Loki: sezon 1, odcinek 4 - recenzja
Data premiery w Polsce: 11 czerwca 20214. odcinek serialu Loki to prawdziwa perełka i jedna z najlepszych rzeczy, jakie przydarzyły się MCU. A jest jeszcze TA scena po napisach...
4. odcinek serialu Loki to prawdziwa perełka i jedna z najlepszych rzeczy, jakie przydarzyły się MCU. A jest jeszcze TA scena po napisach...
Nazwijmy rzeczy po imieniu: 4. odcinek serialu Loki to jedna z najlepszych rzeczy, jakie Kinowe Uniwersum Marvela zaoferowało nam w swojej dotychczasowej historii. Są tu pojedyncze sceny, które emocjonalnie ważą więcej niż kilka odsłon projektu razem wziętych. Za gardło chwyta już wprowadzająca sekwencja, w trakcie której Ravonna zabiera dziecku zabawki i uprowadza młodą wersję Sylvie z Asgardu, lecz to dopiero wstęp do całej serii fabularnych nokautów, które scenarzysta Eric Martin do spółki z pomysłodawcą produkcji Michaelem Waldronem serwują nam z uporem maniaka. Absolutny majstersztyk: pole minowe zwrotów akcji, zasieki w postaci rodzącego się uczucia pomiędzy Lokim a jego żeńskim wariantem, przeprowadzone na modłę Blade Runnera i Roku 1984 wybudzanie świadomości pracowników TVA, konfrontacja z androidami udającymi Strażników Czasu i wreszcie fenomenalna scena po napisach, z której ujęcie – (nie) wiedzieć czemu – już wylądowało jako nowa tapeta na pulpicie mojego komputera. Bóg podstępu lata dziś w serialowej stratosferze, a oczekiwanie na kolejną odsłonę tej opowieści dla niejednego z nas stanie się prawdziwą męczarnią. Loki, chłopie, wracaj czym prędzej, bo to, co pokazałeś w tym tygodniu, odbije się echem we wszystkich liniach czasowych i przy okazji w naszych serduszkach.
Jeśli poprzedni odcinek będziemy postrzegać jako fabularny przystanek, The Nexus Event w tych kategoriach jawi się jak systematyczne zderzanie widza z rozpędzonym, narracyjnym pociągiem. Jak w "Natężeniu świadomości" Grzegorza Turnaua: "Od młodości do starości, coraz łatwiej, coraz prościej. (...) Rozrywanie własnej jaźni realizmem wyobraźni. (...) Z kogoś całkiem przeinnego w kogoś całkiem przeinnego. Raz, dwa, trzy, cztery" – Waldron też odlicza, setnie się przy tym bawiąc. Najpierw, jakby mimochodem, rzuca nowe światło na motywację Sylvie, by chwilę później dopisać przejmujące post scriptum do wydarzeń na Lamentisie-1. Pal licho, że na niebie widać zagładę, a świat staje na głowie – uwaga odbiorcy ma skupić się na subtelnym splocie dłoni protagonistów. Czapki z głów. Ten skazany na samotność i nieustanne odrzucenie Loki jakimś błogosławionym zrządzeniem losu odnajduje wytchnienie w bądź co bądź sobie samym; najwidoczniej w MCU największą potęgą jest mimo wszystko miłość. Poczekajcie jednak na to, co przychodzi w dalszej kolejności: kopniaki wymierzane protagoniście przez Lady Sif, które wyznaczają rytm odkrywania przez Mobiusa i Łowczynię B-15 prawdy o funkcjonowaniu TVA czy bezlitosną postawę stojącej na straży spreparowanej rzeczywistości Renslayer. Waldron przesuwa fabularne akcenty, koniec końców doprowadzając do tego, że budowana przez poprzednie 3 odcinki iluzja sypie się niczym domek z kart. Strażnicy Czasu okazują się tylko mechanicznymi kukiełkami, które bezwiednie realizują narzucony im z góry plan – nie wiemy, kto za nim stoi, ale czy to obecnie ważne, skoro w scenie po napisach czeka już na nas magnetyczna trupa szaleńców?
Kiedyś Loki przyjmował dokładnie tę samą perspektywę, patrząc na stojących nad nim, triumfujących Avengers. Teraz, po wydawałoby się definitywnej porażce i wymazaniu z linii czasowej, dostrzega światełko w tunelu w postaci grupy swoich wariantów. Meldują się tu starsza wersja boga podstępu ze Złotej Ery Komiksu z zatroskanym obliczem Richarda E. Granta, znany z przygód Young Avengers Kid Loki i najprawdopodobniej połączenie Thora i Lokiego, na pierwszy rzut oka chojrak nad chojrakami. Mało? Jest jeszcze cudownie oryginalny krokodyl Loki ze złotymi rogami – brak słów. W serialu, którego twórcy poruszali się jak do tej pory po bezpiecznych trajektoriach fabularnych, Kevin Feige i jego drużyna psotników zdecydowali się na odpalenie bomby, jakby po przeszło 40 minutach bezgranicznie satysfakcjonującego seansu ktoś miał jeszcze ochotę ponarzekać na brak niespodzianek. Jestem absolutnie urzeczony sposobem, w jaki Waldron do spółki z Martinem wyważyli na ekranie warstwę emocjonalną i stawianie na rozwój akcji, obudowując tę miksturę swoistym resetem dotychczasowych wydarzeń. Bóg podstępu ze swoimi kompanami będzie musiał stanąć w szranki z nienazwanym jeszcze przeciwnikiem. Kang czy nie – to w tej chwili ma znaczenie drugorzędne. Nad rzeczywistością Lokiego przeszło emocjonalne tornado, które popchnęło go jednocześnie w 3 kierunkach: zgłębienia tajemnicy swojej natury, romantycznego uczucia do Sylvie i dobrej bitki ramię w ramię z wariantami robiącymi tu za korowód dziwadeł. Każdy z tych aspektów otwiera pole nieograniczonych możliwości fabularnych; nie owijajmy w bawełnę – doprowadzenie do takiego stanu rzeczy na 2 odcinki przed zakończeniem opowieści jest nie lada wyczynem. Powiedziałbym, że Sztuką, i to przez duże "S".
Jest w The Nexus Event scena, w której Sylvie wyznaje Lokiemu, że dorastała w obliczu kolejnych wersji zagłady; tytułowy antybohater ma zresztą podobnie – przeżył już chyba wszystkie końce swojego świata. Patrząc z tej perspektywy, będzie coś niebywale odświeżającego w fakcie, że bóg podstępu postanawia rozsadzić imitację rzeczywistości powodowany narastającym w nim uczuciem. Jego ewolucja ze złoczyńcy w napędzanego romantycznymi pobudkami rewolucjonistę rozgrywa się na naszych oczach i pasjonuje bez reszty. Dzieje się tak nie tylko dzięki bodajże jednemu z najinteligentniejszych scenariuszów w historii MCU, ale i aktorskim popisom Toma Hiddlestona, Sophii Di Martino czy Owena Wilsona. Członkowie obsady doskonale portretują swoje postacie, przy okazji świetnie rozumiejąc, że motorem napędowym produkcji są emocjonalne przemiany i drgania czasoprzestrzeni o potężnej mocy sprawczej. To wciąż historia o mentalnych metamorfozach, próbie odkupienia win, odzyskiwaniu świadomości i walce ze skostniałą, biurokratyczną i wyjątkowo bezduszną strukturą, niemniej jednak przebiegająca w rytm tak nadchodzącej apokalipsy, jak i uderzeń serca. Sami przyznajcie: Waldronowi wcale nie idzie o chłodne kalkulacje czy ustawianie fundamentów pod odwracanie biegu dziejów w świecie Marvel Studios, a o emocje i zapanowanie nad przepływem krwi w naszym organizmie. Wytrzymam jeszcze trochę, choć mam jeden warunek. Chcę ostatecznie dowiedzieć się, co czyni Lokiego Lokim?...
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat