Materialiści - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 13 czerwca 2025Celine Song powraca za kamerę ze swoim drugim filmem. Po bardzo dobrze przyjętym Poprzednim życiu, przyszła pora na coś większego. Materialiści to opowieść o ludziach pogubionych, którzy próbują zamknąć świat w do bólu analitycznych ramach. Czy Celinie Song udało się nie tylko oddać ducha historii, ale także zapanować nad wielkimi gwiazdami kina? Zapraszam na recenzję.
Celine Song powraca za kamerę ze swoim drugim filmem. Po bardzo dobrze przyjętym Poprzednim życiu, przyszła pora na coś większego. Materialiści to opowieść o ludziach pogubionych, którzy próbują zamknąć świat w do bólu analitycznych ramach. Czy Celinie Song udało się nie tylko oddać ducha historii, ale także zapanować nad wielkimi gwiazdami kina? Zapraszam na recenzję.

Celine Song swoim debiutem udowodniła światu jedno – wie, jak pisać długie, angażujące i niezwykle wzruszające dialogi. Tyle tylko, że Poprzednie życie to była kameralna sztuka napisana na praktycznie dwóch aktorów. Tymczasem Materialiści to długi, skomplikowany, zniuansowany romans z przesłaniem wykraczającym poza jedną rozczarowaną życiem parę. I mimo tej zasadniczej różnicy młodej kanadyjskiej (choć urodzonej w Korei) reżyserce udało się zachować wszystko to, co zadziałało w debiucie, ale przy dodatkowej ekspozycji kilku innych ważnych sztuczek.
A zaczyna się to wszystko bardzo metaforycznie. Dwoje jaskiniowców spotyka się w absolutnej ciszy. Scena płynie powoli, nieśpiesznie. Kluczowy jest każdy najdrobniejszy gest. Symbolika jest bardzo ważna. Z początku wydaje się, że ta scena jest zbędna, że przecież skoro historia będzie się działa w Nowym Jorku, to przenieśmy się od razu na Manhattan. Nic bardziej mylnego. Song postanowiła pójść w swojej analizie związków kilka kroków naprzód. Zdecydowała się na efektowną, choć niektórzy pewnie powiedzą, że naiwną klamrę. Miłość zawsze jest taka sama, niezmienna. Nikt nie wie, skąd się bierze, nikt nie potrafi do końca jej zdefiniować, ani umieścić w schematach. To jest przesłanie tego filmu.
Swatka Lucy (Dakota Johnson) wiedzie spokojne, choć wydaje się, że odrobinę puste życie. Spełnia się zawodowo, potrafi przyciągnąć nowych klientów i wydaje jej się, że wie, czym jest związek dwóch osób. Według niej to ni mniej, ni więcej umowa handlowa. Lucy podchodzi do tego typu spraw niezwykle pragmatycznie. Sama Dakota wypada bardzo przekonująco, jej postać jest wygadana, ezoteryczna, rozsiewa naokoło swój czar. Jednak przy całym swoim wdzięku jest też osobą twardo stąpającą po ziemi, być może nawet delikatnie niepewną siebie, nieznającą swojej realnej wartości. Celine Song w sposób mistrzowski stworzyła od podstaw niezwykle zniuansowany obraz niesztampowej bohaterki romansu. Naprawdę mało w niej jest cech charakteru typowych dla postaci z innych filmów tego gatunku. To właśnie ta oryginalność sprawia, że tak przyjemnie ogląda się ekranowe poczynania Dakoty Johnson.

Podobnie rzecz ma się z Pedro Pascalem (aktualnie chyba największym amantem w Hollywood). Amerykanin chilijskiego pochodzenia trochę gra w tym filmie siebie. Kiedy widziałem go w niektórych scenach, miałem przed oczami filmiki z gal, na których Pedro, przytłoczony atmosferą, potrzebuje, by ktoś złapał go za rękę. W Materialistach nie przeniesiono tego jeden do jednego, ale Harry, mimo posiadania wszelkich predyspozycji, by być samcem alfa, zdaje się aż nazbyt często wycofywać. Dopiero przy końcu filmu okazuje się, z czego to wynikało. Rola Pedro Pascala ogranicza się w zasadzie do bycia miłym gościem, którego nie ma za co nie lubić, ale też nie ma za co pokochać. Miłosna matematyka w tym przypadku zawodzi. To, co jest myślą przewodnią filmu – teoria dopasowywania rubryczek – zawodzi na całej linii. Zresztą nie tylko w tym przypadku, całe tło filmu to obalanie mitu, jakoby był jakiś specjalny wzór na to, by połączyć ze sobą dwie idealnie stworzone dla siebie osoby.
Trzecim uczestnikiem historii jest wymykający się wszelkim schematom John (Chris Evans). Żyjący niemal na marginesie, niemający perspektyw wolny duch. Całkowite przeciwieństwo wykształconego, ustatkowanego, przewidywalnego mężczyzny – marzenia każdej kobiety. John wprowadza chaos w uporządkowany świat, gdzie piękna prawniczka wiąże się z przystojnym dentystą, a wysoki, wysportowany brunet z branży finansów jest rozchwytywanym towarem. On jest powiewem normalności. Facetem, z którym można porozmawiać o wszystkim i o niczym, który ma czas, żeby wysłuchać, żeby pomóc, który poświęca swój czas dla osoby, którą kocha. Co najmniej dwa razy w trakcie trwania filmu Evans kradnie dla siebie show kapitalną, płynącą prosto z serca przemową. Chemia między nim a Dakotą Johnson jest niesamowita. Czuć iskry. Ich kłótnie są równie naturalne, co wyznania miłości.
Jednak Materialiści to nie tylko trójka głównych bohaterów. To także bardzo bogaty i zróżnicowany drugi plan. Zdarzają się na nim wątki humorystyczne, jak na przykład lesbijka, poszukująca partnerki o bardzo konserwatywnych poglądach. Jednak zdarzają się także prawdziwe dramaty. Celine Song próbuje w bardzo dosłowny sposób pokazać desperację ludzi samotnych, ale także tytułowy materializm ludzi. Wzrost jako cecha definiująca mężczyznę, odpowiednie zarobki i wykształcenie. To obraz pewnej bezduszności, idealnie uchwycony przez reżyserkę.
Od strony technicznej film także zasługuje na ogromne brawa. Nie uświadczymy tutaj dezorientujących cięć i drastycznych przeskoków w czasie i przestrzeni. Każde kolejne ujęcie wynika z poprzedniego, niczego nie trzeba widzowi wyjaśniać. Wszystko jest przemyślane, występuje jasny ciąg przyczynowo-skutkowy, w którym nie brakuje żadnych elementów. Kolejne etapy są na bieżąco odhaczane, tak, by nic nie zostało pominięte. Celine Song podeszła do swojego zadania niezwykle skrupulatnie i przyniosło to wymierne efekty, które widzimy na ekranie.
Jednak główną zaletą tego filmu są te wspomniane na początku przeciągnięte do granic możliwości dialogi. To zabieg naprawdę rzadko spotykany w dzisiejszym kinie, by poszczególne postaci wypowiadały w pojedynczych scenach tak wiele zdań. Aż przypomina mi się rozmowa Hansa Landy z francuskim wieśniakiem w Bękartach wojny. Song jest jak Tarantino, tylko że w wersji soft, ograniczająca swój warsztat póki co tylko do romansu. Dodatkowym atutem Materialistów jest także niestandardowa droga do celu. Scenariusz nie jest na tyle odkrywczy, byśmy od początku nie wiedzieli, jak to się skończy, ale Song daje nam więcej niż kilka razy zwątpić w to zakończenie (zwłaszcza tym, którzy pamiętali, jak reżyserka zakończyła swój poprzedni film). Wybiera najbardziej krętą ścieżkę ze wszystkich możliwych, uderza w nieoczywiste tony. Opowiada swoją historię ciekawie, wypełnia ją treścią, tak, by nie zanudzić widza. To emocjonalny rollercoaster z ciągle zmieniającą się narracją.
Zapewne przemawia przeze mnie niepoprawny romantyzm, ale ten film niezwykle mnie urzekł. Celine Song moim zdaniem absolutnie dowiozła ten projekt. Po Poprzednim życiu poprzeczka dla tej reżyserki była zawieszona bardzo wysoko, ale ona jej nie strąciła. Napisała i wyreżyserowała bardzo mądry, spójny obraz, który niesie ze sobą przesłanie i nadzieję dla singli, ale także osób żyjących w związkach. Polecam wybrać się na ten film do kina. Jeśli macie w sobie coś z romantyka, powinniście zakochać się w postaciach granych przez Dakotę Johnson, Pedro Pascala i Chrisa Evansa, powinniście zakochać się w Materialistach.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński


naEKRANIE Poleca
ReklamaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 52 lat
ur. 1970, kończy 55 lat
ur. 1964, kończy 61 lat
ur. 1975, kończy 50 lat
ur. 1969, kończy 56 lat

