Morderstwa w Are – sezon 1 – recenzja
Morderstwa w Are to nowy hit streamingowy, który podbił listę popularności subskrybentów w wielu krajach świata. Szwedzi mieli tym tytułem przypomnieć, że robią najlepsze kryminały. Czy szwedzki serial kryminalny w produkcji Netflixa może jeszcze czymś zaskoczyć? Sprawdzam i oceniam!
Morderstwa w Are to nowy hit streamingowy, który podbił listę popularności subskrybentów w wielu krajach świata. Szwedzi mieli tym tytułem przypomnieć, że robią najlepsze kryminały. Czy szwedzki serial kryminalny w produkcji Netflixa może jeszcze czymś zaskoczyć? Sprawdzam i oceniam!

Do pokrytego śniegiem górskiego resortu w Are na przymusowe wakacje przybywa zawieszona policjantka Hanna Ahlander (Carla Sehn) ze Sztokholmu. Malownicza kraina skrywa jednak mroczne sekrety, które wciągają Hannę i lokalne służby w sprawę zabójstwa młodej dziewczyny oraz poćwiartowanego mężczyzny.
Zanim wspomnę o fabule, warto pochylić się nad niestandardowym podziałem pięcioodcinkowego sezonu. Historia zabójstwa młodej dziewczyny Amandy rozciąga się na trzy, a morderstwo mężczyzny na dwa odcinki. Stwarza to problemy, bo ciągłość narracji jest rozwleczona, a kiedy już na dobre poznajemy okoliczności zdarzenia i jego otoczenie, to nagle dostajemy rozwiązanie. Drugą, dwuodcinkową część ogląda się już lepiej, jednak producenci powinni byli zastosować jakiś schemat, aby uniknąć dysharmonii w trakcie oglądania. Moim zdaniem najlepiej zamknąć jedno zabójstwo w jednym odcinku (jak w Ojcu Mateuszu) lub ewentualnie pokusić się o utrzymanie dwóch, 45-minutowych rozdziałów z drugiej części sezonu w celu uniknięcia niepotrzebnego chaosu.
Same wrażenia po obejrzeniu Morderstwa w Are są nieco ambiwalentne. Niby reżyserowie Alain Darborg i Joakim Eliasson raczą nas wspaniałymi przebitkami na miejscowość Are, a wiele scen toczy się w estetycznie urzekającej wietrznej, ciemnej i chłodnej aranżacji, tak charakterystycznej dla terenów nordyckich, jednak monotonność fabuły zbiera swoje żniwa. Scenariuszowi brakuje momentów ekstra, w których skupiona byłaby cała uwaga widza, a nie byłoby to powiązane stricte z dokonywaniem morderstw. Uderzam tutaj szczególnie w lekką nieudolność w naturalnym i stopniowym budowaniu napięcia poprzez pośpieszanie, jak i zwalnianie akcji w niektórych momentach, choć był jeden pozytywny wyjątek pod koniec czwartego odcinka. Może wynika to z tego, że niektóre postacie były zbudowane jedną krótką sceną, a ich znaczenie w opowiadaniu było większe. Nie zmienia to jednak faktu, że w serialach kryminalnych szukam czegoś więcej niż ładnych obrazków. To historia i szokujące plot twisty mają wybijać je ponad przeciętność. Tutaj tego nie doświadczyłem.
Gra aktorska nie powala, ale brak też przesadnej sztuczności. Jedyny zarzut mam do Kardo Razazziego grającego służbowego partnera Hanny, Daniela Lindskoga. Przyznam, że zaszokowała mnie jego współczująca twarz (choć niesamowicie rozbawiła), kiedy podejrzany przyznawał się do handlu ludźmi i zabójstwa nastoletniej dziewczyny. Nie mam jednak zamiaru krytykować obsady, ponieważ mieli naprawdę trudne zadanie – walkę ze scenariuszem.

Nie do końca zostały wyjaśnione zarówno motywacje policjantki Hanny, ani jakaś realistyczna, szczegółowa dedukcja, dzięki której jest w stanie utrzymywać niemal stuprocentową skuteczność w znajdowaniu przestępców. Można powiedzieć, że ma „nosa”, ale to trochę zbyt płytkie w sytuacji, gdy głównymi poszlakami na drodze do rozwikłania zagadek są ulotka firmy sprzątającej powieszona w kuchni (kto normalny wiesza coś takiego na daszku nad kuchenką?) oraz ściągnięte zasłony w salonie. Takich absurdów można znaleźć więcej. Na przykład po rozwiązaniu jednej ze spraw dostajemy retrospekcję całego zabójstwa, z którego ewidentnie wynika, że na torach, gdzie do niego doszło, obecne były osoby trzecie. Detektywi jednak działają tak, jakby takich informacji nie mieli, a świadkowie zdarzeń (choćby trąbiący konduktor pociągu) nie istnieli. Zresztą to nie jeden moment w serialu, w którym podejrzani czy losowe wpisy na stronie internetowej stanowią podstawowe źródło informacji. Słabo wykorzystano również wątek przeszłości oficer Hanny Ahlander. Znaliśmy tylko skrawki z jej dawnego życia, które – wydawałoby się – miały zbudować jej postać. Scenariusz jednak tego nie przewidywał, a mroczna przeszłość okazała się tylko pistoletem na kapiszony – tematem zastępczym bez żadnych konsekwencji.
Morderstwa w Are to jakby Ojciec Mateusz na szwedzkich sterydach, gdyby został zawieszony przez kurię i wysłany do Zakopanego. Niby dobrze się ogląda, ale uczucie niedosytu zaczyna wiercić dziurę w brzuchu. Serial poleciłbym chyba tylko maniakom gatunków kryminalnych, którzy nie mają czego zrobić z wolnym czasem.
Poznaj recenzenta
Patryk Szcześniak



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 63 lat
ur. 1997, kończy 28 lat
ur. 1959, kończy 66 lat
ur. 1970, kończy 55 lat
ur. 1950, kończy 75 lat

