Gra o tron: sezon 8, odcinek 5 - recenzja
Gra o tron dobiega końca. Przedostatni odcinek 8. sezon to zarazem jeden z najbardziej wybuchowych w historii serialu.
Gra o tron dobiega końca. Przedostatni odcinek 8. sezon to zarazem jeden z najbardziej wybuchowych w historii serialu.
Gra o tron zawsze lubiła iść w kontrze do oczekiwań. Wiemy o tym wszyscy, ale ten odcinek jest inny, bo w większości... idzie zgodnie z nimi. Chyba na tym etapie serialu trudno zaskoczyć i nawet lepiej, by twórcy nie silili się na to tak, jak dokonali tego w 3. odcinku w wątku Nocnego Króla. Tak zwany fan serwis, czyli spełnianie określonych pragnień widzów, to jedyne, co może teraz zakończyć godnie ten serial. Tu nie ma miejsca i potrzeby na kombinowanie, bo istnieje realna groźba zabicia legendy Gry o tron, do której rozwiązanie wątku Nocnego Króla, póki co, w jakimś stopniu się przyczynia.
Jeden wątek jednak jest sprzeczny z tym podejściem, czyli kwestia Varysa. W dyskusjach twierdziłem, że twórcy nie mają pomysłu na niego w tym sezonie i ten odcinek w dużej mierze to potwierdza. Jedna z najlepszych, najbardziej charyzmatycznych i przebiegłych postaci ginie ot tak, jak pierwszy lepszy szarak. Tak jakby ta scena miała być formalnością, bo kiedyś był ważny, więc trzeba odznaczyć, że zginął. A to jest decyzją pozostawiającą fabularnie wiele do życzenia, bo nie daje ani emocjonalnej konkluzji, ani jakiejś satysfakcji. Normalnie przewidywałbym, że Varys poczynił odpowiednie kroki, rozsyłając wici, by ostatecznie odegrać kluczową rolę w finałowych wydarzeniach, ale biorąc pod uwagę różne dziwne decyzję twórców, nie jestem tego taki pewien. Zlekceważona kwestia Nocnego Króla, który dla wielu był prawdopodobnie najważniejszym wątkiem tego serialu, sugeruje mi, że po prostu odznaczają z listy formalności do załatwienia. Szkoda, bo takie uproszczenia psują wrażenie.
Odcinek ma sporo emocji, których nie oczekiwałem. O, dziwo, najlepiej pod tym kątem wypada wspólna scena Tyriona z Jaimem w obozie Daenerys. Rozmowa braci może się podobać, bo doskonale odnosi się do ich początków, które były omawiane wiele sezonów temu. Rozklejenie Tyriona może poruszyć emocje i dać satysfakcjonującą konkluzję tej relacji. To samo mogę powiedzieć o wątku Jaimego i Cersei. Pewnie jak wielu oczekiwałem, że królowa zginie z rąk Aryi i początkowo odczuwałem mieszane odczucia, ale... taka symboliczna śmierć w ramionach brata ma więcej sensu. Twórcy ponownie odwołują się do korzeni związku postaci, by podkreślić ich emocjonalny finał. Można by rzec, że to bardzo w stylu serialu Gra o tron, by akurat w tym jednym wątku nie pójść zgodnie z oczekiwaniami i przewidywaniami. Cersei została pokonana w sposób spektakularny, ale na samym końcu przez jedną chwilę widzimy jej ludzkie oblicze. Jest w tym coś ujmującego, że u schyłku swojej drogi ktoś, kto wymyślał wszelkie intrygi, stał się po prostu człowiekiem. Musiało się jednak zakończyć to jej śmiercią, bo jak sama mówiła dawno temu: W grze o tron zwycięża się albo umiera. Nie ma ziemi niczyjej. Do tego symbolicznie Tyrion przyczynił się do jej śmierci, namawiając Jaimego, by tą drogą ją zabrał.
Niektórzy spekulowali, że dojdzie w tym odcinku do bitwy, ale... biorąc pod uwagę zapowiedzi twórców na temat 3. odcinka, na który najwyraźniej poszło większość budżetu, można było wywnioskować, że nic tak klasycznego nie będzie mieć tu miejsca. Z prostej przyczyny: nie ma na to budżetu. Stąd też absurdalna i po prostu głupia decyzja o tym, by wystawić Złotą Kompanię przed mury Królewskiej Przystani. Nie dostrzegam w tym żadnego sensu poza fabularnym skrótem, który był potrzebny, by nie kręcić normalnej bitwy, bo twórców na to już nie stać. W tym miejscu nie chodzi nawet o emocje moje czy Wasze dotyczące jakości 3. odcinka zapowiadanego w taki, a nie inny sposób, ale biorąc pod uwagę świat Gry tron i ostateczne znaczenie poszczególnych wątków, trudno nie zastanowić się nad sensem rozłożenia dostępnych środków. W końcu widzimy, że to, co było budowane przez osiem sezonów, okazało się dla wielu rozczarowaniem i nic nie wskazuje na to, że kwestia Nocnego Króla w ogóle powróci w tym sezonie. Skoro więc walka o Żelazny Tron jest priorytetem twórców, czemu nie przeznaczyć na to więcej środków? To miałoby większy sens i mogłoby spotkać się z aprobatą, gdybyśmy dostali tę widowiskową bitwę własnie tu i teraz, a nie w Winterfell, gdzie decyzje ekipy odnośnie do oświetlenia i realizacji, tak bardzo podzieliły widzów. Pozostaje jeszcze kwestia Skorpionów, które mogłyby być użyte przeciwko armii Dany. Gdy jednak przyjrzymy się ustawieniom wojsk, można wysnuć prosty wniosek: są poza zasięgiem. Ta broń może i potężna, ale ma ograniczenia.
Daenerys Targaryen została Szaloną Królową. Wydaje mi się, że po wydarzeniach z tego odcinka z czystym sumieniem można użyć tej formuły, a twórcy przez cały serial sugerowali taki rozwój. Gdy sięgniemy pamięcią do poprzednich sezonów, tropy są dostrzegalne. Nie przeczę, że zawsze była moją ulubioną i pewnie do końca będę kibicować, by zasiadła na Żelaznym Tronie (jeśli coś z niego zostało?), ale wydarzenia wystawiają na próbę jej wielbicieli. Ten moment, gdy biją dzwony w Królewskiej Przystani, a ona patrzy na miejsce, w którym jest Cersei... z jednej strony oczekiwany (w końcu w 2. sezonie miała wizję w spalonej Królewskiej Przystani) i wręcz oczywisty, biorąc pod uwagę wszystko, co się wydarzyło. Emilia Clarke dobrze podkreśliła emocje targające Dany i porażająco wręcz ukazała w oczach to, co nastąpi. Ta scena na początku, gdy Tyrion idzie do niej, a ona wygląda... inaczej. To wówczas można było już dostrzec, że ten ogień, który cały czas tam się palił i wynikał w dużej mierze z wzbudzającej sympatię natury aktorki, nie jest już zauważalny. To scena, która zapowiada wydarzenia, które mają nastąpić i zarazem wydaje się obietnicą smutnego finału. Reakcje Jona Snowa i Aryi na decyzje Szalonej Królowej o spaleniu wszystkich i wszystkiego w mieście mówią same za siebie. Targaryen kontra Starkowie? Wydaje się to scenariuszem oczywistym i pozostaje pytanie tylko: JAK, a nie CZY? Mam jedynie nadzieję, że "duch" Varysa odegra w tym znaczącą rolę.
Gdyby twórcy nie dali widzom pojedynku Ogara z Górą, to fani spaliliby ich na stosie. Do tego musiało dojść i musiało mieć to znaczenie dla symbolicznego przypieczętowania przemiany Sandora w dobrego człowieka. Ta scena, gdy żegna się z Aryą (i zarazem przekonująco odwodzi ją od zabicia Cersei) ma w sobie emocje... w końcu zwraca się do niego po imieniu, nie jego przezwiskiem. To taki piękny dowód na to, jak twórcy potrafią korzystać z dokonań serialu i dać satysfakcjonującą konkluzję relacji dwóch ważnych postaci. Taką, która nadaje ludzkie oblicze Clegane'owi. Sama walka Ogara z Górą jest na swój sposób ekscytująca, kapitalnie nakręcona (te tło z Drogonem!), z odwołaniami (próba wydłubania oczu) i z satysfakcjonującym finałem. Nie wyobrażam sobie, by z uwagi na nadnaturalne zdolności Góry mogło to wyglądać inaczej, więc pod kątek realizacji, wyciągnięto z tego maksimum. Najlepsza jest jednak symboliczna końcówka, w której Ogar, bojący się ognia, rzuca się w płomienie, by zabić Górę. Jest w tym tragicznym wydarzeniu coś pięknego i zarazem nawet poetyckiego. To "coś" w klimacie Gry o tron.
Na pewno w proces fan serwisu wpisuje się też pojedynek Jaimego z Euronem. Poprzedni sezon dobrze nakreślił ich rywalizację o względy Cersei, więc ta walka była oczekiwana. Może nie jest szczególnie porywająca, ale na pewno nie przewidywalna, bo gdy Jaime pada dźgnięty, można było uznać to za finał. Jednocześnie to jednak Jaime miał większy staż, ale i doświadczenie, więc gdzieś z tyłu głowy krzątała się myśl, że nie mogło to się tak skończyć. Euron ostatecznie zostaje przebity i pomimo jego satysfakcji oraz okrzyku, przegrał. Wszelkie akcenty starcia zostały rozłożone odpowiednio.
Miguel Sapochnik to jedyny reżyser serialu Gra o tron, o którym można powiedzieć: wybitny filmowiec z wielkim talentem. To on dał nam kapitalne odcinki z Hardhome czy Bitwą Bękartów, czyli uważane za jedne z najlepszych. Chociaż reżyserował też trzeci odcinek tego sezonu, nie chcę tego traktować jako krytykę jego kunsztu, ponieważ 5. odcinkiem udowadnia, jak genialnym jest wizjonerem. Cały odcinek to pokaz mistrzowskiej reżyserii, z perfekcyjną budową napięcia (początek przed atakiem) i genialnie ukazanym chaosem w Królewskiej Przystani. Z jednej strony mamy świetnie zrealizowane, dopracowane i widowiskowe sceny palenia miasta, z drugiej strony chaos na ulicach, który wybucha w momencie, gdy Dany rusza smokiem do akcji, a Szary Robak prowadzi rzeź. Tym właśnie są wydarzenia odcinka: trudno nazwać je bitwą czy walką, gdy bezbronni Lannisterowie są zabijani, a niewinni mieszkańcy paleni żywcem.
Reżyser idealnie dobrał proporcję, dając to, co w Grze o tron jest najlepsze. Dużo kapitalnych długich ujęć na ulicach, gdy wszystko wybucha, ludzie giną, a niepokój o los bohaterów jest prawdziwy. Sceny z Aryą w tym całym chaosie potrafią wzbudzić podziw i zachwyt, bo jest to pokaz geniuszu Sapochnika: kapitalnie przeprowadzone, imponujące i zarazem wywołujące emocje. To jak ucieka, gdy niedobitki Dothraków zabijają niewinnych, czy jak w ostatniej chwili odskakuje, gdy Drogon rozsiewa falę ognia. Scen na długo zapadających w pamięć nie brakuje. Nawet ta dziwnie kameralna, ale przepięknie wizualnie zrealizowana scena Aryi z białym koniem, który wydaje się symbolem samym w sobie, że to ostatecznie właśnie młoda zabójczyni zatriumfuje. Patrząc na przekrój całego, długiego odcinka, trudno znaleźć w tym momenty niepotrzebne, czy źle zrealizowane. Sapochnik świetnie buduje klimat znowu pokazując, jak muzyka w Grze o tron robi różnicę. Fenomenalnie wręcz kształtuje tempo, zazębiając wszelkie aspekty w sposób zaskakująco udany i perfekcyjnie nakręcony. Czy to atak Drogona na flotę Eurona, który został przemyślany, bo w końcu żołnierze nie mają doświadczenia i nie wiedzą, jak skoordynować strzały, by to trafiło smoka, którego jeździec wie, co robić, więc to rozgrywa się prawidłowo i dobrze. Zmywa niesmak po dziwnej zasadzce z poprzedniego odcinka. Tak jak niszczenie murów i niespodziewanie rozwalenie bramy czy podkreślenie emocjonalnych niuansów, czy - jeszcze raz to powiem - przerażającego chaosu. Tak tworzy się odcinek, który przypomina, dlaczego Gra o tron jest najpopularniejszym serialem na świecie.
Gra o tron wywołuje wielkie emocje. Nie da się ukryć, że to jeden z najlepszych odcinków w historii serialu pod kątem realizacyjnym. Pod wieloma względami mamy mistrzowską reżyserię opowiadającą tę historię, fantastyczne zdjęcia, klimat, muzykę i satysfakcjonujące, często symboliczne konkluzje. Nawet jeśli fabularnie nie wszystko gra idealnie (wspomniana Złota Kompania, skróty tu i ówdzie), trudno nie czuć satysfakcji pod tym, co tu się wydarzyło. Trudno nie być pod wielkim wrażeniem osiągnięć twórców, którzy realizacyjnie dali coś, czego w telewizji nikt inny nie jest w stanie stworzyć w taki spektakularny sposób. Dlatego dla mnie 9/10 i postawienie obok najlepszych tego serialu.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1977, kończy 47 lat