Mufasa. Król lew - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 20 grudnia 2024Za nami premiera filmu Mufasa. Król lew. Czy warto obejrzeć? To skomplikowane pytanie.
Za nami premiera filmu Mufasa. Król lew. Czy warto obejrzeć? To skomplikowane pytanie.
Mufasa: Król lew cierpi na te wszystkie bolączki Króla Lwa z 2019 roku wynikające z fotorealistycznego stylu animacji. Barry Jenkins stara się, jak może, by przy użyciu dostępnych narzędzi, nadać tym postaciom jakieś emocje, ale obrany wizualny kierunek tworzy w tym aspekcie tak duże problemy, jak w pierwszym filmie. Niewiele się zmienia, ale nie można odmówić dostrzegalnych ruchów i starań, by wyciągnąć z tego ciut więcej. To jednak nadal pozostaje problem, który jest sygnałem dla każdego, kto oglądał pierwowzór. Jeśli animacja Wam się nie podobała i wpływało to na Wasz odbiór, w tym filmie będziecie mieć tak samo.
To bynajmniej nie oznacza, że nie wykonano tutaj dużo dobrej roboty. Można krytykować obrany styl wizualny, który nie pozwala dobrze budować wiarygodnych emocji na ekranie, ale nadal świat przedstawiony jest piękny. Dużo tutaj ładnie wygenerowanych krajobrazów, realistycznych postaci i efektownych ujęć. Czasem też jest kolorowo i sporo w tym ciepła, uroku, co może szczególnie zachwycić młodego odbiorcę, który zupełnie inaczej odbierze przygody młodego Mufasy. A te wizualia mają w sobie wszystko, co może – i najpewniej tak będzie – wywoła rozmaite emocje u dziecka, więc to będzie się podobać. A czy widz dorosły przyjmie wrażenie oglądania zwierząt jak w dokumencie przyrodniczym, to sprawa raczej dość indywidualna. Patrząc na sukces Króla Lwa z 2019 roku, jednak można dostrzec przeważające pozytywne głosy na temat tego, jak tamten film wyglądał, a Mufasa idzie podobną drogą.
Barry Jenkins to wybitny reżyser kina artystycznego, który rzucił sobie wyzwanie tym filmem. Niestety, ale aż nadto czuć, że mu nie sprostał, bo mało w tym jego charakterystycznego stylu, choć wielbiciele kina Jenkinsa dostrzegą jego pracę kamery, bardzo osobliwe zbliżenia czy długie ujęcia. Fabularnie jednak temat z potencjałem wydaje się go zwyczajnie marnować, ponieważ pozostawia po sobie za bardzo wrażenie powtórki z rozrywki niż dobrej historii wartej opowiedzenia. Ostatecznie to przecież to samo: tytułowy król lew musi podjąć się ostatecznej walki, w wyniku której zdobywa tytuł. Przejście przez etapy jego życia i nadto oczywiste różnice od tego, co przeżył Simba aż do kulminacji jest strasznie nijakie. Fabularnie nie ma ciekawych pomysłów na to, by nadać temu emocji, duszy czy jakichś cech, mających charakterystyczny styl, który odróżniłby Mufasę od Simby w sposób znaczący. To właśnie był ten potencjał; Mufasa to legenda, niekwestionowana ikona wśród królów, więc pokazanie jego dorastania, ukształtowania czy przemiany, to były wielokrotnie marnowane przez Jenkinsa szanse, by móc w swoim stylu zrobić coś wyjątkowego. A tak jest generycznie do bólu, czyli dostajemy ograne motywy, przewidywalne decyzje fabularne i przesadnie podniosłą, a także przy tym nudną kulminację, która nie jest w stanie wywołać emocji. Zbyt dużo błędów po drodze popełniono, by w finale dorosły widz mógł cokolwiek poczuć, bo widać, że Jenkins zagubił się w tej formie, a to zabrało fabule oznaki życia i duszy.
Dla każdego, kto zna obie wersje Króla Lwa, kluczem Mufasy jest historia braterstwa tytułowego bohatera i Taki, który stanie się Skazą. Nie oszukujmy się: sam pomysł wyjściowy jest smakowity i wręcz prosi się o zrobienie czegoś naprawdę specjalnego, by móc nadać dodatkowej wartości znanej historii. Tak naprawdę to jest najważniejszy aspekt Mufasy, który doprowadza do tego, jak brzydko ta fabuła rozlatuje się jak domek z kart. Jak już budowa braterstwa odbywa się dobrze, czuć więź i łatwo w to uwierzyć, tak wprowadzenie konfliktu zostało przeprowadzone po macoszemu, bez dobrego podbudowania fabularnego i głębszego sensu. Dostajemy po prostu epickich rozmiarów banał, który jak za pstryknięciem palcami zmienia Takę w tego, kim był Skaza. Problem pogłębia finał historii i decyzja Taki, która dała mu ikoniczną bliznę na oku. Mamy skrótowość bez naprawdę solidnej reżyserskiej roboty, by te jego motywacje pogłębić i dobrze ukazać na ekranie. To były sceny, które powinny wywołać gigantyczne emocje, a jedyne, co można poczuć, to rozczarowanie i niesmak z powodu tego, jaką szansę tutaj zmarnowano. Jedyny plus za bardzo pomysłowe nawiązanie do sceny śmierci Mufasy z Króla Lwa, które nabiera innego kontekstu w związku z dwiema scenami nowego filmu. To naprawdę detal, który miał szansę ukształtować prequel, gdyby całość dorównała mu jakością.
Jako recenzent nie mogę oprzeć swoich przemyśleń tylko na swoim odczuciu. Docelowo to jednak film dla dzieci, więc nie można tak przejść obojętnie, bez podkreślenia tego faktu i zastanowienia się, czy w tym aspekcie ten film wykonuje dobrą robotę? Współcześnie dostajemy wiele animacji nie tylko z Hollywood, które pod kątem fabularnym i realizacyjnym nieraz odstają od poziomu tych największych. Chociaż Mufasie daleko od dobrej rozrywki dla młodego widza w stylu najlepszych, to jednak ma w sobie wiele charakterystycznych cech, które dzieciakom się spodobają. Ładny, czasem kolorowy świat oraz bohaterowie, którzy wzbudzają sympatię i na pewno potrafią ich zaangażować. Acz tu nawet nie chodzi o Mufasę i Takę, ale o przerywniki z teraźniejszości z uroczą Kiarą oraz Tymonem i Pumbą. A także rola Rafikiego w obu liniach czasowych niewątpliwie wzbudzi ich sympatię. Najważniejsze też jest to, że tempo jest dobre, więc dzieciaki nie powinny się nudzić, a cała opowieść ma dobrze zaakcentowany morał, co w procesie kształtowania młodego kinomana, jest również istotne. Nie jest to jednak rewelacja, jaką dają najlepsze filmy Disneya czy Pixara, a raczej przeciętniak, który wyróżnia się różnymi aspektami na tle konkurencji.
Muzycznie Mufasa jest prawdopodobnie najbardziej zaskakujący w sposób negatywny. Wiele osób słyszało o Linie-Manuelu Mirandzie i wie, na co go stać. Nie tylko musicalowo z broadwayowskich hitów na czele z Hamiltonem, ale przede wszystkim dzięki Vaianie. Biorąc pod uwagę, że muzycznie Król Lew z 1994 roku to klasyka pełna pięknych i niezapomnianych utworów, to tutaj nie ma nic chwytliwego. Wspomniana nijakość sprawia, że mamy piosenki bez wyrazu, charakteru czy chwytliwej muzyki. Najgorsze jednak jest to, że Barry Jenkins buduje wrażenie totalnie losowego ich wprowadzania. Nie czuć, że akurat w danym momencie powinna być piosenka, która nada fabularnego kontekstu. Z wszystkich utworów z filmu kilka może ma sens i znaczenie dla historii, ale pozostałe wydają się niepotrzebne. Jakby trzeba było odznaczyć je z listy. Gdyby dobrze brzmiały i chwytały za serduszko, nie miałbym obiekcji. A tak trudno o utwór który albo można zanucić, albo w jakimkolwiek stopniu zapada w pamięć. Największe rozczarowanie i duża wada Mufasy.
Mufasa: Król Lew nie jest może beznadziejnym filmem, ale na pewno niepotrzebnym. Fabularnie ta historia zmarnowała ogólny pomysł wyjściowy, który zmieniłby to wrażenie, a oklepany, pełny banałów i klisz scenariusz sprawił, że nie jest to warte seansu. Jestem jednak pewny, że dzieci będą zadowolone, ale to nie zmienia faktu, że niewątpliwie jest wiele lepszych wyborów, by zapewnić im rozrywkę.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat