

W literaturze faktu niewiele jest książek, które z taką siłą i prostotą pozostają w pamięci czytelnika na długo po zamknięciu ostatniej strony. Reportaż Johna Herseya Hiroszima, pierwotnie opublikowany w 1946 roku na łamach The New Yorker, to jedno z takich dzieł. To przejmujący, wyważony, pozbawiony nadmiernej egzaltacji i osądzania obraz jednej z największych tragedii XX wieku.
Hersey, amerykański dziennikarz i korespondent wojenny, zdecydował się przedstawić historię z perspektywy sześciu mieszkańców Hiroshimy, którzy przeżyli wybuch bomby atomowej. Dzięki temu zabiegowi Hiroszima nie jest tylko relacją – to intymny, ludzki portret cierpienia, przetrwania i cichego heroizmu. Autor rezygnuje z emocjonalnej strony, oddając głos bohaterom i pozwalając, by to ich wspomnienia budowały napięcie i dramaturgię opowieści. I trzeba przyznać, że było to bardzo dobre posunięcie. Ta książka porusza, więc myśli się o niej po zakończeniu lektury.

Siła reportażu o Hiroszimie tkwi w jego minimalistycznym stylu. Nie ma ocen, nie ma komentowania. Czytelnik ma swobodne pole do przemyśleń i własnych spostrzeżeń. Hersey nie szuka sensacji – zamiast tego oferuje poszanowanie faktów i ludzi, których życie zostało na zawsze naznaczone przez jeden błysk światła i grzyb dymu unoszący się nad miastem. Część poświęcona wybuchowi i jego ofiarom jest dość krótka. Natomiast sporo miejsca reporter poświęca losom swoich bohaterów wiele lat po zrzuceniu bomby. A trzeba przyznać, że ich życie różnie się poukładało.
Hiroszima to nie tylko klasyka reportażu, ale także ważny głos w dyskusji o moralnych konsekwencjach wojny i użycia broni masowego rażenia. To książka, która przypomina, że za każdą wielką historią polityczną kryją się losy zwykłych ludzi – często bezsilnych, ale nie pozbawionych godności.
Dziś, niemal 80 lat po wydarzeniach, które opisuje John Hersey, jego tekst pozostaje równie aktualny. W czasach napięć geopolitycznych, narastających konfliktów i dyskusji o granicach ludzkiej władzy, Hiroszima brzmi jak ostrzeżenie – ciche, ale nie do zignorowania.
Jak zwykle w przypadku tego rodzaju literatury mam problem przy ocenie. Czy można takie przeżycia zamknąć w cyferkach? Hersey wykonał kawał dobrej reporterskiej roboty, która utrwaliła te pojedyncze historie. Stąd moja ocena 10/10.
Poznaj recenzenta
Agnieszka Kołodziej

