Ród smoka: sezon 2, odcinek 1 - recenzja
Data premiery w Polsce: 17 czerwca 2024Gra o tron: Ród smoka powraca z 2. sezonem. Pora na hucznie zapowiadane wydarzenie, które ma być konkurencją dla legendarnych Krwawych Godów. Czy twórcy podołali wyzwaniu?
Gra o tron: Ród smoka powraca z 2. sezonem. Pora na hucznie zapowiadane wydarzenie, które ma być konkurencją dla legendarnych Krwawych Godów. Czy twórcy podołali wyzwaniu?
Ród smoka powraca po dwuletniej przerwie. Choć premierowy sezon produkcji Max nie dorósł do pięt najlepszym odsłonom Gry o tron, wypłukał nieprzyjemny posmak po katastrofalnym zakończeniu tamtego serialu. Powróciły intrygi, bitwy z wielkim rozmachem i postaci, które można było pokochać i znienawidzić. Adaptacja książki Ogień i krew. Część 1 George'a R.R. Martina nie była łatwa, ale moim zdaniem twórcom się udała. A jak wyszła premiera 2. sezonu?
Jak dobrze usłyszeć przepiękny utwór znany z Gry o tron. Napisy początkowe zostały ciekawie zaprojektowane i w kreatywny sposób przedstawiają dzieje rodu Targaryen. W poprzednim sezonie silono się na pewne podobieństwa do tego, jak to wyglądało w Grze o tron, a teraz intro jest oryginalniejsze. Spodobało mi się też to, że akcja od razu ruszyła z kopyta. Przygotowania do wojny trwają i obie strony konfliktu szukają kolejnych sojuszników. Nie będę ukrywać – scena z Winterfell, pojawiającym się w akompaniamencie wspaniałego motywu przewodniego Starków, sprawiła, że serce zabiło mi mocniej! Od razu poczułem klimat Gry o tron, błoto pod butami i mroźne powietrze. Mur prezentował się równie dobrze!
Zdziwiła mnie natomiast niewielka rola Cregana Starka, który był istotną postacią w książkowym konflikcie. W serialu przemknął dotychczas w zaledwie jednej scenie, a z wypowiedzi twórców wynika, że to byłoby na tyle. Szkoda, ponieważ relacja Jace'a i Cregana mogłaby być ciekawą i potrzebną odskocznią od wiecznych intryg i knowań. W Grze o tron było wiele momentów przełamujących napięcie i wprowadzających humor. Duet ten spisał się dobrze w tej jednej scenie, a mroźny klimat Winterfell wyróżniał się od pozostałych lokacji, które nam zaproponowano.
Pierwszy odcinek świetnie rozstawia pionki na planszy. Wojnę już wcześniej było czuć w powietrzu, ale postaciom brakowało osobistego powodu, by stanąć w szranki. Taki powód zyskała Rhaenyra w finale poprzedniego sezonu, gdy Aemond Targaryen pozbawił (nieumyślnie) życia jej syna. Premierowy odcinek tej serii pokazuje, jak ogromny wpływ na nią miało to wydarzenie. Według Daemona kobieta zaniedbuje obowiązki królowej, ponieważ skupia się na żałobie i jest nieobecna na Smoczej Skale. Emma D'Arcy fantastycznie przekazuje emocje załamanej matki. Przez jakieś czterdzieści minut z godzinnego odcinka bohaterka nie wypowiedziała słowa. Jednak na jej twarzy widać rozpacz i niedowierzanie, które powoli przeradzają się we wściekłość i chęć zemsty.
Twórcom zależało na pokazaniu skutków tego, co stało się w finale poprzedniego sezonu. Daemon pragnie zemsty, a w jej wymierzeniu powstrzymuje go jedynie Rhaenys. Z kolei po stronie Zielonych widzimy, że Aegon wcale nie zapowiadał się na okrutnego króla, a po prostu niezbyt rozgarniętego w sztuce wojny i zarządzaniu państwem. To bardzo ciekawy motyw, który pogłębia jego postać i sprawia, że można go polubić. Nadal jest beztroski i skupiony na własnych przyjemnościach, ale nie życzy źle swojemu ludowi i chce być dobrym przywódcą. Tom Glynn-Carney wypada w tej roli zdecydowanie lepiej niż w poprzednim sezonie. Można powiedzieć, że jest cichym bohaterem tego odcinka. Każda scena z jego udziałem elektryzuje i ciekawi, bo nie wiemy, czego się spodziewać. Jego zapędy temperuje praktycznie każdy – namiestnik Otto, w którego znów świetnie się wciela Rhys Ifans, ale też matka. Poza tym Alicent nie ma łatwo. Nie potrafi znaleźć swojego miejsca, ponieważ Aegon i Aemond wymykają się jej spod kontroli. Dziwi natomiast relacja z Cristonem – nie została zapowiedziana, ale da się zrozumieć jej podstawy.
Jeśli chodzi o stronę wizualną, to 2. sezon Rodu smoka prezentuje się znacznie lepiej od pierwszego. Chociaż korekcja kolorów nadal kuleje, a Królewska Przystań w niczym nie przypomina tej z Gry o tron, Winterfell czy sceny w plenerach wyglądają fantastycznie. Scenografie są o wiele bardziej szczegółowe. Nie ma poczucia teatralności z 1. sezonu. Poprawiono też efekty specjalne, co widać szczególnie po smokach. Cieszę się, że nie próbowano ukrywać Syrax pod osłoną nocy, co jest częstą praktyką.
To skąd tak przeciętna ocena? Wszystko zaprzepaściło ostatnie 20 minut. Przed premierą hucznie zapowiadano, że tzw. Blood & Cheese będzie wydarzeniem na skalę legendarnych Krwawych Godów z Gry o tron. Potencjał był! Książkowe Blood & Cheese szokowało brutalnością oprawców, którzy nie tylko zmusili matkę do wyboru, które dziecko ma umrzeć, ale też postanowili zabić to, które nie zostało przez nią wybrane. W serialu było inaczej. Nie mam nic przeciwko zmianom względem oryginału, jeśli są sensowne. Niestety Blood i Cheese zostali przedstawieni pod koniec odcinka, przez co nie wzbudzili emocji. Byli tylko narzędziem dla Daemona.
Rozumiem, że Cheese zna Twierdzę jak własną kieszeń, ale jednego ze strażników w przebraniu ktoś powinien rozpoznać. Nie było straży, więc bohaterowie mogli przechadzać się, gdzie tylko chcieli. Przez to scena była pozbawiona napięcia. Krwawe Gody były zwieńczeniem intryg prowadzonych przez długi czas i nawet jeśli ktoś nie znał książek, to widział znaki wskazujące, że coś może pójść nie tak. Tu tego brakowało. Przypominało to raczej zadanie z gry komputerowej, w której bohaterowie bez problemu wykonują proste zlecenie. A przecież chodziło o infiltrację i zabójstwo członka rodziny królewskiej! Krwawe Gody były też znacznie brutalniejsze – bez skrupułów ukazywały śmierci lubianych postaci. Rozumiem, że w tym przypadku twórcy nie mogli (lub nie chcieli) tego pokazać, bo chodziło o dzieci, ale Phia Saban nie przekazała rozpaczy i szoku tak dobrze, by mogło to podziałać na widzów. O wiele bardziej emocjonalną sceną była ta, w której Jace raportuje Rhaenyrze o swojej misji i powstrzymuje łzy na myśl o bracie.
Jeśli scena zamordowania dziecka nie robi na oglądającym wrażenia, to znaczy, że coś poszło nie tak. Brakowało fabularnej podbudowy – i dla oprawców, i dla ofiar. Lepiej ukazano tragiczne wydarzenia w 1. sezonie, bo widz mógł się przywiązać do Lucerysa i poznać Aemonda. Ich konfrontacja i jej fatalne skutki miały mocniejszy wydźwięk.
Pierwszy odcinek zapowiada dobry sezon. Teraz obie strony wyrównały rachunki i mają powody do eskalacji konfliktu. Oko za oko, syn za syna. Wydarzenia z pewnością wpłyną na Zielonych, w szczególności Aegona, który zdawał się szczerze kochać swojego syna, ale też Alicent, która nie była na posterunku, bo wybrała doczesne przyjemności z Cristonem. Jestem ciekaw, co będzie dalej. Z lepszą oprawą i z większym rozmachem możemy dostać kolejny udany sezon, choć zaczyna się z lekkim falstartem.
Poznaj recenzenta
Wiktor StochmalKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1946, kończy 78 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1979, kończy 45 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1978, kończy 46 lat