Monster Hunter: Legends of the Guild – recenzja filmu
Monster Hunter: Legends of the Guild to kolejna próba przeniesienia znanej marki Capcomu do filmu. Jak wyszło tym razem?
Monster Hunter: Legends of the Guild to kolejna próba przeniesienia znanej marki Capcomu do filmu. Jak wyszło tym razem?
Monster Hunter to uniwersum bardzo bogate i nic w tym dziwnego, bo jest ono rozwijane już od 2004 roku. Dochodzą nowe postacie, lokacje, bronie i oczywiście kolejne, tytułowe potwory. Do tej pory marka ta nie miała natomiast szczęścia do filmów, a ubiegłoroczna produkcja z Millą Jovovich i Tonym Jaa w roli głównej okazała się porażką, która nie miała zbyt wiele wspólnego z serią Capcomu. Monster Hunter: Legends of the Guild idzie zupełnie inną drogą – to komputerowa animacja, a nie film aktorski, a odniesień do gier jest tutaj mnóstwo.
Przedstawiona w filmie historia jest bardzo prosta. Główny bohater, Aiden, marzy o byciu prawdziwym łowcą. Marzenie to zostaje szybko spełnione, gdy okazuje się, że jego wioska znajduje się na trasie niezwykle groźnego Starszego Smoka, Lunastry. Protagonista łączy siły z doświadczonym Julianem i wspólnie organizują grupę, która podejmie się pozornie niemożliwego do wykonania zadania: wyeliminowania ogromnego, śmiertelnie niebezpiecznego potwora.
Struktura Legends of the Guild bardzo przypomina gry z serii Monster Hunter, a Aiden jest postacią, z którą gracze mogą się utożsamiać. Każdy kiedyś zaczynał i również nie do końca rozumiał, jak zachowywać się na polowaniach u boku dużo bardziej doświadczonych towarzyszy. Mamy więc tutaj sporo wpadek, stopniowe uczenie się taktyki, a nawet zdobywanie coraz lepszego wyposażenia wraz z upływem czasu (zaczynając od prowizorycznego pancerza wykonanego z... patelni). Ot, klasyczna droga od zera do bohatera, którą widzieliśmy w kinie już wiele razy. Na każdym kroku zasypywani jesteśmy też odniesieniami do gier: widzimy znane bronie, przedmioty, potwory, a nawet ataki. To miła odskocznia po filmie z 2020 roku, choć graczy może to po jakimś czasie zmęczyć, a dla osób, które gier nie znają, terminy takie jak „melynks” czy „paragrzyb” będą po prostu niezrozumiałe. Podobnie zresztą jak serwowane przez Aidena i Noxa dowcipy, bo humor, podobnie jak w produkcjach Capcomu jest tu bardzo specyficzny i można go kochać lub nienawidzić.
Film trwa zaledwie 58 minut i oczywiście ma to wpływ na tempo produkcji. Wydarzenia następują po sobie błyskawicznie i nie dają nawet chwili wytchnienia. Z jednej strony trudno przez to narzekać na nudę, bo co chwilę coś się dzieje, z drugiej jednak kompletnie zabrakło czasu na to, by skupić się na bohaterach. Nie poznajemy więc ich historii, motywacji, a charakter każdego z nich można opisać jednym, góra dwoma przymiotnikami. Podczas oglądania miałem wrażenie, jakbym oglądał scenki przerywnikowe z gry lub serial, który w ostatniej chwili został przerobiony na film.
Po obejrzeniu zwiastuna miałem spore obawy co do stylu animacji. Na szczęście okazały się one bezpodstawne – przynajmniej po części, bo do twarzy postaci nie mogłem przywyknąć przez niemal cały seans. Cała reszta wygląda natomiast bardzo dobrze, a najlepsze wrażenie robią same potwory, które wyglądają na żywcem przeniesione z gier. Świetnie prezentują się też wszystkie potyczki bohaterów z monstrami. Są one efektowne, łowcy wykorzystują charakterystyczne uzbrojenie (m.in. bliźniacze ostrza czy łukodziałko), monstra zaś nie pozostają im dłużne i odwdzięczają się równie charakterystycznymi zdolnościami.
Jako fan Monster Huntera bawiłem się po prostu dobrze – sceny akcji były solidne, a i wyłapywanie smaczków znanych z gier było całkiem satysfakcjonujące. Trzeba jednak liczyć się z tym, że Monster Hunter: Legends of the Guild to film, który powstał właśnie z myślą o miłośnikach tego uniwersum. Osobom, które do tej pory nie miały z nim do czynienia, raczej nie przypadnie on do gustu, bo nie ma w nim absolutnie niczego odkrywczego.
Poznaj recenzenta
Paweł KrzystyniakKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1960, kończy 64 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1967, kończy 57 lat