Lucyfer: sezon 3, odcinek 2 – recenzja
Lucyfer to nadal serial lekki i przyjemny, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że stoi w stagnacji. Twórcy powielają zbyt wiele banalnych zagrań, nie dając potrzebnej ewolucji bohatera.
Lucyfer to nadal serial lekki i przyjemny, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że stoi w stagnacji. Twórcy powielają zbyt wiele banalnych zagrań, nie dając potrzebnej ewolucji bohatera.
Kwestia skrzydeł Lucyfera to zaledwie pretekst do podkreślenia jego problemów psychicznych. W końcu jego terapeutka mówi, że ich obcinanie to jest samookaleczenie, więc nowy z wielu problemów naszego bohatera. Problem mam z tym, że nie jest on zbyt dobrze podbudowany fabularnie. Sens jego rozumowania jest wątpliwy, a schemat zastąpienia problemu z matką na problemy ze skrzydłami jest wręcz oczywisty. Na razie nie czuję, by to, co powinno doprowadzić do rozwoju Lucyfera, w ogóle miało taki wpływ.
Sinnerman to ciekawy pomysł na nowy sezon, bo w końcu dla odmiany nasz bohater dostaje głównego przeciwnika, który nie jest nieobecnym ojcem. Mistyczny złoczyńca jest owiany aurą tajemniczości i pełno wokół niego intrygujących sugestii fabularnych. Mam nadzieję, że nie jest on człowiekiem, ale kimś, kto naprawdę może być poważnym zagrożeniem. Obawiam się jednak, że twórcy oprą się na jakimś banale lub czymś zabawnym i czar pryśnie. Ba, ten odcinek nawet bardzo wyraźnie sugeruje rozwiązanie, które mam nadzieję, że nie pójdzie tą drogą. Postać Toma Wellinga w rozmowie z Lucyferem mówi, że Sinnerman zabił mu kogoś bliskiego, więc przyjechał do Los Angeles za nim. Moja pierwsza myśl? To on jest Sinnermanem. Wydaje się to oczywiste, a jego zainteresowanie Lucyferem nie jest przypadkowe.
Mam generalnie problem z postacią Wellinga, który chyba zapomniał jak to jest grać na planie serialu. Jest strasznie sztywny, nijaki i drewniany. Nie zrozumcie mnie źle, on nigdy nie był wybitnym aktorem, ale w Tajemnicach Smallville nigdy też nie był tak dziwacznie mdły jak tutaj. A to kłóci się z całą konwencją luzu, który można odczuć u reszty obsady.
Sama sprawa kryminalna to typowy Lucifer: lekko, przyjemnie i zabawnie. Najlepiej wypadły scena w klubie, gdzie Daniel robił za stand-upera. To w tym momencie przypominamy sobie, dlaczego to taki fajny serial. Humor trzyma cały czas dobry poziom i potrafi rozbawić w najlepszym momencie. Prowadzenie standardowe, ale bez oczywistości czy okrutnej przewidywalności. Solidnie. Plus za większą rolę Elli.
Końcówka niby ma coś zmienić. Tylko nie jestem przekonany, czy powrót Lucyfera do jego szatańskich praktyk cokolwiek zmieni. To taka trochę zabawa skrajnościami, gdzie twórcy nie potrafi należycie bohatera ukierunkować, by to na stałe go ukształtowało. Jest przyjemnie, zabawnie i lekko, ale to wszystko zasługuje na więcej.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat