Kubi - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 24 stycznia 2025Kubi to nowy film historyczny z samurajami w tle. Czy powtarza sukces Szoguna?
Kubi to nowy film historyczny z samurajami w tle. Czy powtarza sukces Szoguna?
Kubi to nowy japoński film historyczny stworzony przez istnego człowieka orkiestrę, czyli Takeshiego Kitano, który nie tylko wyreżyserował produkcję, ale też napisał do niej scenariusz i zagrał jedną z głównych ról – Hideyoshiego Hashibę. Czy w dobie renesansu podobnych dzieł, który zapoczątkował niezwykle popularny i świetnie oceniany Szogun z 2024 roku, udało się stworzyć coś wyjątkowego i zachęcającego do zapoznania z tymi realiami historycznymi?
Co ta produkcja ma wspólnego z Szogunem? Łączy ich podobny okres historyczny. Akcja tego drugiego dzieje się w 1600 roku, z kolei Kubi opowiada o wcześniejszych dziejach. Przedstawia Japonię w burzliwym czasie Sengoku. Krajem Kwitnącej Wiśni trzęsie od posad lord Oda Nobunaga, którego pragnieniem jest zjednoczenie wszystkich prowincji pod własnym sztandarem. Problem pojawia się w momencie, w którym jeden z jego wasali rozpoczyna rebelię, a potem znika wszystkim z oczu. To punkt wyjścia dla historii pełnej intryg, zamachów na głowy poszczególnych rodów, romansów, a także... komedii.
W trakcie seansu od razu rzuciła mi się w oczy warstwa wizualna filmu. W dobie szaroburych produkcji kręconych w zamkniętych, studyjnych przestrzeniach, łatanych naprędce efektami specjalnymi, zobaczenie czegoś tak namacalnego, pełnego nasyconych kolorów i rzeczywistego było prawdziwą ucztą dla oczu i odpoczynkiem. Takeshi Kitano z łatwością jest w stanie przenieść oglądającego do krwawych czasów Japonii z XVI w. Nieważne, czy akurat pijemy herbatkę u jednego z lordów w pięknej posiadłości, czy też brodzimy po kolana w błocie z chłopami służącymi w trakcie konfliktu zbrojnego. Wszystkie lokacje zostały przedstawione z dbałością o szczegóły. Otwarte przestrzenie prezentują się w Kubim znakomicie. Scenografia robi ogromne wrażenie, podobnie jak kostiumy i zdjęcia. W filmie pojawiają się retrospekcje, które można łatwo odróżnić przez to, że są pozbawione koloru. Nie jest to jednak klasyczny i zwykle nieciekawy monochrom, a odrobinę cieplejsze barwy, co od razu wyróżnia tę produkcję od pozostałych z podobnymi rozwiązaniami.
Historia w zamyśle ma wszystko to, co lubię najbardziej. Intrygi, zamachy, wojny i romanse. Niestety nie jest tak złożona, jak może się wydawać. Co gorsza, wydaje się w wielu miejscach "poszatkowana", a akcja skacze z miejsca na miejsce w błyskawicznym tempie i bez wyjaśnienia. Tempo również mogłoby być lepsze, ponieważ zdarzają się przestoje, podczas których niewiele się dzieje. Takie momenty zwykle ratuje humor, którego jest tu wiele. W ogóle się tego nie spodziewałem po dość poważnym początku. W drugiej połowie filmu komediowych wstawek jest znacznie więcej, choć zastanawiałem się, czy było to celowe, czy po prostu ja tak to odebrałem. Niezależnie od tego – humor w Kubim faktycznie bawi. Jest często sytuacyjny, prosty, ale nieprzesadzony. Po jakiejś półtorej godziny pojawia się scena, która – wierzcie lub nie – sprawiła, że przed oczami stanął mi Asterix i Obelix: Misja Kleopatra i pojedynek Numernabisa z Marnympopisem. To, co się w trakcie niej stało, było tak oderwane od rzeczywistości ukazanej w filmie, że trudno jest mi to uznać za coś innego niż żart.
Podejrzewam, że Kubi nie miał zbyt wysokiego budżetu. Sceny akcji w większości nie są porywające i urywają się w trakcie. Nieważne, czy mowa o bitwach z udziałem setek lub tysięcy wojowników, czy starciach wrogich sobie grup ninja. Trudno powiedzieć, że mamy do czynienia z filmem wojennym – chociaż wojna stanowi zapalnik dla całej opowieści, to w znacznej mierze znajduje się w tle. Reżyser woli się skupić na kameralniejszych spotkaniach i pojedynkach. Gdy do tych drugich dochodzi, to potrafią być widowiskowe. I nie są przy tym przesadzone. Akcja jest zwykle krótka, ale świetnie pokazuje umiejętności dawnych wojowników. Twórcy mogli jednak dodać jedną konkretną scenę akcji, a nie kilka krótszych, bo trudno się w tym połapać z powodu gnającej cwałem fabuły.
Wątek, który mógł w tym filmie budzić kontrowersje, to homoseksualny romans dwóch samurajów – Mitsushide Akechiego oraz Hideyoshiego Hashibe. Relacja ta została pokazana ze smakiem i stanowiła jeden z ciekawszych elementów opowieści. Zasługa w tym dwóch aktorów, czyli wcześniej wspomnianego Kitano oraz Hidetoshiego Nishijimy. Scenariusz zostawia wiele niedopowiedzeń i zmusza do samodzielnego wypełnienia niektórych białych plam na obrazie ich uczuć, ale aktorstwo pozwala uwierzyć w ich prawdziwość. Sądziłem, że będzie to jedna z ważniejszych relacji i osi fabularnych, więc tym bardziej zdziwiło mnie, gdy okazało się, że nie jest to wątek ze "specjalnym traktowaniem". Uważam to poniekąd za zmarnowany potencjał. Kubi ma mnóstwo wątków i intryg, w których można się zagubić. Brakuje jednego wątku głównego. Relacja dwóch samurajów zmuszonych do walki ze sobą i ścigania się nawzajem byłaby tu dobrym punktem wyjścia i uporządkowałaby chaos fabularny w innych momentach.
Filmu Kubi nie będę oceniać z perspektywy historycznej, ponieważ brakuje mi takiej wiedzy. Mogę jednak śmiało napisać, że to absolutnie przepiękna produkcja, ale nie z powodu misternie zaplanowanych kadrów czy rozbudowanych ścieżek kamery, a dzięki wiarygodności w przedstawieniu świata. Nasycone kolory, pełen kontrast, naturalne oświetlenie i bujna flora to coś, co cieszy oko we współczesnych dziełach. Na plus można wyróżnić także aktorstwo oraz humor, który często ratuje sceny pozbawione sensu (w innym przypadku by po prostu nudziły). Historia chwilami jest zagmatwana i poszatkowana jak sobowtóry jednej z postaci po spotkaniu z ninja – można się więc w niej pogubić. Widziałem w tym większy potencjał, ale nie żałuję seansu.
Poznaj recenzenta
Wiktor StochmalnaEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 2025, kończy 0 lat
ur. 1977, kończy 48 lat
ur. 1950, kończy 75 lat
ur. 1992, kończy 33 lat
ur. 1928, kończy 97 lat