Łotr 1. Gwiezdne Wojny – historie – spoilerowa recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 15 grudnia 2016Pierwsza część filmu strasznie rozczarowuje, ale za to kulminacja wbija w fotel i sprawa, że Łotra 1 po prostu trzeba zobaczyć.
Pierwsza część filmu strasznie rozczarowuje, ale za to kulminacja wbija w fotel i sprawa, że Łotra 1 po prostu trzeba zobaczyć.
Wiele osób lamentowało, gdy George Lucas ogłosił, że sprzedaje swoje Imperium Disneyowi. Wytwórnia, której maskotką jest Myszka Mickey szybko ogłosiła, że ma zamiar co roku, właśnie w okolicach grudnia, wypuszczać nowy film osadzony w tym uniwersum. Pierwszym było Star Wars: The Force Awakens, które uciszyło malkontentów oraz rozgrzało oczekiwania fanów na niezatytułowany jeszcze Epizod VIII, którego premierę zaplanowano na 2017 rok. W oczekiwaniu na to wydarzenie, by podtrzymać zainteresowanie, Disney stworzył nową serię zatytułowaną Gwiezdne Wojny Historie, w ramach której chce przybliżać fanom znane lub nieznane mity i opowieści ze świata Jedi. Pierwszym z nich jest właśnie Łotr 1 opowiadający o tym, jak to dzielni rebelianci wykradli Imperium plany Gwiazdy Śmierci.
Czytaj także: Pierwsza bezspoilerowa recenzja Łotra 1
Nie da się z tego zrobić wciągającej historii? Reżyser Gareth Edwards udowadnia właśnie, że się da. I to bez obecności rycerzy Jedi, Mocy, ani dobrze znanych nam bohaterów z poprzedniej części. Zrezygnował z tego wszystkiego, na czym swój film oparł J.J. Abrams. No, dobrze, w filmie zobaczymy Dartha Vadera, ale tylko przez chwilę. Jego obecność jest w pełni uzasadniona, ale o tym później. Edwards postanowił zrobić film wojenny, osadzony w realiach świata Gwiezdnych Wojen. Ma to swoje mocne jak i słabe strony.
Zacznijmy od tych słabszych, do których niewątpliwie należą postaci. Z racji tego, że dopiero wchodzą one do kanonu, reżyser bardzo dużo czasu poświęca na wprowadzenie ich do swojej opowieści i pokazanie ich motywacji. To bardzo zwalnia akcję już na początku filmu, a w efekcie cała historia zaczyna nudzić. Przez ekran jak błyskawica przewijają się kolejni bohaterowie, którzy po chwili bezpowrotnie znikają. Weźmy na przykład Sawa Gerrerę, granego przez Forest Whitaker, przywódcę dawnej rebelii. Rozumiem, że jego dość krótki występ jest zapowiedzią obecności tej postaci w następnych projektach i służy jedynie za wprowadzenie. Spokojnie mogę sobie wyobrazić film ukazujący jego historię w czasie powstawania Rebelii. Ten epizod z jego życia został w Łotrze 1 pokazany tylko przez chwilę, a widzowie chętnie poznaliby jego dokonania. Jeśli tak się nie stanie, to postać Sawa zostanie po prostu zmarnowana. Podobnie jest ze słynnym inżynierem i twórcą Gwiazdy Śmierci, Galenem Erso, w tej roli Mads Mikkelsen, który nie za bardzo dostał okazję, by wykazać się zdolnościami aktorskimi. Takich przykładów jest o wiele więcej. Łotr 1 aż kipi od postaci i bohaterów, którzy mogą teraz wydawać się drugoplanowymi i nieważnymi, ale dają twórcom wiele możliwości wykorzystania ich w przyszłości. Na to też chyba liczą aktorzy, którzy przyjęli te role. Znakomitym przykładem jest postać Baila Organy, granego przez Jimmy’ego Smitsa, który nieoczekiwanie powraca na ekran.
Problem mam też ze słabo skonstruowanymi głównymi postaciami, chociażby Jyn Erso, której motywacją do działania jest jedynie chęć odnalezienia ojca, którego jak dotąd nie szukała. Jej nagły przypływ sympatii względem rebeliantów jest dla mnie dziwny. Dziewczyna, która przez całe swoje życie wyłamywała się z jakichkolwiek systemów i schematów nagle zgadza się im pomóc w spotkaniu z Sawem. Wydaje mi się, że scenarzyści mogli bardziej się postarać by umotywować jej działania, niż tylko chęć spotkania z dawnym wybawcą i wygarnięciu mu prosto w twarz, że ją porzucił. Gdy postawimy ją obok Rey, granej przez Daisy Ridley, to wypada ona blado. Nie posiada tej i zadziorności co jej młodsza koleżanka z Londynu.
W Łotrze 1 pojawia się też sporo drugoplanowych postaci, które niewykluczone, że pojawią się w innych filmach, czy serialach opowiadającym o początkach rebelii. Wydaje mi się, że chociażby przybliżenie historii Chirruta Îmwe i Baze'a Malbusa zasługuje na większą uwagę. Tak naprawdę nic o nich się nie dowiedzieliśmy. Nie wiemy skąd między nimi taka silna więź ani skąd pochodzą. Mało tego. Nie znamy nawet ich prawdziwych intencji względem misji wykonywanej przez Jyn. Trudno powiem uwierzyć, że po prostu od tak zgodzili się wziąć udział w samobójczej misji. Rozumiem, że w momencie kiedy ich poznajemy, imperium niszczy miasto w którym się znajdowali, jednak podejrzewam, że kryje się za tym coś dużo większego.
Podobnie jest z Cassianem Andorem i K-2SO, których spokojnie można porównać do Hana Solo i towarzyszącemu mu Chewbacki. W Łotrze 1 poznajemy go jako człowieka od brudnej roboty na usługach rebeliantów. Likwiduje tego kogo dowódcy mu wskażą, bez zadawania zbędnych pytań. Jednak, co go skłoniło do wybrania takiej drogi i dlaczego pod wpływem Jyn nagle postanowił ją zmienić. Kiedy zdobył K-2SO i czemu postanowił go przeprogramować? Ile misji już razem wykonali? Fajnie byłoby dostać odpowiedz na te wszystkie pytania, albo w serialu telewizyjnym, o którym tyle się ostatnio mówi, albo w dodatkowym filmie.
Oczywiście są też świetni bohaterowie, jak chociażby Orson Krennic grany przez Bena Mendelsohna, jeden z głównych antagonistów tej części. Facet dla którego służenie Imperium to praca z której chce się jak najlepiej wywiązać. Gwiazda Śmierci to jego dziecko i chce za jej pomocą zabłysnąć. Zostać zauważonym przez Imperatora. Widać to w szczególności w scenie z Vaderem, gdzie Krennic pokazuje, że nie boi się wielkiego Lorda i domaga się odpowiedniego szacunku za swoją pracę. Można to zobaczyć w momencie kiedy poduszony przez Vadera wstaje z podłogi z uśmieszkiem na twarzy. Nie ma w nim wtedy odrobiny strachu ani przerażenia. Dobrze wie, że odpowiednio rozegrał swoje karty przed przełożonym. Został ukarany ale także zdobył trochę szacunku. Tak właśnie wyobrażałem sobie żołnierzy Imperium, którzy przechodzą na ciemną stronę mocy nie ze strachu, a z ambicji i chęci robienia kariery w jej szeregach. Dlatego bardzo dobrze oglądało mi się słowne przepychanki dowódców, kłócących się kto z nich zostanie władcą Gwiazdy Śmierci.
Świetnie też prezentuje się wspomniany nowy droid K-2SO który swoim sarkazmem i mówienie wprost tego co myśli nie raz w znakomity sposób rozładowuje atmosferę. Do momentu jego pojawienia się w filmie brakowało takiego elementu humorystycznego.
Jednak gdy to wszystko zepchniemy na bok i cierpliwie przebrniemy przez pierwszą część filmu, druga nam to z nawiązką wynagrodzi. Wielki finał rozegrany na egzotycznych plażach jest istnym dziełem sztuki. Fani znajdą tu świetnie nakręcone batalistyczne sceny z udziałem TIE Fighterów, ACT-AT, X-Wingów i kilku sprzętów z garnizonu Imperium, o których nawet nie wiedzieliśmy. Coś pięknego. Prawie taki Szeregowiec Ryan w realiach Star Wars. Edwards zapowiadał, że chce zrobić film wojenny bez Jedi i słowa dotrzymał. Bitwa zarówno na lądzie, jak i w kosmosie przy wielkich kosmicznych wrotach okalających planetę polem siłowym, spodoba się każdemu widzowi i będzie siedziała w jego głowie jeszcze na długo po napisach końcowych. Jedynym, co może popsuć trochę uczucie pełnego spełnienia podczas seansu, jest niepotrzebna scena w której Jyn Erso i Cassian Andor trzymając się za ręce patrzą w stronę "zachodzącego słońca" zwiastującego nadchodzącą za kilka sekund śmierć. Ta dramaturgia jest sztuczna i zupełnie niepotrzebna.
Disney wytycza również nową ścieżkę w łączeniu gry aktorskiej z CGI. Pokazując, że nawet śmierć kogoś z obsady nie oznacza, że zniknie on ze świata Gwiezdnych Wojen. Za pomocą technologii przywrócono do życia zmarłego w 1994 roku Petera Cushinga, którego ponownie zobaczymy jako Tarkina. Dla mnie ten zabieg jeszcze nie jest zbyt dobrze dopasowany. Postaci wyglądają jak zaczerpnięte z serii gier Uncharted, niby realistyczne ale jednak coś nie działa tak jak powinno. Problem leży chyba w nienaturalnym mruganiu postaci, która rzuca się w oczy i mnie okropnie drażni. Oczywiście technologia motion capture posłużyła także do odmłodzenia postaci Lei, granej przez Carrie Fisher, by wyglądała tak samo jak w Nowej Nadziei.
Łotr 1 we wspaniały sposób także naprawia błędy jakie George Lucas popełnił przy Star Wars: Episode IV - A New Hope. Fani wyśmiewali sposób, w jaki Gwiazda Śmierci została skonstruowana i to, że można było tak wielką machinę zniszczyć jednym precyzyjnym strzałem. Chris Weitz, autor scenariusza, sprytnie wymyślił rozwiązanie tego problemu, pokazując, że był to specjalny zamysł sabotażysty z szeregów Imperium.
By fani oryginalnej sagi nie byli zawiedzeni, twórcy postanowili umieścić w tej opowieści Dartha Vadera, przed którym odpowiadają twórcy Gwiazdy Śmierci. Gdyby go jednak nie było, Łotr 1 nie straciłby na atrakcyjności. Jest on jednak świetnym dodatkiem, który wywołuje uśmiech na twarzy. Szczególnie spodobała mi się ostatnia scena, w której lord dobywa swojego miecza i rozprawia się z rebeliantami. Bardzo klimatyczny moment.
Film Edwardsa nie jest wolny od wad, ale jest znakomitym przykładem na to, że nadal można zrobić ciekawy film w świecie Gwiezdnych Wojen. Łotr 1 wytycza także nowy kierunek z którego niewątpliwie skorzystają następni twórcy.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat