Legion: sezon 2, odcinek 11 (finał sezonu) – recenzja
Jestem w stanie sobie wyobrazić sytuację, gdy Noah Hawley z ekipą rozpoczynają tworzenie drugiego sezonu serialu Legion od sceny walki pomiędzy Shadow Kingiem i Davidem Hallerem. Jest to zdecydowanie najlepszy moment obecnej serii. Jak na jego tle prezentują się pozostałe wydarzenia z finału? Sprawdźmy.
Jestem w stanie sobie wyobrazić sytuację, gdy Noah Hawley z ekipą rozpoczynają tworzenie drugiego sezonu serialu Legion od sceny walki pomiędzy Shadow Kingiem i Davidem Hallerem. Jest to zdecydowanie najlepszy moment obecnej serii. Jak na jego tle prezentują się pozostałe wydarzenia z finału? Sprawdźmy.
Pierwsze minuty Legionu stanowią świetną wizytówkę serialu. Świadczą o jego artystycznej jakości, wielkim szacunku do komiksowych pierwowzorów i dbałości o nieszablonową oprawę audiowizualną. Walka Shadow Kinga i Davida to jeden z tych segmentów, które chciałoby się oglądać w nieskończoność. Zrealizowana z wręcz teledyskowym pietyzmem do ostatnich minut trzyma w napięciu, ekscytuje i bawi. O taki Legion walczyliśmy, można by w tym momencie powiedzieć. Treść i forma łączą się w jedność, kreując dziwaczny twór, od którego nie da się oderwać wzroku.
To właśnie dla takiego momentu musieliśmy przedzierać się przez gąszcze mrocznych, nieczytelnych i zagmatwanych motywów. Co ciekawe, w świetle dalszych wydarzeń z finałowego odcinka, ten przyciężkawy klimat panujący w całym drugim sezonie wydaje się adekwatny. Być może jedynie historia Melanie i Olivera mogła się inaczej potoczyć. W omawianym epizodzie żegnamy ich w krótkiej, acz ciekawej wstawce, stylizowanej na amerykański telewizyjny program dokumentalny sprzed kilkudziesięciu lat. W typowym dla Noah Hawley stylu dwójka tych charakterystycznych bohaterów podsumowuje swój los i daje nam do zrozumienia, że już więcej ich nie zobaczymy.
Czy odeszli na zawsze, trudno powiedzieć, ponieważ w Legionie wszystko może się zdarzyć. Fakt jest jednak taki, że ich rola w ogólnym rozrachunku nie była imponująca. Po tym, jak Shadow King pod koniec zeszłego sezonu przejął ciało Olivera, można było się spodziewać, że bohater ten stanie się kluczowy dla fabuły. Niestety tak się nie działo. Podczas poszukiwań ciała Shadow Kinga częściej obserwowaliśmy Amahla. Oliver był jego milczącym towarzyszem i praktycznie w ogóle nie wpływał na wydarzenia. Dopiero w przedostatnim odcinku, dając zakatować się na śmierć, został czynnikiem napędzającym akcję.
Podobnie sytuacja wygląda z Melanie. W drugim sezonie rola doktor Bird sprowadziła się jedynie do kuszenia Syd, po dość niezrozumiałym opętaniu przez Shadow Kinga. Można odnieść wrażenie, że tak ważna postać, portretowana przez doświadczoną i utalentowaną aktorkę, mogła dużo lepiej przysłużyć się opowieści. Melanie ani nie wygenerowała ciekawego wątku pobocznego, ani nie wpłynęła znacząco na fabułę. Oczywiście jej podszepty sprawiły, że Syd zwątpiła w Davida, ale przecież w rzeczywistości to Shadow King pociągał za sznurki. Poza tym wątpliwości Sydney były widoczne już wcześniej – chociażby podczas rozmowy z Clarkiem. Dobrze, że chociaż pożegnanie z tą dwójką odbyło się z klasą i stylem. Możliwe również, że razem z Oliverem odegrają jeszcze jakąś rolę w Legionie, ponieważ przyszłe wydarzenia są nie do przewidzenia.
W finale drugiego sezonu twórcy zgotowali nam nie lada przewrotność. Otóż Sydney, działająca przez całą długość serialu, w imieniu miłości, przyczynia się do przejścia Davida na ciemną stronę mocy. Co prawda bohater wciąż nie staje się klasycznym villainem, ale kolejne wydarzenia świadczą na jego niekorzyść. Odurzenie swojej ukochanej, wymazanie jej wspomnień, a następnie zmuszenie do uprawiania seksu, to niezbyt chwalebne adnotacje w superbohaterskim curriculum vitae. Paradoksalnie, David robi Syd te przerażające rzeczy w imię miłości. W ślad za słowami dziewczyny, stara się chronić to uczucie za wszelką cenę. Jak widać, posuwa się za daleko.
Czy Syd, mierząc na pustyni z pistoletu do Davida, podąża właściwą drogą? Czy była wtedy pod wpływem Shadow Kinga? A może, obserwując swojego chłopaka podczas morderczego szału, definitywnie zwątpiła w jego poczytalność? Tak wielka moc nie może być przecież nieokiełznana. Sydney, celując w swojego ukochanego, mówi, że to ona jest bohaterką. Poświęcając miłość w imię większego dobra, stałaby się przecież męczenniczką. A może jednak popełniłaby błąd, niewłaściwie interpretując kompas moralny Davida Hallera? Czy nie jest więc tak, że określając siebie heroiną, w ślad za jedną z dygresji Jona Hamma, traci zdrowy rozsądek?
Na tym etapie opowieści trudno powiedzieć, która odpowiedź jest właściwa. Ostatnie wydarzenia nie pokazują jednak głównego bohatera w dobrym świetle. "Kończę z blondynkami", mówi, wybierając Lenny i udając się w nieznane. Wcześniej, schwytany w pułapkę, zachowuje się jak dzikie zwierzę, dając przy okazji upust swoim schizofrenicznym tendencjom. Głosy w jego głowie stają się coraz bardziej dominujące i natarczywe. Czy wewnętrzna walka ze swoimi „ja” będzie motywem przewodnim nadchodzącego sezonu?
Na koniec warto poświęcić kilka słów Shadow Kingowi. Rola tego złoczyńcy z pewnością jeszcze się nie zakończyła, o czym świadczą wydarzenia z drugiej połowy odcinka. Kluczowa wydaje się jednak rozmowa, którą David odbywa ze swoim ciemiężcą. Amahl mówi do protagonisty, że nie można zmusić kogoś do miłości i że wie to z autopsji, ponieważ sam próbował sprawić, aby młody Heller go pokochał. Relacja tej dwójki zostaje w ostatnich chwilach wniesiona na nowy poziom. Mimo że David pragnie śmierci swojego samozwańczego ojca, ten w chwili refleksji pozwala sobie na głębokie wyznanie.
Podczas sensu drugiego sezonu, momentami wydawało się że opowieść wymyka się twórcom z rąk. Innym razem narracja stawała się tak ślamazarna, że mimo szczerych chęci, odliczało się minuty do zakończenia odcinka. Zdarzało się i tak, że widzowie, błądząc po mrocznym labiryncie, na próżno szukali pierwiastka wyjątkowości i wielkiej jakości artystycznej. Gdyby jednak podejść do drugiego sezonu jeszcze raz, mając świadomość, że zostanie on skwitowany takim epizodem, wszystko nabrałoby nowego wyrazu, a pewne nieczytelne rzeczy zyskałyby na znaczeniu.
Drugi sezon to opowieść o chorobie psychicznej osoby, która za wszelką cenę chce pozostać dobrą i mieć prawo do miłości. Czy niewłaściwie działający umysł dyskwalifikuje człowieka na drodze do moralności i etyczności? A może to otoczenie winne jest zaistniałego stanu rzeczy? Narracje Jon Hamm dobitnie dawały nam do zrozumienia, że społeczeństwo działa wedle systemu, rządzonego przez nienawiść, nietolerancję i uprzedzenia. Takie grupy z chęcią rzucą się do gardeł tym nieco innym. Ze strachu przed odmiennością ludzie posuwają się przecież do wielkich niegodziwości.
David jako osoba chora musiał zmagać się z trudnościami. Miał jednak wsparcie swojego „ojczyma”, który namawiał go do akceptacji swojego losu, w najbardziej destrukcyjny sposób. Bohater, kierując się jednak kompasem moralnym odrzuca tę drogę, wybierając miłość, która finalnie go zawodzi. Piękna historia pełna metafor i paraboli kończy się w najlepszy z możliwych sposobów. David zwraca się w stronę Lenny, postaci symbolizującej nieobliczalność, nieokiełznanie i szaleńczą wolność. Bohater wybiera więc siebie, odrzucając zarówno hipokryzję Dywizji 3, jak i nihilistyczne podszepty Shadow Kinga. Jeśli kolejny sezon będzie przedstawiał odyseje „Davida wyzwolonego”, to serial ma szansę stać się jeszcze bardziej zaskakującym niż to, co widzieliśmy do tej pory. Właśnie tego wszystkim nam życzę, przed kolejną odsłoną tej fascynującej opowieści.
Źródło: zdjęcie główne: FX
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat