Inwazja: sezon 1, odcinek 4 - recenzja
Miłośnicy science fiction, czekający na nieco żywszy rozwój akcji w Inwazji, będą musieli jeszcze obejść się smakiem. Fabuła nadal posuwa się do przodu w żółwim tempie, choć tu i ówdzie widać pewne przebłyski zmian.
Miłośnicy science fiction, czekający na nieco żywszy rozwój akcji w Inwazji, będą musieli jeszcze obejść się smakiem. Fabuła nadal posuwa się do przodu w żółwim tempie, choć tu i ówdzie widać pewne przebłyski zmian.
W momentach, w których w Inwazji wreszcie robi się ciekawie, potencjał zostaje bezlitośnie mitrężony. Na przykład weźmy dwa wątki: młodego Caspera i jego rówieśników oraz rodziny Malik. W pierwszej historii mamy krótką wariację na temat Władcy Much, ale nie to jest najważniejsze. Młody outsider, wbrew presji znęcających się nad nim łobuzów, postanawia wydostać się z wielkiego dołu, w którym znaleźli się uczniowie. Wspinaczka wydaje się karkołomna, wręcz śmiertelnie niebezpieczna. Casper podejmuje próbę, a widzowie zacierają ręce, czekając na emocje i trzymające w napięciu momenty. Niestety, nic takiego nie występuje. Chłopak przy odrobinie wysiłku osiąga swój cel, a w ślad za nim podążają pozostali. To, co wyglądało na wielkie zagrożenie, okazuje się bułką z masłem dla grupki dzieciaków. Nikt nie spada, nikt nawet nie zostaje ranny. Bohaterowie pokonują zagrożenie, tak jakby mieli za sobą lata treningów przy wysokogórskiej wspinaczce. Mało to wszystko wiarygodne, a najgorsze, że zupełnie niepotrzebne. Po co serial budował to wyzwanie jako problem nie do przejścia? Czy chodziło tylko o wywindowanie postaci Caspera na przywódcę grupy? Jeśli tak, to użyto do tego najbardziej łopatologicznego sposobu. Idąc tym tropem myślenia, prościej byłoby już chyba zrealizować sekwencję mordobicia, podczas której protagonista pokazałby wyższość nad oponentem.
Jeśli chodzi o rodzinę Malik mamy segment zaginięcia chłopca, który w trakcie rodzicielskiej kłótni wyszedł za potrzebą. Działa tu podobny schemat, co w przypadku Caspera. Zniknięcie dziecka jest intrygujące i zapowiada wielkie emocje – przecież wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że stoją za tym zjawiska paranormalne. Nic bardziej mylnego, chłopak się po prostu zagubił, a finalnie znalazł bezpieczny azyl. Kolejne wielkie zagrożenie okazało się zwykłym kapiszonem. Nie ma nic złego w akcentowaniu obyczajowych motywów w konwencji science fiction, ale taka zabawa z oczekiwaniami widzów do niczego dobrego nie prowadzi. Prezentuje się to tak, jakby twórcy co jakiś czas czuli się w obowiązku zasygnalizować nam, że Inwazja to tak naprawdę trzymający w napięciu thriller. „Nie zapominajcie o tym, a teraz pozwólcie, że wrócimy do tematu żałoby i rozpadu małżeństwa”.
Niezbyt komfortowo ogląda się serial, w którym na pozór istotne wątki zostają nagle urwane, a następnie zastąpione czymś zupełnie innym. W poprzednich odcinkach twórcy poświęcili wiele miejsca na budowanie relacji Trevante’a Warda ze spotkanym na pustyni muzułmańskim pasterzem. W bieżącym epizodzie ich „drużyna” się rozpada i każdy idzie w swoją stronę. Jakiś morał wynikający ze wspólnych przeżyć? Przesłanie? Nic z tych rzeczy – Ward bardzo szybko wpada w inny wątek, a pasterz zostaje sam na sam ze swoimi kozami. Historia żołnierza wciąż jest najbardziej dynamiczna w serialu, ale twórcy niepotrzebnie eksplorują meandry bliskowschodnich konfliktów wojennych. Spotkana lekarka posługuje się wyświechtanymi frazesami i w ogólnym rozrachunku nie ma to większego znaczenia dla głównego nurtu fabularnego. Dobrze, że pustynne przygody Warda są w serialu, bo pokazują, że rzekoma inwazja dotyka wszystkich rejonów świata. Po co jednak poruszać problemy geopolityczne, jeśli na swoją kolej wciąż czeka temat najeźdźców. Twórcy próbują złapać zbyt dużo srok za ogon, przez co wymyka im się to, co najważniejsze.
Brakuje również konsekwencji w budowaniu świata serialu. Wielkie aglomeracje zostają zbombardowane przez nieznanych agresorów, w różnych zakątkach globu dzieją się niewytłumaczalne rzeczy, a w Japonii, gdzie obserwujemy losy Mitsuki, życie toczy się całkiem normalnie. W Ameryce mamy już nastrój rodem z The Walking Dead, apokalipsa puka do drzwi zwykłych obywateli, a w innych rejonach ludzie żyją codziennością. Młodzi uczniowie uwięzieni w ogromnym zapadlisku zachowują się tak, jakby już na zawsze mieli tam pozostać, bez szans na jakikolwiek rachunek. Tak, jakby nikt nie zauważył nieobecności dzieci podróżujących szkolnym autobusem i nie zarządził poszukiwań na trasie przejazdu. Dopiero po wyjściu na powierzchnię bohaterowie zdają sobie sprawę, że z ich okolicą jest coś nie tak. Przecież nie znaleźli się na bezludnej wyspie – w cywilizowanym świecie już na drugi dzień zostaliby odnalezieni i uratowani.
Twórcą Invasion jest Simon Kinberg, producent, scenarzysta i reżyser, odpowiedzialny za powstanie takich filmów jak X-Men: Mroczna Phoenix, Śmierć na Nilu czy Fantastyczna Czwórka z 2015 roku, do której napisał scenariusz. Niestety, nazwisko tego twórcy nie rokuje niczego dobrego dla serialu Apple TV. Autor ma doświadczenie głównie w niezobowiązujących filmach akcji, w których próżno szukać głębi. Jak na razie kwestie filozoficzno-egzystencjalne w Inwazji są wydmuszką, nieniosącą ze sobą żadnej mądrości. Historię dominują wątki obyczajowe, które bez odpowiedniego dramatyzmu też nie działają właściwie. Nazwisko showrunnera nie jest tutaj dobrym prognostykiem. Trzeba przyjąć ewentualność, że dalej w Inwazji będzie równie źle lub jeszcze gorzej.
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat