Jego ostatnie życzenie – recenzja filmu
Jego ostatnie życzenie to nowy film Netflixa, w którym grają Anne Hathaway i Ben Affleck. Niestety, obecność gwiazd nie ratuje tej produkcji – seans jest tak nudny, że tak naprawdę ledwo udaje się przez niego przebrnąć.
Jego ostatnie życzenie to nowy film Netflixa, w którym grają Anne Hathaway i Ben Affleck. Niestety, obecność gwiazd nie ratuje tej produkcji – seans jest tak nudny, że tak naprawdę ledwo udaje się przez niego przebrnąć.
Akcja filmu Jego ostatnie życzenie rozgrywa się w latach 80., konkretnie w czasie, w którym w USA trwa kampania wyborcza Ronalda Reagana. Już w pierwszych minutach fabuły poznajemy Elenę McMahon (Anne Hathaway), pewną siebie dziennikarkę, która zajmuje się sprawą nielegalnego handlu bronią w Ameryce Środkowej. Elena, w zaledwie kilku szybkich scenach z początku filmu, zaprezentowana jest nam jako nieustraszona reporterka na linii ognia, uciekająca kiedy trzeba przed pociskami, jako gotowa do poświęceń profesjonalistka w swoim zawodzie i wreszcie jako rozwódka i samotna matka, dzielnie stawiająca czoła codzienności – nie sposób oprzeć się wrażeniu, że twórcy wykorzystali wszystkie możliwe pomysły, by zaprezentować ją jako twardzielkę już na samym wejściu. Cóż jednak z tego, skoro nawet z tyloma epitetami postać w ogóle nie zyskuje, a jej historia wydaje się równie nudna co cały ten film.
Największą bolączką nowej produkcji Netflixa jest fakt, że całość jest do bólu zagmatwana – od pierwszych minut na ekranie dzieje się tak dużo, że tak naprawdę nie wiadomo, na czym zawiesić wzrok. Próbowałam wczuć się w tempo akcji, wyłapywać kolejne wątki, z nadzieją, że okażą się kluczowe dla dalszych wydarzeń, jednak nic z tego – po kilkunastu minutach takich prób zwyczajnie można się w tym pogubić. Kamera skupia się na Elenie w zasadzie przez cały czas trwania filmu, jednak w międzyczasie twórcy poruszają także różne wątki poboczne – sprawia to wrażenie fabularnego bałaganu i nie pomaga w zrozumieniu sensu tej produkcji. Fakt, iż jest to adaptacja powieści Joan Didion, a wydarzenia inspirowane są prawdziwą aferą polityczną, wcale nie zapewnia sukcesu z miejsca. Obawiam się, że ekipa stojąca za tym filmem taką właśnie miała nadzieję, powierzając całość jedynie znanym nazwiskom i nie dbając o to, by nadać całej fabule logikę i sens.
Choć całość wygląda dość dynamicznie, przez cały seans nie uświadczyłam tu ani minuty napięcia. Sceny akcji, pościgów czy walki głównej bohaterki o życie (a w niebezpieczeństwie znajduje się ona średnio co piętnaście minut filmu) ogląda się po prostu obojętnie. Nie wzbudza to żadnych emocji, nie angażuje i przede wszystkim nie zachęca, by w ogóle kontynuować seans. Czasem film nadrabia montażem czy ładnymi zdjęciami, jednak to za mało, by zaważyć na pozytywnej ocenie – fabuła leży i kwiczy i nawet główni aktorzy nie są w stanie nic na to poradzić.
Odtwórczyni głównej roli, Anne Hathaway, dwoi się i troi, by pokazać na ekranie jak najwięcej, jednak jej postać zupełnie nie pozwala aktorce wybrzmieć na ekranie – wrzucana z jednego miejsca akcji w drugie, dziewczyna uosabia jeden wielki chaos, przez co tak naprawdę trudno w ogóle z nią sympatyzować czy troszczyć się o jej los. Podobnie, choć w pewnym sensie odwrotnie, rzecz wygląda z Benem Affleckiem, który snuje się na drugim planie z tą samą kamienną miną, reprezentując stronę rządową – to bohater mdły i jednolity, taki, który nie wzbudza zupełnie żadnych emocji. Kontrast między ślamazarną grą aktorską Afflecka, a aż nazbyt pobudliwą Hathaway jest momentami aż zabawny – nawet na tej płaszczyźnie czuć wielką nierównowagę, jeśli chodzi o tę produkcję. Na plus natomiast zapisać można rolę Willema Dafoe, który całkiem dobrze prezentuje się jako ojciec głównej bohaterki – pyskaty i ekscentryczny przestępca ma dla siebie stosunkowo krótki czas ekranowy w tej - blisko dwugodzinnej - fabule, jednak to właśnie on jako jedyny pozostał mi w pamięci po tym dłużącym się seansie. Zaskakuje mnie nieco obsada tej produkcji i nie wiem, co skłoniło aktorów z wyższej ligi do wzięcia udziału w tym konkretnym przedsięwzięciu – choć promują tytuł swoimi twarzami i nazwiskami, żaden z nich nie jest w stanie uchronić widza przed zaśnięciem podczas seansu. Cała trójka wciela się w papierowych bohaterów, o których tak naprawdę nie wiemy zupełnie nic i którzy ładują się w coraz bardziej głupawe zwroty akcji. Mocno zawiódł tu zatem nie tylko pomysł na fabułę, ale także rozpisanie głównych postaci - mam wrażenie, że żeby to wszystko rzeczywiście miało szansę zagrać, film musiałby być zdecydowanie dłuższy.
Trudno mi ocenić, czym Jego ostatnie życzenie tak naprawdę miało być. Ani to thriller, dramat czy sensacja, ani tym bardziej film polityczny z konspiracją czy niebezpieczeństwem w tle. Miks i nagromadzenie różnych wątków sprawia, że całość zwyczajnie ciągnie się jak flaki z olejem – pierwsze uczucie senności przychodzi jeszcze przed połową seansu, a dalej jest już tylko walka z zamykającymi się oczami. Szkoda, bo poruszony w filmie temat jest dostatecznie ambitny, by zaproponować widzowi coś bardziej wciągającego, a obsada składająca się z Hathaway, Afflecka i Dafoe czy wreszcie Dee Rees (Mudbound) na stanowisku reżyserki rzeczywiście dawały nadzieję na kawałek dobrego kina. Zapowiadało się ambitnie, jednak na zapowiedziach się skończyło – jeśli ominiecie ten tytuł w bibliotece Netflixa, nic szczególnego nie stracicie. To żadna rozrywka.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat