Lucyfer: sezon 5 - część 2 - recenzja
Data premiery w Polsce: 1 września 2017Najnowszy rozdział Lucyfera przynosi widzom pewne rozczarowanie. Rozczarowanie tym, że musimy na długi czas pożegnać się z bohaterami, którzy jak Pan Morningstar zaczęli świecić niczym gwiazda zaranna. No i oglądanie pijanego Boga też ma tu coś do rzeczy.
Najnowszy rozdział Lucyfera przynosi widzom pewne rozczarowanie. Rozczarowanie tym, że musimy na długi czas pożegnać się z bohaterami, którzy jak Pan Morningstar zaczęli świecić niczym gwiazda zaranna. No i oglądanie pijanego Boga też ma tu coś do rzeczy.
Bóg bowiem (już trzeźwy) był, jest i będzie tym najważniejszym spoiwem, które nakręcało w działaniach Lucyfera, a przez jego absolutny, niezmienny od lat egocentryzm, temu szaleństwu poddawali się również inni bohaterowie (mniej lub bardziej świadomie). Dlatego każdy kolejny rozdział tej historii nieubłaganie przybliżał nas do momentu, w którym Bóg musiał wręcz objawić się we własnej osobie. Stąd sezon 5B rozpoczynamy dokładnie w tym momencie, w jakim zakończyliśmy sezon 5A – na posterunku, w trakcie walki Lucyfera z Michałem, przerwanej przez światłość wiekuistą samego Stwórcy. Od tego momentu można było być pewnym jednego – to szaleństwo będzie jeszcze większe, choć finałowe wydarzenia mogły mimo wszystko mocno zaskoczyć widzów.
W tym miejscu warto skupić się na samej postaci Boga, który do tej pory dla widza był taką samą, wielokrotnie opowiadaną historyjką, jak te, które słyszymy na wielu imprezach od pijanego wujka. Obsesja Lucyfera na jego punkcie była tak wielka, że chyba sami scenarzyści mieli już tego dosyć i dodali go do serialu. I objawił się on wszystkim w taki sposób, w jaki oczekiwaliśmy: miłego, starszego pana, który na każdą sytuację reaguje bliżej niewyjaśnioną mądrością albo uśmiechem. Mało zaskakujące, prawda? Jednak obsesyjne działania Lucyfera związane z jego ojcem nie wzięły się znikąd - po kimś to ziarno szaleństwa i nieprzewidywalności musiał odziedziczyć. Jak się okazało, dostał to nie tylko po matce. Bóg w wersji lucyferowskiej pokazuje czasem najbardziej prymitywne ludzkie przywary. Zazdrość i efektowny wybuch Dana za to, że sypiał z byłą żoną Boga, to… najefektowniejszy tego przykład. Mogliśmy jednak też zobaczyć namiastkę tego, jak Bóg wpada w paszczę podobnych szaleństw, z których bardzo dobrze znaliśmy już Lucyfera, choć w trochę mniejszej skali. Widok pijanego Boga, choć dla wielu może być bluźnierstwem, był finalnie całkiem fajną sceną.
Lucyfer - quiz dla fanów. Sprawdź, jak dobrze znasz 5 sezonów
Bóg był od zawsze powodem wewnętrznych konfliktów Lucyfera (a w momencie pojawienia się Michała również zewnętrznych). Brak zadośćuczynienia (a właściwie zwykłego przepraszam) było solą w oku naszego bohatera. Brat Lucyfera posłużył w tym przypadku jako kontrast (a Bóg finalnie jako tło), na tle którego poczynania naszego bohatera wydawały się nieco bardziej szalone i bezzasadne. Z czasem przekonaliśmy się, że wcale aż tak szalone nie były. Jeśli więc konflikt między braćmi miał tylko narastać, to pewne było, że ktoś na tym ucierpi.
W tym miejscu należy wspomnieć o jednej ważnej rzeczy – jak wielkim dobrem było przejęcie przez Netflixa tego serialu. I jak wielkim dobrem było to, co Netflix zrobił z tą produkcją. Usprawnił ją praktycznie bez żadnej rewolucji. Nadał większy sens całej historii, a przy okazji pokazał, że inni bohaterowie, poza Lucyferem, też mają coś do powiedzenia i do zagrania. Dzięki temu pani detektyw (Laura German) mogła zdjąć z siebie łatkę aktorki filmów dla dorosłych i pokazać coś więcej niż symboliczną jedną minę. Amenadiel (D.B. Woodside) uzewnętrznił swoje rozterki, a taki Dan Espinoza (Kevin Alejandro) z detektywa dupka stał się fajnym detektywem dupkiem. Dzięki temu nie byli już tylko tłem dla Toma Ellisa, a pełnoprawną częścią całej historii.
W tej historii chodziło finalnie o władzę. Bo Bóg, jakikolwiek by nie był, uznał, że czas na emeryturę, a zastąpić go mógł tylko ktoś, kogo wybiorą inni aniołowie. Dlatego bracia nie próżnują i każdy na swój sposób próbuje przekonać do siebie innych: jeden urokiem osobistym, drugi urokiem niszczycielskiej siły. Działania każdego z nich, jak to w dramatach bywa, musiały doprowadzić do tragedii, a twórców do nie lada zagwozdki – któż z bohaterów jest na tyle ważny, a zarazem nieważny, że można się go pozbyć? Padło na Dana, który w jednym z kluczowych odcinków ginie, badając – jak się potem okazało – istotną dla fabuły sprawę. Jak wiemy, w tym serialu główni bohaterowie praktycznie nie ginęli, więc decyzja o uśmierceniu jednego z nich mimo wszystko mogła zaskoczyć. Pod te wydarzenie przygotowywano grunt przez większą część 5 sezonu, co chyba każdy zrozumiał dopiero w chwili śmierci Dana. A epizod, w którym Lucyfer wciągnął go w grę wartą 5 mln dolarów, nabrał jeszcze dodatkowego znaczenia. Zresztą to wszystko uwypukliło jedną rzecz – jak ważną postacią dla Lucyfera był Dan Espinoza mimo tego, że głównie ścierali się między sobą w mniej lub bardziej wyrafinowany sposób. Zresztą nie tylko dla Lucyfera. Składająca swoją duszę Maze szybko zrozumiała, że to, co w niej najlepsze, pochodzi z piekła, a Chloe Decker tym odważniej ruszyła u boku Lucyfera walczyć nie tylko o niebo, ale też o duszę swojego byłego męża.
Najważniejszym jednak celem, jaki chcieli osiągnąć twórcy, było pokazanie, jak bardzo zmienił się główny bohater, zachowując przy tym wszystkie swoje cechy, za które pokochali go widzowie. Bo choć w finałowej scenie Lucyfer praktycznie zrównał się z Bogiem, to nadal był tym samym narcystycznym egocentrykiem, tylko że bardziej dojrzalszym, potrafiącym przekuć te cechy w coś lepszego, wykraczającego poza jego własne ja.
Druga część 5 sezonu Lucyfera nie mogła więc rozczarować. Dostaliśmy w nim sporą dawkę humoru i intrygującej fabuły, której na szczęście nie zaszkodziły tzw. sprawy odcinka. Zobaczyliśmy, jak bardzo rozwinęli się bohaterowie. Po raz pierwszy nie oszczędzono nam wzruszeń. Serial w anturażu Netflixa zmienił się, dojrzał. Nie jest już robaczywym jabłkiem, tylko soczystym owocem, z którego cały czas udaje się wycisnąć wiele dobrego. Oczywiście nadal ma sporo wad, które sprawiają, że nigdy nie powiemy o nim jako o najlepszym serialu w historii telewizji. Ale też z dzisiejszej perspektywy trudno mówić o nim jako o najgorszej produkcji. Bo i tak przecież się zdarzało.
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat