Maryja - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 6 grudnia 2024Wydawać się mogło, że w dotychczasowych ekranizacjach historii Maryi pokazano już wszystko, ale Netflix udowadnia, że nawet w znanej na całym świecie opowieści jest miejsce na pewną dozę oryginalności. Czy to wystarczy, by usatysfakcjonować widza?
Wydawać się mogło, że w dotychczasowych ekranizacjach historii Maryi pokazano już wszystko, ale Netflix udowadnia, że nawet w znanej na całym świecie opowieści jest miejsce na pewną dozę oryginalności. Czy to wystarczy, by usatysfakcjonować widza?
Twórcy Maryi stanęli przed trudnym zadaniem, podejmując się stworzenia filmu o postaci, która jest obiektem kultu. Zatem DJ Caruso i Timothy Michael Hayes, odpowiednio reżyser i scenarzysta, świadomie postanowili zaryzykować i ewentualnie narazić całą swoją renomę i sławę. Chciałbym powiedzieć, że był to dobry ruch, ale myślę, że na dłuższą metę raczej nie przyniesie im tak dużych korzyści, jak mogliby oczekiwać.
Film o postaci biblijnej można było zrealizować na dwa sposoby. Jednym z nich jest trzymanie się wszystkich ważnych punktów i etapów, które znamy z Pisma. Ten z pewnością usatysfakcjonowałby gorliwych chrześcijan, ale ograniczyłby przestrzeń na oryginalne pomysły twórców. Drugi to całkowite przeciwieństwo tego pierwszego, czyli film, który odcina się od wszelkich znanych dogmatów, by pokazać je w inny sposób. Przykładem tego pierwszego może być Syn Boży, a drugiego Ostatnie kuszenie Chrystusa. Jeśli miałbym określić, w którą stronę poszła Maryja, to powiedziałbym, że próbowała być jednym i drugim. Film stara się wiernie odtworzyć ważne wydarzenia, a jednocześnie dodaje nowe elementy. Zaznaczam, że to drugie też jest całkiem dobre i ciekawe. W czym więc problem? W chaosie, który wynika z bycia i jednym i drugim.
Efektem tego są cięcia i bardzo nierówne tempo, które wpływa negatywnie na opowieść, bo sprawia, że wszystko jest strasznie poszatkowane. Przykładem może być fragment, gdzie wściekły tłum chce ukamienować brzemienną Maryję, a na pomoc przychodzi jej Józef, z którym ucieka. Następuje cięcie. Po tym widzimy krótką scenę, w której para ukrywa się w opuszczonym budynku. To tam Maryja wyznaje Józefowi, że została wybrana na matkę Mesjasza, a on odpowiada, że będzie kochać i dziecko, i ją, jeśli tylko mu na to pozwoli. Tu następuje kolejne cięcie, a dalej widzimy już ślub, i wesele, na którym bawią się nowożeńcy. Na papierze ten problem może wydawać się mało znaczący, ale niestety negatywnie wpłynął na odbiór.
Film jest okropnie nijaki i każdy jego komponent budzi niedosyt. Fajnie, że pokazano aż tyle ważnych scen, jeśli chodzi o biblijne wydarzenia, ale jednocześnie jest tu sporo ustępstw i braków (chociażby brak Magnificatu). Super, że chciano przedstawić Maryję i Józefa jako autentyczne osoby, ale aktorzy pełnią funkcję "statystów", którzy skaczą od sceny do sceny. Szkoda, że twórcy nie zdecydowali się wybrać jednego sposobu realizacji tego filmu. Zabrakło czasu, by prawidłowo przedstawić "zwyczajnych i ludzkich" rodziców Jezusa.
Za to ciekawe na pewno jest przedstawienie rodziców Niewiasty i ich historii, która została zaczerpnięta z jednego z apokryfów, a więc raczej nie jest znana aż tak dobrze, jak inne fragmenty biblijnej opowieści. Nie widzimy tu jednak dokładnej ekranizacji protoewangelii Jakuba. To szybki skrót wszystkich najważniejszych wydarzeń. Dowiemy się, że rodzice Maryi – Joachim i Anna – długo starali się o dziecko, a jej ojciec pościł 40 dni i nocy na pustyni, by prosić Boga o potomstwo. Poza tym Maryja została oddana w dzieciństwie do świątyni, by służyć Bogu i przygotowywać się do pełnienia specjalnej funkcji w jego planie.
Jeśli chodzi o grę aktorską, to niewątpliwie najlepiej wypada Anthony Hopkins, co nikogo nie dziwi. Na początku poznajemy Heroda jako ambitnego, choć złego króla, który chce być największym i najdoskonalszym monarchą w historii. W tym celu układa się z rzymskimi okupantami i karze wszystkich, którzy spiskują przeciwko nim. Z czasem popada w szaleństwo i samouwielbienie, a sam siebie postrzega jako Mesjasza Żydów. Jednakże nawet Hopkins nie jest w stanie uratować filmu, który technicznie nie jest najlepszy. Podobnie sprawa wygląda, jeśli chodzi o postacie Maryi i Józefa (Noa Cohen i Ido Tako). Nie mają tu miejsca, by pokazać, na co ich stać, a same dialogi są okropnie drętwe, ale mimo tego muszę przyznać, że udało im się wzbudzić we mnie empatię i szczere zainteresowanie ich historią. Naprawdę szkoda, że nie dostaliśmy czegoś więcej.
Czy Maryja zapisze się złotymi zgłoskami w świadomości fanów kina biblijnego? Raczej nie, ale to nie najgorszy film, który można obejrzeć w któryś długi zimowy wieczór. Po prostu zwyczajnie szkoda, że nie jest lepszy, bo bez wątpienia był na to potencjał, który został zaprzepaszczony przez marny scenariusz i chaotyczną wizję twórców.
Poznaj recenzenta
Adrian CyntlerKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1946, kończy 78 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1979, kończy 45 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1978, kończy 46 lat