie z najróżniejszych regionów horroru. Jak nakręcić film na podstawie tej serii, jeśli w jednej powieści występuje mumia, w innej kosmici, a w jeszcze innych duchy, zabójczy klaun, wielka modliszka czy przerażająca gadająca kukła? Czy to w ogóle możliwe? Jak widać - tak. Elementem spajającym wszystkie te przerażające stwory jest oczywiście ich autor. W filmie w R.L. Stine'a wciela się Jack Black, który nie po raz pierwszy udowadnia, że świetnie czuje się w przerysowanych fabułach dla młodszych widzów. Dla równowagi prawdziwy R.L. Stine wciela się na moment w pana Blacka, ale to sympatyczny żarcik, który pewnie nawet umknie większości widzów podczas seansu, bo przecież dzieje się tu naprawdę sporo. Stine i trójka nastolatków muszą uratować urocze amerykańskie miasteczko, które zostaje praktycznie zmasakrowane przez rozliczne postacie z kart książek pisarza.
To oczywiście nie jest film dla dorosłych, to nie jest prawdziwa mroczna groza, ale coś, co jest jej najbliższe, a równocześnie w pełni dostępne dla młodych widzów. Fabuła, czerpiąca garściami z dziesiątek powiastek Stine'a, jest równocześnie wzorcową realizacją ich zasad. Jak przyznaje sam pisarz (czy raczej Jack Black wcielający się w niego): w każdej powieści trzeba spełnić kilka warunków – muszą być zwroty akcji, bohater musi dojrzewać itp. I to wszystko tu mamy obok naprawdę niezłych efektów specjalnych i sporej porcji prostego (acz nie obrażającego niczyjej inteligencji) humoru.
Słowem – jeśli macie w okolicy jakiegoś ucznia podstawówki, warto go na ten film zaciągnąć. A może nawet samemu się przy tym trochę pośmiać, bo pewnie nic Was tu już porządnie nie wystraszy. No, chyba że wciąż boicie się Yeti...
Poznaj recenzenta
Kamil Śmiałkowski
