Lucyfer: sezon 3, odcinek 20 – recenzja
Lucyfer w końcu wchodzi w decydującą fazę sezonu. To pozwala twórcom dać sobie spokój ze słabym odgrzewaniem schematów i opowiedzeniem historii, która ma inny poziom.
Lucyfer w końcu wchodzi w decydującą fazę sezonu. To pozwala twórcom dać sobie spokój ze słabym odgrzewaniem schematów i opowiedzeniem historii, która ma inny poziom.
Twórcy po raz pierwszy od bardzo dawna zrywają ze schematem Lucifer. Tym razem bohater nie ma obsesji na punkcie jakiegoś egzystencjalnego tematu i nie męczy tym słownie podczas rozwiązywania spraw kryminalnych. Zamiast tego scenarzyści wyrywają Lucyfera z jego strefy komfortu. Jest spanikowany, zniszczony, niepewny i zaskakująco łatwowierny. Cały motyw z wkręcenie go w historię o tajemniczym aniele, który ratuje ludzi, wydaje się banalny i zarazem interesujący. W pewnym sensie można było domyśleć się, że to nie Lucyfer, ale czy można było podejrzewać misterny plan Maze? Niekoniecznie. Bardziej chyba można postawić było na pojawienie się jakieś nowej postaci. A może właśnie dzięki temu cały wątek stał się lepszy, bo Maze po raz pierwszy ma Lucyfera w garści, a jego bezradność jest aż nadto odczuwalna. To buduje fundament pod końcowe odcinki sezonu.
Lucyfer stał się tym odcinku wyjątkowo chaotyczną postacią. Dzięki intrydze Maze stracił całkowitą kontrolę nad sobą. To powoduje, że kilkakrotnie jego zachowania były inne. Nie był to schematyczny Lucyfer, jak często miało to miejsce w tym sezonie. Ten odcinek pozwala zrobić coś, co ma szansę popchnąć bohatera w stronę rozwoju. Jego próby utrzymania się bez snu nie są może niczym ciekawym, aczkolwiek jest parę zwariowanych scen. To skutek tego jest tu ważny i to on nadaje odcinkowi tempa.
Sprawa kryminalna ściśle związana z intrygą wokół Lucyfera pozwala nadać jej znaczenia. I to pomimo faktu, że sama w sobie jest raczej typowa, bez jakichś udziwnień, choć też bez bolesnej przewidywalności. Dobrze, że dzięki szaleństwu Lucyfera to w tym momencie można było zaburzyć status quo. Duet Lucyfer i Decker został rozbity zawodowo, a to wydaje się pierwszym krokiem do czegoś więcej w kolejnych odcinkach.
Kwestia romansu Pearce'a z Decker jest taka trochę oczywista. Nie czuję się szczególnie zaskoczony faktem, że Kain ostatecznie żywi prawdziwe uczucia do pani detektyw. Przewidywalny wydaje się też jego ruch z rezygnacją ze swojego planu wobec jej osoby. Wydaje się, że można potraktować jako niespodziankę fakt, że to doprowadziło do usunięcia jego klątwy. Jak tak dłużej na tym pomyśleć, ma to sens. Biorąc pod uwagę, za co Kain dostał swoją karę, ta szczera decyzja usuwa jego znamię. Co prawda, to samo w sobie jest formalnością w tym odcinku, ale dobrze wprowadza do kolejnego. Tam to dopiero powinno się dziać.
Lucifer trochę odbija się od swojego nierównego poziomu, dając odcinek satysfakcjonujący i nie tak schematyczny. Dobra rozrywka, która zepchnęła fabułę na właściwe tory. Miejmy nadzieję, że już do końca sezonu nie będzie irytujących zapychaczy, bo szkoda dobrego serialu na takie odcinki.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat