Mroczne materie: sezon 2, odcinek 1-5 – recenzja
Na HBO z nowym rozdziałem wracają Mroczne materie. Czy twórcom udało się utrzymać poziom pierwszego sezonu? Przeczytajcie naszą recenzję.
Na HBO z nowym rozdziałem wracają Mroczne materie. Czy twórcom udało się utrzymać poziom pierwszego sezonu? Przeczytajcie naszą recenzję.
Mroczne materie stają się bardziej mroczne. Wiem, że brzmi to kuriozalnie, ale nie da się tego inaczej opisać, gdyż już w pierwszym odcinku nowego sezonu ekranizacji powieści Philipa Pullmana dostajemy dość brutalną scenę torturowania wiedźmy przez Marisę Coulter. Ta nie cofnie się przed niczym, by uzyskać cenne informacje od swojej ofiary. A stawka jest wysoka. W końcu wiedźma Katya Sirkka wie nie tylko, jak poruszać się między światami, ale także to, gdzie jest Lyra. I prędzej zabierze tę wiedzę do grobu, niż zdradzi to kobiecie, która na co dzień zajmuje się robieniem lobotomii dzieciom i odzieraniem ich z daemonów. Już po samym wstępie możemy się zorientować, w jakim kierunku zmierza historia. To nie będzie wesoła podróż.
Jestem oczarowany grą Ruth Wilson, która stworzyła perfekcyjny czarny charakter. Jej Pani Coulter jest nieobliczalna, szalona, niezrównoważona i przerażająca. Za każdym razem, gdy pojawia się na ekranie, wiemy, że coś złego się wydarzy. Już w pierwszym sezonie pokazała, na co ją stać, w drugim udowadnia, że jej pokłady nikczemności są niewyczerpane. Jest diabłem wcielonym, a zarazem jedną z tych postaci, od których nie możemy się oderwać. To między innymi jej gra wznosi Mroczne Materie na tak wysoki poziom. I coś czuję, że zawdzięczamy to nie tylko Pullmanowi, który ową postać wymyślił, ale przede wszystkim scenarzyście Jackowi Thornemowi potrafiącemu wydobyć w swoim tekście całe zło, tak by twórcy mogli je sfilmować. Nie jest to wcale takie proste. Przypomnę tylko, że w Złotym kompasie Chrisowi Weitzowi to się nie udało, choć miał do dyspozycji znakomitą aktorkę, jaką jest Nicole Kidman.
Co ciekawe, fani powieści Pullmana stoją teraz przed wielką niewiadomą. Pierwszy sezon był historią, która już raz została zekranizowana, więc wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać. Tym razem dostajemy coś naprawdę nowego. Historię, do której żaden filmowiec nawet się nie zbliżył. I oczywiście, nie wszyscy będą zadowoleni, ponieważ Thorne pozwolił sobie na drobne ingerencje w materiał, dorzucając tam współczesne smaczki. Pojawia się np. smartfon, którego oczywiście w książce nie ma. Mnie to nie przeszkadza, ale wiem, że niektórych denerwują takie zmiany, bo chcą dostawać ekranizacje bardzo zbliżone do materiału źródłowego. Jestem ciekaw, jak twórcy wybrną z tej zmiany, bo coś czuję, że będzie im ona w fabule bardziej przeszkadzać, niż pomagać.
W pierwszych odcinkach nowego sezonu Lyra znajdzie się w zupełnie innym świecie. Nie zna w nim nikogo, no może jedynie swojego daemona. I tu dochodzimy do pierwszego wątku fabularnego. Nasza bohaterka spotka sporo nowych postaci, którym będzie musiała zaufać. A że nie jest osobą, która chętnie oddaje swój los w czyjeś ręce, nie będzie to dla niej łatwa decyzja. Zwłaszcza że prawie każda osoba, którą poznała, miała ukryte motywy. Czy nowi kompani też takie mają? Jak się znaleźli w tym dziwnym świecie? Dzięki temu, że Lyrze cały czas towarzyszy daemon, wiemy, jakie myśli kłębią się w jej głowie. Nie musimy się domyślać. Do tego Dafne Keen jest świetna w roli Lyry. Nadaje tej postaci odpowiedni charakter powodujący, że z miejsca lubimy i kibicujemy bohaterce. Boimy się o nią. Dlatego, podobnie jak ona, z nieufnością podchodzimy do innych. Wiemy, że ten świat jest brutalny, a na Lyrę czyhają różne niebezpieczeństwa.
Mroczne materie są pełne ciekawych postaci i na tym też polega fenomen serii. Moją uwagę w drugim sezonie przykuwa niezmiennie Lin-Manuel Miranda jako Lee Scoresby, połączenie Indiany Jonesa z argonautą, a także Andrew Scott jako pułkownik John Parry. Panowie są fenomenalni w swoich rolach. Scott pokazuje, że jego wachlarz talentów aktorskich jest bardzo szeroki. Ten aktor zadziwia mnie w każdym projekcie, a obserwowanie go to czysta przyjemność - zarówno w teatrze, jak i na małym czy dużym ekranie.
BBC, które przy tej produkcji współpracuje z HBO, nie szczędzi budżetu na stronę wizualną, co widać w każdym odcinku. Scenografie są świetne. Potwory bardzo realistyczne. Pod tym względem nie ma się do czego przyczepić. Jest to solidna produkcja fantasty, która zadowoli nie tylko fanów książki, ale także miłośników tego gatunku. Po raz kolejny sprawdza się też zasada, że na scenografii w takich projektach nie można oszczędzać, jeśli liczy się na sukces. Kika miesięcy temu dostałem do obejrzenia surową wersję pierwszego odcinka, w której nie wszystkie efekty komputerowe zostały naniesione, dzięki czemu miałem okazję porównać pracę twórców i zobaczyć ten świat przed postprodukcją i po. Muszę przyznać, że różnica jest ogromna.
Jeszcze nim drugi sezon Mrocznych materii został rozesłany do dziennikarzy, twórcy ogłosili, że wchodzą na plan trzeciego. Skąd takie przekonanie o sukcesie? Nie ma czasu do stracenia. By ta historia miała sens, trzeba kręcić, póki bohaterowie są jeszcze dziećmi. Ja się cieszę, bo to oznacza, że ta historia będzie jeszcze trwała i nie da zatrzymać się pandemii.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat