Grimm: sezon 5, odcinek 14 – recenzja
Jakiś czas temu wspominałam, że piąty sezon Grimma bardzo faluje formą - pasjonujące odcinki przeplatają się z kilkoma słabszymi. Czternasty możemy zaliczyć niestety do tej drugiej grupy, ale w stosunku do poprzedniego tygodnia nastąpiła zdecydowana poprawa.
Jakiś czas temu wspominałam, że piąty sezon Grimma bardzo faluje formą - pasjonujące odcinki przeplatają się z kilkoma słabszymi. Czternasty możemy zaliczyć niestety do tej drugiej grupy, ale w stosunku do poprzedniego tygodnia nastąpiła zdecydowana poprawa.
Piąty sezon Grimm pod względem dostarczanych emocji przypomina sinusoidę. Na zmianę otrzymujemy bardzo dobre, pełne napięcia odcinki, po czym następuje uspokojenie, by zaraz znowu rozbudzić apetyty na kolejne niespodziewane zwroty akcji. To dość nietypowa budowa sezonu. Zazwyczaj dopiero od połowy serii można liczyć na ciekawy rozwój wydarzeń, a tutaj twórcy żonglują wątkami, skutecznie podtrzymując zainteresowanie widzów. Co prawda do końca sezonu pozostało jeszcze kilka odcinków, ale chyba można powiedzieć, że takie rozwiązanie dobrze się sprawdza w Grimmie. Mimo że czternasty odcinek to raczej wciąż dołek tej sinusoidy, możemy być pewni, że dalej będzie coraz ciekawiej. I rzeczywiście, w porównaniu do poprzedniego tygodnia jest lepiej.
Przede wszystkim śledztwo w sprawie morderstw nie od razu ujawniło winnego, a skrywana tajemnica przykuwała uwagę, choć nie jakoś wybitnie. Oczywiście z łatwością można było się domyślić, kto stał za brutalną napaścią, ale mimo wszystko smutna końcówka mogła spowodować ukłucie w sercu. Sam pomysł lycanthropii, czyli genetycznej choroby występującej u Blutbadów, która powoduje nieopanowaną agresję i wzrost siły podczas pełni księżyca, nie był taki zły. Nasunęło się skojarzenie z wilkołakami, jednak twórcy zgrabnie dostosowali ten wciąż popularny motyw do serialu. Ale czyżby zaczynały im się już kończyć koncepcje na nowe rodzaje wesenów? Oby nie, bo akurat w tym aspekcie Grimm zawsze wykazywał się dużą kreatywnością, a nowe gatunki ciągle podtrzymują świeżość produkcji.
W poprzednim tygodniu brakowało konkretnego, wartościowego rozwoju ważnych wątków. One bardzo dynamizują odcinki i dzięki temu mamy poczucie, że ciągle coś się dzieje, a fabuła nie stoi w miejscu. Teraz się pod tym względem poprawiło. Bardzo szybko Nick z Hankiem dowiedzieli się o Renardzie, który jest zamieszany w śmierć Dixona, dzięki Eve szpiegującej tym razem w białej peruce. Wciąż jest tą samą bezbarwną, nudną postacią, ale popchnęła do przodu ten wątek, więc przynajmniej odgrywa istotną rolę w całej historii. Przyjaźń z kapitanem zostanie wystawiona na ciężką próbę, ponieważ wyraźnie zależy mu na odzyskaniu córki. Trudne decyzje, dylematy, wzajemne podejrzenia – brzmi interesująco. Na pierwszy rzut oka ewentualny konflikt nie sprawia wrażenia naciąganego, ale z drugiej strony wydaje się wymyślony nieco na siłę. Dodatkowo sytuację skomplikuje Adalind, której moce wróciły na dobre - i wygląda na to, że wraz z nimi też humorzasta natura Hexenbiest, co zapowiada jeszcze bardziej nerwową atmosferę.
Lycanthropia to solidny odcinek, dobrze przygotowujący grunt pod kolejne, mam nadzieję, emocjonujące wydarzenia w serialu. Do całej masy wątków dołącza jeszcze ranna Wu, która zdradza symptomy weseńskiej choroby przy pełni księżyca. To może w najbliższym czasie też sprawić problemy naszym bohaterom, ale rozwiązanie samo się nasuwa. Myślę tu o uzdrawiającym kawałku drewna ukrytym w tajemniczym tunelu, który Nick uparcie eksploruje nocami. Na razie chyba nie mamy co liczyć na powrót do tego tematu. Pozostaje nam czerpać przyjemność z rozwoju innych wątków, które również dobrze absorbują naszą uwagę. Tendencja jest zwyżkowa, więc za tydzień powinno być jeszcze lepiej.
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat